Kristin Hannah

Odległe brzegi


Скачать книгу

że Elizabeth odczuwa wewnętrzny niepokój tylko dlatego, że dziewczęta wyjechały na studia. Jedynie kobieta bezdzietna może myśleć, że tak łatwo zacząć wszystko od nowa. Meg nie wiedziała, jak to jest, kiedy dwadzieścia lat poświęci się dzieciom, a potem patrzy, jak odchodzą. W wielu programach, między innymi w „Oprah”, eksperci powtarzają, że w takiej sytuacji w życiu człowieka powstaje dziura. Chociaż to spore niedopowiedzenie. Bardziej można by mówić o kraterze. Miejscu, gdzie niegdyś były kwiaty, drzewa i życie, a teraz nie zostało nic poza nagą skałą.

      W głębi duszy Elizabeth musiała przyznać, że jej samej taka myśl również przyszła do głowy. Kilkakrotnie próbowała nawet coś naszkicować, ale to okropne, gdy człowiek zbyt późno próbuje wykorzystać talent i nic mu nie wychodzi. Ostatecznie całą inwencję twórczą przelała na dom.

      – Żeby malować, potrzeba namiętności. A może po prostu wystarczy być młodym?

      – Powiedz to Babci Moses.

      Meghann sięgnęła do torebki i wyjęła mały notes z długopisem. Otworzyła go, coś w nim zapisała, a potem wyrwała kartkę i podała ją Elizabeth.

      Na kartce widniały słowa: GRUPA WSPARCIA KOBIET BEZ PASJI. CZWARTKI, 19.00. BUDYNEK UNIWERSYTETU.

      – Prawie od roku czekałam na odpowiednią chwilę, żeby ci to polecić.

      – Czy to spotkania gwiazd porno? O czym rozmawiają? Co zrobić, żeby podczas namiętnego seksu nie starła się szminka?

      – Bardzo śmieszne. Może powinnaś zacząć zabawiać kawałami gości nocnych klubów. Bóg mi świadkiem, że namiętny seks uratował niejedno małżeństwo.

      – Meg…

      – Posłuchaj, Birdie. Wysyłam na te spotkania wiele moich klientek. Jest to grupa kobiet, przeważnie rozwódek, które spotykają się, żeby porozmawiać. Wszystkie niegdyś zbyt dużo z siebie dały i teraz próbują się odnaleźć.

      Elizabeth nie odrywała wzroku od karteczki. Zdawała sobie sprawę, że Meg czeka na jej reakcję, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Upić się i zdradzić najlepszej przyjaciółce, że jest się nieszczęśliwą, to jedno, ale wejść do pomieszczenia pełnego obcych kobiet i przyznać, że straciło się chęć do życia, to już całkiem co innego.

      – Dzięki, Meg – powiedziała w końcu, w nadziei, że jej uśmiech nie zdradza zażenowania, które odczuwała.

      Nie przestając się uśmiechać, machnęła na kelnerkę i zamówiła następną kolejkę martini.

      Echo Beach, Oregon

      Na tonącym w ciemności zegarku koło łóżka kolejno zmieniały się czerwone cyferki. O wpół do siódmej – całe pół godziny za wcześnie – Jack wyłączył budzik.

      Leżał, patrząc na wąskie smugi światła, które przesączało się przez żaluzje. Sypialnię przecinały czarne i białe paski; w mroku wszystko wydawało się dziwnie obce. Jack słyszał cichy szmer deszczu za oknem. Wstawał następny szary, pochmurny dzień. Na początku grudnia na wybrzeżu Oregonu była to całkiem normalna pogoda.

      Elizabeth spała obok, jej platynowe włosy tworzyły na białej poduszce jasny wachlarz. Słyszał ciche, równomierne oddechy, które od czasu do czasu przerywało delikatne chrapnięcie. Prawdopodobnie gdzieś się przeziębiła. Może złapała jakiegoś wirusa podczas ubiegłotygodniowej wyprawy do Seattle.

      Na początku małżeństwa zawsze spali przytuleni, potem zaczęli stopniowo oddalać się od siebie. Ostatnio Birdie sypiała na samym skraju materaca.

