ropiała.
Kobieta leżała pod cuchnącym kocem i walczyła z bólem. Jej ciałem wstrząsały kolejne spazmy, a kończyny wykręcały się koszmarnie, jakby straciła władzę nad własnym ciałem. Miała gorączkę i silną biegunkę.
Krzyknęła, gdy uderzyła kolejna fala koszmarnego bólu. Zwinęła się w kłębek, wbijając resztki zębów w przedramię. Głęboko, aż do krwi. Nauczyła się oszukiwać organizm. Jeden ból potrafiła zastąpić drugim. Zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy podjęła taką, a nie inną decyzję. Nie wiedziała, ile będzie ją ona kosztować. Nikt jej tego nie nauczył. Działała instynktownie, aby chronić życie, na którym tak bardzo jej zależało. Nawet jeśli było ono pasmem kolejnych upokorzeń i niewyobrażalnego cierpienia.
Chwyciła fragment rozbitego lustra i przejrzała się w brudnym szkle. Wyglądała inaczej niż kiedyś, gdy chłopcy wodzili za nią wzrokiem i po kątach łapali ją za krągłą pupę i duże, jędrne piersi. Zwykle nie oponowała, bo – choć przez całe życie nikomu się do tego nie przyznała – bardzo to lubiła. Nie wzbraniała się też z innego powodu, który wszyscy znali i z pełną premedytacją wykorzystywali.
Wstydziła się mówić. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego Bóg pokarał ją w ten sposób, ale od zawsze wysławiała się niewyraźnie, przez co zwykle stawała się obiektem drwin. Ale choć nie grzeszyła inteligencją, nie przeszkadzało jej to być jedną z najpopularniejszych dziewczyn, bo pan Bóg w zamian wynagrodził ją ponadprzeciętną urodą. Uwielbiała chłopców i mężczyzn, którzy potrafili docenić jej walory: długie włosy w kolorze letniego słońca, duże niebieskie oczy i jasną, jedwabistą skórę, zwłaszcza zaś niesłychanie kuszące krągłości, które zwykle były tematem zakazanych, ale jakże częstych rozmów jej rówieśników. I nie tylko…
Teraz z dawnej urody nie pozostało wiele. Przerzedzone i skołtunione włosy straciły wyjątkowy kolor, oczy blask, a skóra jędrność. Ograniczone do minimum racje żywnościowe sprawiły, że zniknęły krągłości, a niegdyś idealne ciało zamieniło się w bezkształtny worek ścięgien i kości obleczony pomarszczoną, suchą jak papier powłoką.
Ciałem wstrząsnął kolejny gwałtowny skurcz. Kobieta ścisnęła kawałek szkła, który przeciął skórę wewnętrznej części dłoni. Skuliła się w pozycji embrionalnej. Trwała tak przez chwilę, a gdy skurcz minął, jej oczy wypełniły się łzami.
Spojrzała na gnijącą ranę. Żółtawy płyn nie przestawał się sączyć. Potwornie cuchnął.
Wtedy go usłyszała. Lata spędzone w mroku wyostrzyły jej słuch. Wyłowiła odgłosy kroków. Trzaskające gałązki i skrzypiący pod stopami śnieg. Był tuż-tuż.
Otworzyły się drzwi starej, rozpadającej się chaty. W progu stanął zgarbiony mężczyzna w sięgającym ziemi płaszczu i kapturze na głowie. W jednej ręce trzymał worek nadgniłych ziemniaków, a w drugiej odrąbaną ludzką rękę. Łzy spłynęły po jej brudnych policzkach. Nie chciała tego. Zamknęła oczy.
Chwilę później kobieta poczuła na ropiejącym kikucie ciepły język.
ROZDZIAŁ 8
– Jesteś pewny, że tego właśnie chcesz? – spytała Zawadzka, gdy Brudny w końcu, wymuszając pierwszeństwo, wcisnął się w wiecznie zakorkowaną Świętokrzyską.
– Słyszałaś, kim jest ofiara.
– Zakonnicą. I co z tego?
– No właśnie to z tego. – Brudny wcisnął hamulec, aby nie wjechać w tył nowiutkiego mercedesa. – Jesteś policjantką i naprawdę nie widzisz w tym nic podejrzanego?
