na drugą stronę.
– Wstrętna gówniara! – zaklął Connor i nie bacząc na ryzyko wpadnięcia pod jadący samochód, pobiegł za nią. Za nic na świecie nie chciał stracić dokumentów, które miał w teczce. Dotyczyły intymnych szczegółów z życia jego pacjentów.
Biegł teraz rytmicznie, coraz bardziej zbliżając się do złodziejki. Kiedy zorientował się, że ona już ledwo dyszy ze zmęczenia, skoczył i ją przewrócił. Leżała teraz unieruchomiona, z twarzą w śniegu i ręką wygiętą do tyłu.
– Oddawaj! – ryknął Connor, wyrywając jej torbę, po czym powoli się podniósł, nie puszczając wykręconego ramienia dziewczyny, którą zmusił do wstania razem z nim.
– Puszczaj! – krzyknęła dziewczyna, wyrywając się gwałtownie.
Głuchy na jej żądania, Connor pociągnął ją za sobą kilka metrów w kierunku latarni. Dopiero tutaj zobaczył ją wyraźnie. Miała około piętnastu lat, była delikatnej budowy, szczupła. Bladość jej twarzy kontrastowała z czernią długich włosów, miejscami brzydko rozjaśnionych. Rozjaśnione pasma były czerwonawe. Zniszczone palto zakrywało minispódniczkę, spod której wystawały nałożone jedne na drugie rajstopy z popuszczanymi oczkami.
– Puść! – usłyszał powtórną prośbę.
Connor w odpowiedzi ścisnął ją jeszcze mocniej. Co robiła ta młoda dziewczyna sama w środku nocy w wieczór wigilijny?
– Jak się nazywasz? – spytał.
– Odpieprz się! – wykrzyknęła w odpowiedzi.
– Skoro tak, to pójdziesz ze mną na posterunek policji.
– Wieprz!
Dziewczyna zaczęła się szarpać i z kieszeni wypadł jej portfel. Connor szybko podniósł go z ziemi. Na jakiejś legitymacji przeczytał:
Evie Harper
Urodzona 3 września 1991 roku
– Co robisz na ulicy o drugiej w nocy, Evie?
– Niech mi pan odda portfel! Nie ma pan prawa!
– Na twoim miejscu w ogóle nie wspominałbym o prawie – zauważył Connor.
Puścił ją. Odeszła parę metrów, ale nie uciekała. Patrzyła na niego prowokująco.
Connor przyjrzał się dziewczynie. Drżała z zimna. Oczy miała mocno podkreślone czarną kredką, lecz pod tym makijażem, który nadawał jej wygląd wampirzycy, łatwo było odgadnąć przestraszone spojrzenie dziecka, niepozbawione jednak determinacji.
– Chodź, odwiozę cię do rodziców – rzekł Connor.
– Nie mam rodziców! – dziewczynka cofnęła się o parę kroków.
– No to gdzie mieszkasz? W jakimś ośrodku? Masz może prawnych opiekunów?
– Odpieprz się!
– Powtarzasz się! – westchnął lekarz. – To wszystko, czego cię nauczyli w szkole?
Mimo irytacji współczuł dziewczynie. Przypominała mu kogoś, choć nie bardzo wiedział kogo. Wiedział również, że cierpiała i że to cierpienie zabijało wszystkie inne uczucia.
– Czy potrzebujesz pieniędzy?
Dziewczyna milczała. Jej oczy wciąż zdradzały panikę, mimo że bardzo starała się to ukryć.
– To narkotyki, tak? Potrzebujesz swojej dawki? Brakuje ci działki?
– Nie jestem żadną narkomanką! – oburzyła się Evie.
– Chodzisz gdzieś do szkoły?
– Co cię to obchodzi?
Connor podszedł do Evie i zrobił wysiłek, aby porozmawiać z nią spokojnie.
– Posłuchaj, jestem lekarzem. Mógłbym ci pomóc znaleźć jakiś nocleg – zaproponował.
