Przemysław Piotrowski

Sfora


Скачать книгу

dobrze. – Inspektor odłożył długopis, splótł dłonie i podniósł wzrok. – Proszę opowiedzieć, co pan widział tamtego wieczoru.

      – Wybrałem się na wieczorną przebieżkę, bo staram się trzymać formę. Zwykle biegam Nową, Pileckiego i przy skrzyżowaniu z Wrocławską zawracam. To około pięciu kilometrów.

      – Pogoda pana nie przestraszyła?

      – Nie jestem z cukru. Biegam codziennie. U mnie nie ma przebacz.

      – Dobrze. Co było dalej?

      – To stało się gdzieś w połowie Pileckiego, może trochę bliżej Wrocławskiej. Pamiętam, że była już niezła zadymka, więc biegłem, nie patrząc przed siebie. Siostrę Teresę zauważyłem w ostatniej chwili. Pewnie tak jak ona mnie. No i wie pan… wjechała we mnie.

      – Była na rowerze?

      – Tak. Uderzyła mnie kierownicą w okolice żeber. Nic się nie stało, bo jestem przyzwyczajony do starć z rywalami, choć w sumie do tej pory mam siniaka. O tutaj… – Jędrzejewski wstał i podniósł koszulkę, eksponując pokaźne stłuczenie. Czarnecki rzucił okiem i podziękował.

      – Proszę kontynuować…

      – Pomogłem siostrze wstać i zapytałem, czy nie wezwać karetki, ale nie chciała. Mówiła, coś… wie pan… o Bogu i wystawianiu jej na próbę. Przepraszam, ale dokładnie nie pamiętam. W każdym razie pomogłem jej dojść do ładu, sprawdziłem rower i gdy okazało się, że jest sprawny, to pożegnaliśmy się i pobiegłem dalej. Teraz… – Jędrzejewski schował głowę w dłoniach. – Nawet pan nie wie, jakie mam wyrzuty sumienia. Mogłem jej pomóc, odprowadzić ją, zrobić cokolwiek i…

      – To nie pana wina, panie Dominiku.

      – Nie wie pan, co jej powiedziałem na odchodne… – W oczach mężczyzny pojawiły się łzy.

      – Proszę…

      – Krzyknąłem, żeby uważała na wilki. Na wilki… – Jędrzejewski podniósł głos. – Rozumie pan? Ja pierdolę… – Znienacka grzmotnął pięścią w stół, którego omal nie roztrzaskał w drobny mak.

      Czarnecki odruchowo odsunął się kilkanaście centymetrów. Gwałtowna reakcja rozmówcy go zaskoczyła. Zdołał jednak zachować spokój i tylko skinął w kierunku obserwujących go ludzi za lustrem weneckim, aby nie próbowali interweniować. Mężczyzna zdawał się zupełnie rozbity.

      – Przepraszam pana – jęknął żałośnie.

      – Nic się nie stało, ale następnym razem proszę starać się pohamować emocje.

      – Ale… mogłem…

      – Powtórzę. To nie pana wina.

      – Ech… – Mężczyzna przetarł dłonią załzawione oczy. – Pewnie wyglądam żałośnie. Taki chłop, a beczy jak baba. – Jędrzejewski zmusił się do słabego uśmiechu. – Gdyby widzieli to chłopaki z drużyny, to nie daliby mi żyć.

      – Nie dowiedzą się. Może mi pan zaufać. Ale jeśli potrzebuje pan na przykład pomocy psychologa, to proszę się nie krępować. To żaden wstyd.

      – Obejdzie się.

      – Mamy bardzo profesjonalny personel. Proszę się zastanowić.

      – Okej. Dzięki, ale nie.

      – Skoro tak, to mam jeszcze jedno pytanie, panie Dominiku.

      – Oczywiście.

      – Mijał pan kogoś jeszcze w tamtej okolicy? Albo widział? Może na skraju lasu? A może po prostu coś dziwnego rzuciło się panu w oczy…

      Jędrzejewski ściągnął brwi i rzucił inspektorowi pytające spojrzenie. Przez kilka sekund zastanawiał się nad odpowiedzią.

      – Nie, chyba nie. Dlaczego pan o to pyta?

      – Procedury. Staramy się ustalić jak największą liczbę świadków.

      – Aha…

      – No dobrze, panie Dominiku. Myślę, że w tej chwili to by było na tyle. Oczywiście, jakby pan sobie przypomniał coś jeszcze, cokolwiek, proszę się ze mną skontaktować. Najlepiej osobiście – Czarnecki wręczył rozmówcy swoją wizytówkę.

      – Oczywiście.

      – Na pewno nie chce pan spotkać się z naszym psychologiem?

      – Nie, nie. Dziękuję.

      – To ja dziękuję. Bardzo nam pan pomógł. Jeden z policjantów zaraz da panu do podpisania protokół z pana zeznaniem. To wszystko.

      Czarnecki wstał i wskazał drzwi wyjściowe. Jędrzejewski podniósł się z krzesła i niepewnie ruszył we wskazanym kierunku.

      – Panie Dominiku?

      – Tak?

      – Jeszcze jedno pytanie. Jaki ma pan rozmiar buta?

      – Czterdzieści sześć, ale…

      – Tak tylko pytam. Siostrzeniec ma takie same buty i… ech. – Czarnecki machnął ręką. – Jeszcze raz bardzo dziękuję panu za pomoc. Miłego dnia.

      – Do widzenia.

      Czarnecki przepuścił Jędrzejewskiego, który po opuszczeniu sali przesłuchań w asyście jednej z posterunkowych poszedł do wyjścia. Inspektor w milczeniu odprowadził go wzrokiem. Gdy mężczyzna zniknął za rogiem korytarza, z pokoju obok wyłonił się Zimny.

      – Przykleić mu ogon? – zapytał.

      – Tak.

      – Dobry z niego aktor…

      – Sam się zgłosił, ale… – Czarnecki podrapał się po brodzie. – Sam nie wiem. Dziwnie się zachowywał, ale czy kłamał?

      – Facet jest z zawodu aktorem.

      – I to mnie trochę niepokoi. Niech jakiś bystrzak wypyta jego znajomych. Tylko po cichu.

      – Jasne.

      – A teraz… – Inspektor spojrzał na zegarek. – Możemy powoli zbierać się do prosektorium. Robert pewnie już przebiera nogami.

      – Jedziemy razem czy oddzielnie?

      – Poczekaj… – Inspektor wyciągnął z kieszeni marynarki wyciszony telefon. Miał trzy nieodebrane połączenia i jedną wiadomość. Odczytał ją. Elżbieta Pałka właśnie dotarła na miejsce. – Jedź swoim. Oddzwonię do Eli i jeśli jeszcze nie wzięła taksówki, to zabiorę ją z dworca.

      – Okej.

      – Aha, Grzegorz. – Inspektor wybrał numer do profilerki. – Rozmawiałeś z tym kuratorem sprawującym pieczę nad sierocińcem hieronimek?

      – Jeszcze nie.

      – Dopilnuj tego. Niech Brudny ma co robić.

      – Pewnie. To do zobaczenia.

      – Na razie.

      Po trzecim sygnale Pałka odebrała.

      – Cześć, Romek.

      – Witaj, Elu. Jesteś jeszcze na dworcu?

      – Właśnie wsiadam do taksówki.

      – Przepraszam cię, miałem przesłuchanie.

      – Daj spokój. Mam jechać na komendę czy bezpośrednio do prosektorium?

      – Do prosektorium.

      – Zatem widzimy się na miejscu. Cześć.

      – Cześć.

      Czarnecki