Moglibyśmy jakoś podkręcić klimatyzację?
– Niestety nie, panie profesorze. Nadmierne schłodzenie szyby, która dzieli nas od laboratorium, mogłoby wpłynąć na wynik eksperymentu. – Greenberg wskazał na urządzenia obsługiwane przez kilku techników w cieniutkich, idealnie białych kombinezonach. – Proszę jednak zerknąć na te dokumenty.
– Oczywiście, kolego. Za sekundę.
Brandon ruchem ręki przywołał swoją asystentkę.
– Mam prośbę, Tamara…
– Oczywiście, panie profesorze.
– Bądź taka dobra i przynieś mi coś zimnego do picia.
– Jasne. – Dziewczyna zerknęła na drzwi, usiłując sobie przypomnieć obowiązujący próg bezpieczeństwa i ustalić, czy będzie mogła potem sama wrócić do sali konferencyjnej. – Tu nie ma śluzy jak w laboratorium – stwierdziła z ulgą. – Zaraz coś przyniosę.
– Tylko proszę, nie wodę z dystrybutora. Znajdź jakiś sok, dziecko.
– Oczywiście.
Tamara uśmiechnęła się i ruszyła w stronę wyjścia. Greenberg ponownie przypuścił atak:
– Proszę popatrzeć tutaj, profesorze… – Wskazał jedną z rozwiniętych opinii prawnych. – Reno Mobile oskarżono o prowadzenie badań nad lekami bezpośrednio ingerującymi w ludzkie geny! A to przecież nieprawda! Najmocniej inkryminowany lek, CRRRM, jest o kilkanaście procent mniej agresywny wobec…
– Przepraszam, co oznacza ten skrót?
– Hm… Przyznam się, że nie wiem. To chyba dział marketingu wymyślił…
– Nie rozumiem. Lekarstwo jest przecież w oficjalnej dystrybucji?
– Walczymy o to. Ma się nawet znaleźć na liście leków refundowanych.
Brandon nie wierzył własnym uszom.
– Roześlecie CRRRM do aptek i szpitali, mając proces na karku?!
– No… Do aptek to on się raczej nie nadaje. Ale do szpitali, owszem. Jesteśmy pewni wyniku rozprawy sądowej, więc równolegle chcemy spełnić wymogi proceduralne. Bezpośrednio po ogłoszeniu korzystnego dla nas wyroku CRRRM może trafić do powszechnego stosowania. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo mamy wiele innych specyfików, które…
Przerwał mu sygnał towarzyszący otwarciu drzwi. Do sali konferencyjnej zaczęli wchodzić goście.
– Chodźmy powitać noblistę.
Greenberg właśnie wbił gwóźdź do trumny swojego pomysłu, by zrobić z Brandona swojego sojusznika wśród członków rady naukowej. Powinien był dokładnie przestudiować nie tylko historię badań i dokonań profesora, lecz także jego życiorys. Wiele lat temu Brandon również był na liście kandydatów do Nobla. Niestety…
Laborant przedstawiał gości:
– Profesor Hammilton, mecenas Hancock, mecenas Pavluk…
Oficjalna prezentacja była w zasadzie czystą formalnością. Wszyscy obecni w sali konferencyjnej znali się przecież od dawna. Nie osobiście, ale z pierwszych stron portali informacyjnych. Wyjątkiem był laborant, ale akurat jego nikt nie zamierzał przedstawiać.
– Miło nam gościć w tak zacnych progach.
– A gdzie zniknął profesor?
Brandon montował ciężką metalową tuleję na przedmiocie, który wyjął ze skrytki na dokumenty.
– Jestem, jestem! Już idę.
Wyszedł zza szafki zawierającej segregatory z pamięciami. Tłumik już był na miejscu, pozostało tylko włożyć magazynek.
– Panie pro… – Greenbergowi głos uwiązł w gardle.
On nie stanowił wielkiego zagrożenia. Znacznie bardziej niebezpieczny był laborant. Brandon zarepetował broń, zrobił jeszcze trzy kroki i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, strzelił młodemu człowiekowi w brzuch. Kiedy ten osunął się na podłogę, dobił go strzałem w głowę.
