ufać, i to im wystarczyło.
– Mógł pan zadzwonić, komisarzu Brudny.
– Nie chciałem panu przeszkadzać, inspektorze Czarnecki.
Obaj zaśmiali się szczerze, a chwilę później inspektor równie serdecznie uściskał się z podkomisarz Julią Zawadzką.
– Proszę wybaczyć, kolejność powinna być chyba inna – pokajał się.
– Daj spokój, Romek. Jestem przyzwyczajona.
– Dobrze. Zapraszam do gabinetu. Pewnie macie ochotę na porządną kawę.
– Czytasz nam w myślach.
Chwilę później cała trójka weszła do przestronnego pomieszczenia, a inspektor zaparzył mocną czarną. Dokładnie w tym samym czasie jeden z telewizyjnych prezenterów po raz pierwszy użył na wizji słowa „wilkołak”, a w nieodległym Starym Kisielinie pewien mężczyzna poczuł, jak lodowaty dreszcz spłynął mu po kręgosłupie. Miał zaparowane okulary i paznokcie obgryzione do krwi. Trząsł się. Płakał. I błagał Boga o przebaczenie.
ROZDZIAŁ 10
Igor Brudny analizował podawane z ręki do ręki zdjęcia zwłok ofiary. Nie skupiał się specjalnie na tym, co mówi podinspektor Zimny, który w tym czasie starał się wprowadzić zebranych w aktualną sytuację. Każdy z obecnych musiał przeczytać rozesłany raport, dlatego cały ten monolog był według Brudnego zbędny. Mimo to cierpliwie doczekał, aż Zimny litościwie zamilkł.
– Dziękuję Grzegorz. Czy ktoś ma jakieś pytania na temat tego, co do tej pory ustaliliśmy? – Czarnecki omiótł wzrokiem twarze zebranych. W pomieszczeniu prócz Zimnego i Brudnego znajdowali się jeszcze: kryminalistyczka Anna Borucka, patomorfolog Robert Krzywicki, starszy sierżant Łukasz Warszawski, podkomisarz Julia Zawadzka oraz prokurator Arleta Winnicka. Wciąż nieobecna psycholog policyjny Elżbieta Pałka planowo miała dotrzeć do Zielonej Góry tuż przed południem, z dużą szansą, aby zdążyć na sekcję zwłok siostry Teresy.
– Mamy częściowo pożarte przez wilki zwłoki zakonnicy – włączyła się do dyskusji Winnicka. Włożyła żakiet koloru ecru, a lśniące włosy spięła w elegancki kok. – Czy dysponujemy już bezpośrednimi dowodami, że ofiara została zamordowana?
– Nie nazwałbym tego bezpośrednim dowodem, ale brakująca kończyna została oddzielona ze stawu za pomocą jakiegoś ostrego narzędzia – odparł Krzywicki. – Wczoraj nie byłem w stanie dokładnie ocenić, jakie to narzędzie, bo ciało wciąż było zamarznięte, ale widać było wyraźne ślady po ostrzu.
– Coś bardziej konkretnego?
Krzywicki rzucił prokurator pytające spojrzenie. Nie lubił jej, bo zawsze nosiła głowę wysoko i zdawała się patrzeć na innych z wyższością, a jej wytapetowana twarz bardziej przypominała mu elegancko przygotowanego do pochówku trupa niż oblicze człowieka.
– Anno? – Inspektor wywołał do tablicy Borucką.
– Mamy mnóstwo materiału, ale to zajmie trochę czasu. Laboratorium pracuje pełną parą i dziś po południu powinny spłynąć pierwsze dane.
– Jakie to materiały?
– Trochę odcisków, masa sierści, płynów, śladów, fragmenty tkanek spod paznokci ofiary. Jutro do południa powinniśmy wyselekcjonować DNA i wrzucić w system. Odnośnie do materiału porównawczego uzyskanego od wszystkich trzydziestu ośmiu mieszkańców, czy… – Borucka zakręciła dłońmi – chyba powinnam powiedzieć „koczujących” czy jakoś tak, to niestety może potrwać kilka dni. Mamy ograniczone zasoby.
– Próbki pobrane od dzieci poniżej piętnastego roku życia możesz przesunąć na koniec – zauważył Czarnecki.