– Chcesz mnie uratować, tak?
– Chcę ci pomóc.
– Nie potrzebuję twojej pomocy!
– A czego potrzebujesz?
– Forsy, to wszystko!
– Forsy? Na co?
– Cholera, jesteś policjantem czy co?!
Connor otworzył portmonetkę Evie zamykaną na rzepy i zajrzał do środka. Pusto. Żadnego banknotu ani nawet drobnych. Wsadził na miejsce legitymację i oddał cały portfel dziewczynie, która prawie wyrwała mu go z dłoni.
– Może chcesz zjeść coś ciepłego? – zaproponował.
– W zamian za co?
– Za darmo, Evie, za darmo. – Connor pokręcił głową.
Teraz dziewczyna patrzyła na niego nieufnie. Życie ją nauczyło nie ufać mężczyznom, nawet takim, którzy wyglądali przyzwoicie.
– A dlaczego chcesz mi pomóc?
– Bo mi kogoś przypominasz.
Dziewczyna jakby się wahała.
– Idę. Nie potrzebuję twojego jedzenia – powiedziała w końcu.
Ale Connor się uparł.
– Posłuchaj, kawałek dalej, na Czternastej Ulicy, jest kawiarnia. U Alberta, czy coś w tym rodzaju. Znasz to miejsce?
Evie przytaknęła niechętnie.
– Ja wracam do samochodu. Podjadę tam, żeby coś zjeść. Alberto w Nowym Jorku to mistrz hamburgerów. Nie ma nic wspólnego z McDonaldem, zobaczysz.
– Nic nie zobaczę.
– No, ja w każdym razie tam jadę. Jeśli za dziesięć minut przyjdzie ci ochota na krwistego hamburgera z cebulką, cienkimi plasterkami kiszonego ogórka i podsmażanymi ziemniakami, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Nie spiesząc się, poszedł środkiem chodnika w kierunku samochodu. Po jakichś dwudziestu metrach odwrócił się. Światła latarni odbijały się srebrem w spadających z nieba płatkach śniegu, co nadawało ulicy bajkowy wygląd. Evie, jakby skamieniała z zimna, stała wciąż w tym samym miejscu. Znów uderzyła Connora jej delikatna postać i ta śmiertelna bladość. Wyglądała, jakby zaraz miała umrzeć.
– Nie przyjdę tam! – rzuciła agresywnie.
– Twoja decyzja – warknął Connor.
*
Minął niecały kwadrans i Evie siedziała przy kontuarze w kawiarni, z apetytem zajadając hamburgera, tak jak ktoś, kto nie jadł od co najmniej dwóch dni.
Była to jadłodajnia z dawnych czasów, w której unosił się przyjemny zapach New Jersey. Miała ławki ze zniszczonego skaju, a wszystkie metalowe przedmioty były ładnie spatynowane starością. Na ścianie za kasą wisiała kolekcja kartek pocztowych z pozdrowieniami, by każdy uwierzył, że Jack Nicholson, Bruce Springsteen czy Scarlett Johansson niedawno odwiedzili to miejsce. W głębi zawodziło radio. Jakiś stary kawałek Claptona dla niewielu samotnych gości.
Stojąc na ulicy, Connor palił papierosa i przyglądał się przez szybę dziewczynie, jakby chciał przejrzeć na wylot jej duszę. Evie zwinęła płaszcz w kulkę i położyła go koło siebie na ławce. Rozpięta kamizelka ukazywała T-shirt z wielkim sloganem „Kabaliści robią to lepiej”. Na szyi wisiały na srebrnym łańcuszku odwrócony krzyż i pięcioramienna gwiazda. Tak łapczywie jadła hamburgera, że cała umazała się sosem pomidorowym. Gdy próbowała oczyścić sobie usta papierową serwetką, Connor zauważył, że nadgarstki miała oklejone plastrem. Zauważył również ślady