      Dzisiaj wszystko zmieni się na lepsze. Jack liczył, że w końcu, mając czterdzieści sześć lat, otrzyma jeszcze jedną szansę. Stacja telewizyjna z Seattle zamierzała nadawać nowy cotygodniowy program sportowy, tworzony we współpracy z NBC. Gdyby Jack został gospodarzem, musiałby trzy razy w tygodniu dojeżdżać do Seattle, ale biorąc pod uwagę dodatkowe pieniądze, jakie by za to dostał, nie byłby to aż taki problem. Zrobiłby jednak ogromny krok do przodu, bo przecież dotychczas prowadził jedynie wkurzający program lokalny.

      (Zajęcie to nawet w najmniejszym stopniu nie spełniało jego oczekiwań, ale czasami jeden błąd jest w stanie zniszczyć człowieka).

      Miał szansę znów zostać kimś ważnym.

      Od piętnastu lat urabiał sobie ręce po łokcie, zresztą przy tak niewielkich postępach, że trudno je było dostrzec gołym okiem. Płacił za swoje błędy w beznadziejnych, małych mieścinach. W końcu miał szansę na powrót do gry. Za nic w świecie nie straci szansy.

      Wstał z łóżka i syknął z bólu. Oregoński wilgotny klimat zupełnie nie służył jego kolanom. Krzywiąc się, pokuśtykał do łazienki. Jak zwykle musiał lawirować między próbkami materiałów, farb i otwartymi czasopismami. Birdie od miesięcy „przerabiała” ich sypialnię, planując każde posunięcie, jakby kierowała obroną w meczu o Super Bowl. Tak samo było z jadalnią. We wszystkich kątach leżały stosy różnych rzeczy, czekając na coś niesłychanie rzadkiego: moment, kiedy jego żona podejmie decyzję.

      Kiedy wziął prysznic i ogolił się, w łazience pojawiła się Elizabeth. Szła chwiejnym krokiem i zawiązywała pasek grubego bawełnianego szlafroka.

      – Cześć – powiedziała, ziewając. – Fatalnie się czuję. Chyba jestem przeziębiona. Wcześnie wstałeś.

      Przez chwilę był zawiedziony, że zapomniała.

      – Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, Birdie. Jadę do Seattle na rozmowę kwalifikacyjną.

      Lekko zmarszczyła czoło. Po chwili wszystko sobie przypomniała.

      – Taaak. Jestem pewna, że dostaniesz tę pracę.

      Dawniej Birdie próbowałaby podbudować jego ego, zapewniłaby go, że na pewno mu się uda i że jest przeznaczony do tego, aby w życiu wiele zdziałać, ale od paru lat była coraz bardziej zmęczona. Oboje byli coraz bardziej zmęczeni. Zresztą w tym czasie nie udało mu się dostać wielu prac; nic dziwnego, że przestała w niego wierzyć.

      Przez cały czas udawał, że jest w Oregonie szczęśliwy jak diabli i że całe życie marzył tylko o tym, aby być gospodarzem południowego programu sportowego, w którym omawiano mecze przeciętnych drużyn uniwersyteckich. Birdie wiedziała jednak, że Jack nie lubi domku w niewielkiej mieścinie szmat drogi od wielkiego miasta. Złościło go nawet to, że jest znaną osobistością w jakiejś pipidówce. Fakt ten jedynie przypominał mu, kim był kiedyś.

      Elizabeth obdarzyła go obojętnym uśmiechem.

      – Przyda się więcej pieniędzy, zwłaszcza teraz, gdy dziewczęta są na studiach.

      – Nie musisz mi tego mówić.

      Potem spojrzała na niego.

      – Czy dzięki tej pracy wszystko zmieni się na lepsze, Jack?

      Słysząc słowa żony, poczuł, że się dusi. Boże, był zmęczony tą rozmową. Denerwowało go, że Elizabeth ciągle poszukuje odpowiedzi na pytanie: „Co się dzieje z naszym małżeństwem?”. Przed laty bez przerwy powtarzał jej, że nie powinna całkowicie uzależniać swojego szczęścia od niego. Patrzył, jak w coraz większym stopniu rezygnowała z siebie i swoich marzeń. Nie był w stanie temu zapobiec, a teraz jakimś cudem cała wina spadała na niego. Miał już wszystkiego po dziurki w nosie.

      – Nie dzisiaj, Elizabeth.

      Zgodnie z przewidywaniami, spojrzała na niego nieszczęśliwa.

      – Oczywiście. Wiem, że to dla ciebie wielki dzień.

      – Dla nas – przypomniał, tym razem już naprawdę zły.

      Jej uśmiech wydawał się zbyt promienny, żeby mógł być prawdziwy.

      – Pozwól, że wybiorę miejsce, w którym uczcimy twoją