W sali wybuchła nieopisana wrzawa, ludzie krzyczeli, ale nie sposób było zrozumieć poszczególnych słów. Greenberg stał jak zahipnotyzowany, nie mógł wykonać najmniejszego ruchu. Dostał w brzuch. Osunął się na podłogę wciąż z tym samym zaskoczonym wyrazem twarzy. Chciał chyba spojrzeć w dół, sprawdzić, co mu zrobiono, ale nie zdążył. Kolejny pocisk roztrzaskał mu czaszkę.
Dopiero wtedy technicy w laboratorium za szybą otrząsnęli się z osłupienia. Niektórzy wykonywali typowo wojskowe „padnij”, inni usiłowali się ukryć za aparaturą. Tylko jeden dobrze znał wytrzymałość szyby dzielącej oba pomieszczenia. Wiedział też, że w żaden sposób nie da się przejść z sali konferencyjnej do laboratorium. Jak automat podszedł do szyby i oparł ręce na szkle.
Hammilton miał wystarczająco dużo czasu na reakcję, ale nie wykorzystał szansy. Nie przyszło mu do głowy, żeby rzucić się na człowieka z bronią, dając sobie w ten sposób chociaż cień nadziei. Teraz było już za późno. Dwa pociski trafiły go w klatkę piersiową, powalając na podłogę.
Pavluk zareagował znacznie szybciej, ale niewiele mu to dało. Zanim zdołał dopaść do drzwi, dostał kulę w plecy. Zaraz potem jeszcze jedną. I jeszcze. Ostatni pocisk roztrzaskał mu potylicę.
Hancock zasłonił się teczką. Co za głupota. Przecież sam ją pakował i wiedział, że nie wsadził tam pancernej płyty. Chyba że jego żona miała zwyczaj pakować kanapki w pudełka z kevlaru…
Nie miała.
Kula przeszła na wylot teczki, przez płuca i utkwiła w kręgosłupie. Kiedy prawnik upadł, także dostał kulkę w głowę.
Brandon się rozejrzał. Wszyscy. Żeby jednak dojść do drzwi, musiał najpierw cofnąć się w stronę laboratorium. Inaczej musiałby pokonać szeroko rozlane krwawe kałuże. Ruszył dookoła, tuż przy szybie umożliwiającej obserwację laboratorium. Minął technika, który stał z twarzą przyciśniętą do szyby. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Brandon dla żartu podniósł broń i strzelił tamtemu między oczy. Roześmiał się, kiedy technik odskoczył w panice. Na szybie pojawiła się drobna ryska. Profesor odrzucił niepotrzebną już broń, uśmiechnął się do osłupiałego mężczyzny i wyszedł na korytarz.
Niemal natychmiast spotkał swoją asystentkę ze szklanką zimnego soku w ręce. Wziął od niej szklankę i zaczął pić.
– Goście już są? – zapytała dziewczyna.
Skinął głową.
– Pan profesor nie z nimi?
– Duszno tam, zrobiło mi się słabo. Wyjdę na świeże powietrze.
– Może przynieść jakieś lekarstwo? – Asystentka zerknęła w stronę wejścia do sali konferencyjnej. – A Hammilton nie obrazi się, że pan go tam zostawił? Może spróbuję go jakoś zagadać.
– Nie ma sensu tam iść, Tamaro. Ręczę, że pan noblista nawet się do ciebie nie odezwie.
Zrozumiała to po swojemu.
– Zdążyliście się już panowie na siebie obrazić?
– Powiedzmy, że doszło między nami do drobnego spięcia. – Oddał jej pusty kubek. – Idę się przejść. Wiesz może, gdzie jest wyjście awaryjne?
– Tutaj. – Wskazała mu kierunek. – Ale przecież włączy się alarm, jak tylko pan je otworzy…
– Alarm włączy się niezależnie od tego, co zrobię.
Skinął jej głową i ruszył w stronę drzwi ewakuacyjnych.
– Pójść z panem?
– Zostań