– Na siłę wszystko można jakoś uargumentować, ale popatrz… – Zawadzka wyciągnęła dłoń i zaczęła wyliczać. – Po pierwsze, Nietków to zamknięty rozdział. Po drugie, ten chujek Lis trafił do aresztu i czeka na proces, po trzecie, po śmierci siostry Gwidony do tej placówki wprowadzono kuratora i z tego, co wiem, to mają ją wkrótce zamknąć. A ofiara, według wstępnego raportu Czarneckiego, nie ma nic wspólnego z żadną z tych spraw. Nie znała ani prokuratora, ani Gwidony, ani prawdopodobnie nikogo z pracowników sierocińca. To kobieta od blisko dwudziestu lat pracująca w tej jednej parafii… jakiej tam?
– Podwyższenia Krzyża Świętego, chyba…
– No właśnie. Wcześniej urzędowała w jakimś kościele na drugim końcu Polski. I co najważniejsze – ty też jej absolutnie nie kojarzysz.
– No nie…
– Powiedz mi w takim razie, jaki może mieć związek z tamtą sprawą? Albo jeszcze lepiej – z tobą?
– Nie mam pojęcia, ale właśnie dlatego chcę się tego dowiedzieć.
Zawadzka wymownie westchnęła głęboko. Brudny ruszył, ale po kilku metrach znów się zatrzymał.
– Kurwa, Igor, tamta sprawa jest zamknięta! Mam wrażenie, że popadasz w jakąś paranoję.
– Zrozumiałbym, gdybyś mi wygadywała te rzeczy w innej sytuacji. Ale dobrze widziałem, jak ci się oczy zaświeciły, gdy rozmawiałem z Romkiem.
– Wiesz… zakonnica rozszarpana przez wilki brzmi interesująco. Zwłaszcza gdy inspektor prowadzący sprawę twierdzi, że to morderstwo. I nazywa się Czarnecki.
– No to masz odpowiedź.
– Mnie nie oszukasz, Igor. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. I wiem, że ściemniałeś z tym, że musisz się zastanowić. Podjąłeś decyzję jeszcze w trakcie rozmowy. Mało tego… – Zawadzka zaczęła podnosić głos. – Nie jedziesz tam tylko z powodu „interesującego” morderstwa. Mam rację? Powiedz mi uczciwie, że nie mam, to…
– Dobra, dość! – warknął Brudny, od początku wiedział, że nie powinien pogrywać z jedyną osobą, która potrafi czytać w nim jak w otwartej księdze. – Tak, masz rację, Julka. Jadę tam, bo od wyjazdu z Zielonej Góry nie opuszcza mnie wrażenie, że nie zamknąłem tego tematu. Nie wiem, jak mam ci to opisać. Po prostu tak czuję, i tyle.
– Masz jeszcze te sny?
– Teraz będziesz się bawić w policyjnego psychologa?
– No, nie o to… przepraszam. Nie tak to miało zabrzmieć. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć i…
– Wiem, ale czasem zachowujesz się gorzej niż baba.
– Gorzej niż baba?
– A nie?
– Baba mówisz… – Zawadzka rzuciła przyjacielowi szelmowskie spojrzenie, ale nie dostrzegła żadnej zmiany na jego twarzy. – Kurwa, Igor, chcesz się pokłócić? – zapytała.
Brudny nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Szybko się jednak opanował i kątem oka zerknął na byłą partnerkę z patrolu. Długo nie wytrzymał i znów zachichotał pod nosem.
– Wiesz co, Igor?
– Co?
– Gówno. Czasem naprawdę mnie wkurzasz.
– Dobra no… przepraszam. Wiesz, że to nieprawda.
– Ale co? Że jestem babą czy że nią nie jestem?
Brudny znów zaśmiał się pod nosem. Delikatnie wcisnął pedał gazu.
– No właśnie tu masz kolejny dowód, że…
– Dobra, weź spierdalaj. Po prostu już się nie odzywaj. Możesz mnie wysadzić przy Żelaznej.
Komisarz tym razem zachował pełną powagę. Znał Julkę od lat, ufał jej