dobrze. – Inspektor odłożył długopis, splótł dłonie i podniósł wzrok. – Proszę opowiedzieć, co pan widział tamtego wieczoru.
– Wybrałem się na wieczorną przebieżkę, bo staram się trzymać formę. Zwykle biegam Nową, Pileckiego i przy skrzyżowaniu z Wrocławską zawracam. To około pięciu kilometrów.
– Pogoda pana nie przestraszyła?
– Nie jestem z cukru. Biegam codziennie. U mnie nie ma przebacz.
– Dobrze. Co było dalej?
– To stało się gdzieś w połowie Pileckiego, może trochę bliżej Wrocławskiej. Pamiętam, że była już niezła zadymka, więc biegłem, nie patrząc przed siebie. Siostrę Teresę zauważyłem w ostatniej chwili. Pewnie tak jak ona mnie. No i wie pan… wjechała we mnie.
– Była na rowerze?
– Tak. Uderzyła mnie kierownicą w okolice żeber. Nic się nie stało, bo jestem przyzwyczajony do starć z rywalami, choć w sumie do tej pory mam siniaka. O tutaj… – Jędrzejewski wstał i podniósł koszulkę, eksponując pokaźne stłuczenie. Czarnecki rzucił okiem i podziękował.
– Proszę kontynuować…
– Pomogłem siostrze wstać i zapytałem, czy nie wezwać karetki, ale nie chciała. Mówiła, coś… wie pan… o Bogu i wystawianiu jej na próbę. Przepraszam, ale dokładnie nie pamiętam. W każdym razie pomogłem jej dojść do ładu, sprawdziłem rower i gdy okazało się, że jest sprawny, to pożegnaliśmy się i pobiegłem dalej. Teraz… – Jędrzejewski schował głowę w dłoniach. – Nawet pan nie wie, jakie mam wyrzuty sumienia. Mogłem jej pomóc, odprowadzić ją, zrobić cokolwiek i…
– To nie pana wina, panie Dominiku.
– Nie wie pan, co jej powiedziałem na odchodne… – W oczach mężczyzny pojawiły się łzy.
– Proszę…
– Krzyknąłem, żeby uważała na wilki. Na wilki… – Jędrzejewski podniósł głos. – Rozumie pan? Ja pierdolę… – Znienacka grzmotnął pięścią w stół, którego omal nie roztrzaskał w drobny mak.
Czarnecki odruchowo odsunął się kilkanaście centymetrów. Gwałtowna reakcja rozmówcy go zaskoczyła. Zdołał jednak zachować spokój i tylko skinął w kierunku obserwujących go ludzi za lustrem weneckim, aby nie próbowali interweniować. Mężczyzna zdawał się zupełnie rozbity.
– Przepraszam pana – jęknął żałośnie.
– Nic się nie stało, ale następnym razem proszę starać się pohamować emocje.
– Ale… mogłem…
– Powtórzę. To nie pana wina.
– Ech… – Mężczyzna przetarł dłonią załzawione oczy. – Pewnie wyglądam żałośnie. Taki chłop, a beczy jak baba. – Jędrzejewski zmusił się do słabego uśmiechu. – Gdyby widzieli to chłopaki z drużyny, to nie daliby mi żyć.
– Nie dowiedzą się. Może mi pan zaufać. Ale jeśli potrzebuje pan na przykład pomocy psychologa, to proszę się nie krępować. To żaden wstyd.
– Obejdzie się.
– Mamy bardzo profesjonalny personel. Proszę się zastanowić.
– Okej. Dzięki, ale nie.
– Skoro tak, to mam jeszcze jedno pytanie, panie Dominiku.
– Oczywiście.
– Mijał pan kogoś jeszcze w tamtej okolicy? Albo widział? Może na skraju lasu? A może po prostu coś dziwnego rzuciło się panu w oczy…
Jędrzejewski ściągnął brwi i rzucił inspektorowi pytające spojrzenie. Przez kilka sekund zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Nie, chyba nie. Dlaczego pan o to pyta?
– Procedury. Staramy się ustalić jak największą liczbę świadków.
– Aha…
– No dobrze, panie Dominiku. Myślę, że w tej chwili to by było na tyle. Oczywiście, jakby pan sobie przypomniał coś jeszcze, cokolwiek, proszę się ze mną skontaktować. Najlepiej osobiście – Czarnecki wręczył rozmówcy swoją wizytówkę.
– Oczywiście.
– Na pewno nie chce pan spotkać się z naszym psychologiem?
– Nie, nie. Dziękuję.
– To ja dziękuję. Bardzo nam pan pomógł. Jeden z policjantów zaraz da panu do podpisania protokół z pana zeznaniem. To wszystko.
Czarnecki wstał i wskazał drzwi wyjściowe. Jędrzejewski podniósł się z krzesła i niepewnie ruszył we wskazanym kierunku.
– Panie Dominiku?
– Tak?
– Jeszcze jedno pytanie. Jaki ma pan rozmiar buta?
– Czterdzieści sześć, ale…
– Tak tylko pytam. Siostrzeniec ma takie same buty i… ech. – Czarnecki machnął ręką. – Jeszcze raz bardzo dziękuję panu za pomoc. Miłego dnia.
– Do widzenia.
Czarnecki przepuścił Jędrzejewskiego, który po opuszczeniu sali przesłuchań w asyście jednej z posterunkowych poszedł do wyjścia. Inspektor w milczeniu odprowadził go wzrokiem. Gdy mężczyzna zniknął za rogiem korytarza, z pokoju obok wyłonił się Zimny.
– Przykleić mu ogon? – zapytał.
– Tak.
– Dobry z niego aktor…
– Sam się zgłosił, ale… – Czarnecki podrapał się po brodzie. – Sam nie wiem. Dziwnie się zachowywał, ale czy kłamał?
– Facet jest z zawodu aktorem.
– I to mnie trochę niepokoi. Niech jakiś bystrzak wypyta jego znajomych. Tylko po cichu.
– Jasne.
– A teraz… – Inspektor spojrzał na zegarek. – Możemy powoli zbierać się do prosektorium. Robert pewnie już przebiera nogami.
– Jedziemy razem czy oddzielnie?
– Poczekaj… – Inspektor wyciągnął z kieszeni marynarki wyciszony telefon. Miał trzy nieodebrane połączenia i jedną wiadomość. Odczytał ją. Elżbieta Pałka właśnie dotarła na miejsce. – Jedź swoim. Oddzwonię do Eli i jeśli jeszcze nie wzięła taksówki, to zabiorę ją z dworca.
– Okej.
– Aha, Grzegorz. – Inspektor wybrał numer do profilerki. – Rozmawiałeś z tym kuratorem sprawującym pieczę nad sierocińcem hieronimek?
– Jeszcze nie.
– Dopilnuj tego. Niech Brudny ma co robić.
– Pewnie. To do zobaczenia.
– Na razie.
Po trzecim sygnale Pałka odebrała.
– Cześć, Romek.
– Witaj, Elu. Jesteś jeszcze na dworcu?
– Właśnie wsiadam do taksówki.
– Przepraszam cię, miałem przesłuchanie.
– Daj spokój. Mam jechać na komendę czy bezpośrednio do prosektorium?
– Do prosektorium.
– Zatem widzimy się na miejscu. Cześć.
– Cześć.
Czarnecki