– Już to zrobiłam, Romek. Ale wracając do tematu… – Borucka upiła łyk wody. – W tym wypadku sprawa jest o tyle prosta, że jeśli gdziekolwiek nastąpi pełne dopasowanie, to temat zostanie zamknięty.
– Alek już badał ten fragment gruntu z odciskami stóp?
– Tak. Zachowały się w niemal idealnym stanie, bo mróz musiał chwycić zaraz po tym, jak ich właściciel postawił nogę w błocie. I ma już pierwsze sugestie. Twierdzi, że jeszcze nie widział tak… – Borucka na chwilę zawiesiła głos – …dziwnych śladów należących do człowieka.
– Co dokładnie masz na myśli?
– Według Alka są zniszczone, jakby facet na co dzień nie używał butów, a ich ułożenie i nacisk na podłoże sugerują, że musi mieć jakąś poważną wadę postawy. Na przykład garb albo coś w tym stylu.
– Jeden z tych bezdomnych jest garbaty – zwrócił uwagę Zimny.
– Tak, wiem, ale to na pewno nie jego ślady. Odciski z błota to rozmiar czterdzieści sześć, czyli o cztery numery większe niż tego gościa, o którym mówisz.
– A szkoda…
– Najciekawsze jest jednak co innego. – Borucka upiła łyk wody i odgarnęła niesforny kosmyk za ucho. – Według Alka właściciel śladów nie ma pazurów, tylko cholerne szpony.
– Szpony?
– To jego słowa. Na tyle długie, że gdy stawia kroki, to pozostawia ślady pazurów.
W gabinecie Czarneckiego zapadła niezręczna cisza. W świetle doniesień o spotkaniach z krążącym po okolicznych lasach wilkołakiem takie porównania tylko dolewały oliwy do ognia. W innych okolicznościach brzmiałoby to absurdalnie, ale w tym wypadku w najlepszej sytuacji komplikowało prowadzone śledztwo.
– Wilkołak jak się patrzy – zadrwił Krzywicki.
– Chryste… – Winnicka przewróciła oczami. – Jesteśmy na spotkaniu grupy dochodzeniowo-śledczej czy na zlocie czarownic? Przecież to…
– Ja bym niczego nie wykluczał. – Brudny nie dał dokończyć zirytowanej prokurator, która zmierzyła go piorunującym spojrzeniem.
– Pan żartuje, komisarzu?
– Nie.
– Chyba jednak tak i wystawia pan moją cierpliwość na próbę. Rozumiem, że wcześniej nie mieliśmy okazji współpracować, ale…
– Dość. – Czarnecki przerwał wymianę zdań, która w jego mniemaniu zaczęła robić się niebezpieczna. – Panią, pani prokurator, proszę o poskromienie emocji, a ciebie, Igor, o wyjaśnienie.
Winnicka zamilkła. Niepysznie odchyliła się na krześle w oczekiwaniu na wywód Brudnego. Wbiła w niego drapieżne spojrzenie, w kontrze otrzymując podobne ze strony Zawadzkiej.
– Chyba nikt z nas tu obecnych nie wierzy w wilkołaki, ale nietrudno sobie wyobrazić, że ktoś może z nami pogrywać – odparł, lekceważąc Winnicką i zwracając się bezpośrednio do Czarneckiego. – W dzisiejszych czasach to naprawdę nie problem zdobyć dobrze uszyty kostium, wytapetować gębę i założyć sztuczne kły. Jakaś nakładka z pazurami na stopy i macie swojego wilkołaka.
– Bez jaj, bo całkiem niedawno nawet do mnie przyszedł taki typ – wypalił znienacka Krzywicki.
Wszyscy zebrani posłali doktorowi pytające spojrzenia.
– No kiedy było Halloween? – dopytał niepewnie. – Wiecie… cukierek albo psikus czy jakoś tak.
– Też takiego pamiętam – wsparł doktora Warszawski. – Przyszli grupą, mieli może po kilkanaście lat. Jeden z nich w przebraniu wilkołaka. I szczerze powiem, że chłopak się postarał, bo naprawdę wyglądał dość… powiedzmy, przekonująco.
– Też