tańczą”.
Ciekawe tendencje można zaobserwować wśród najmłodszych uczestników, zwłaszcza mężczyzn. Tu bardzo często powtarzają się trolle, ostentacyjnie łamiący całą właściwą randce niepisaną umowę i pierdzący głośno w jej teatrze. Dlaczego ta postawa jest tak upowszechniona i tak, uderzę w ten dzwon, pokoleniowa? Czy to czysta beka, czy może zasłanianie nią swojego egzystencjalnego przerażenia? Tu moim ulubionym bohaterem jest dwudziestoletni Krystian, który ewidentnie nieśmiałość i niskie poczucie własnej wartości tłumaczy symultanicznie na język wulgarności i programowej obelżywości spod znaku Big Cyca. „Kurwa, zaraz będą mi się włosy lokowały, muszę se czapkę założyć” – mówi, marynując kurczaka w znalezionej na podłodze siatce („Mam nadzieję, że nie będzie miała po tym ostrego srania”), wkłada nieświeżą koszulę („jeszcze mi śmierdzi wódką”), a podczas randki popija wino prosto z gwinta. O względy Asi, fanki Dody, która ma dwadzieścia lat, a w życiu, jak twierdzi, „twardą dupę”, rywalizuje z Kamilem. Ten z kolei wrażliwą naturę skrywa pod maską twardziela. („U kobiet najbardziej podoba mi się delikatność. Nie chciałbym, powiedzmy, dzielić życia i łóżka, spać z kobietą, która wcześniej miała w sobie, czy że tak powiem, w innych otworach, dużo, wiadomo… członków męskich, tak?”)
Interesującą strategię programowego antyuwodzenia prezentuje też Dawid, który na randce prowokacyjnie ogrywa swoje wiejskie pochodzenie. W rozmowie używa słów takich jak „pierw” i „tera”, tam gdzie inni krewetki w tempurze, przygotowuje makaron z cebulą, opowiada o zbieraniu puszek i wraca do tematu swoich krzywych zębów. „Seks w życiu miałem dwa razy, no i jak wyszło, tak wyszło. To nie było tak jak w filmach pornograficznych, co się rozczarowałem, ale też się spodziewałem, że to tak będzie” – opowiada o sobie.
Zupełnie nie przystaje to do modelu randkowania starszego pokolenia, „za młodego na sen, za starego na grzech”, które lubi całowanie w rączki, taniec, nalewki, czekoladki, cukiereczki, ciasteczka. Choć i tu zdarza się lekki trolling, tak jak w wypadku Andrzeja, który swoim partnerkom przynosi w darze Sztukę pierdzenia i Niebezpieczeństwa onanizmu. Jednak starsi uczestnicy zdają się o wiele bardziej romantyczni i dbali o kindersztubę.
Tu ciekawym przypadkiem jest starszy aktor z Krakowa, Jacek, który jak gdyby sam pada ofiarą rozsiewanego przez siebie czaru. Ma tak niski, głęboki głos o tembrze zardzewiałej czekolady, że nawet jak mówi kobiecie: „Gdzie jest łazienka?”, to jakby mówił: „Chcę cię pożreć CAŁĄ”, a gdy mówi: „nie”, to jakby mówił: „tak, tak i jeszcze raz tak”. Tak przynajmniej czyta to handlarka z warszawskiego Różyca, Lidka, która właściwie już w połowie wizyty proponuje mu wspólne zamieszkanie. Jakim zdziwieniem musi dla niej być, kiedy Jacek ostatecznie wybiera Nadię, ukraińską gosposię. Ta z kolei piecze dla niego trudny do wytłumaczenia torcik stanik, prowokując scenę, której nie powstydziłby się Bruno Dumont.
Na koniec zostawiam sobie odcinek w moim odczuciu najbardziej poruszający. Korpulentna pracownica call center Agnieszka na loterii miłości trafia dwóch kandydatów. Pierwszym z nich jest Sławek, pozbawiony jedynki magazynier-złota rączka, domorosły tancerz disco. Choć sam nie jest najprzystojniejszy na świecie, ewidentnie dzieli kobiety na piękne i nieistniejące. Gdy po otwarciu drzwi stwierdza nieprzynależność Agnieszki do tej pierwszej grupy, właściwie oddaje karty, zamyka się w sobie i nawet można powiedzieć, że trochę żal mu przygotowanego jedzenia. Ona z kolei przynależy do kultury „wszystko ma zniknąć z talerza”, nie wyjdzie, póki nie skończy. On najchętniej w ogóle by z nią nie rozmawiał, ale ze względu na obecność kamery solidarnie brną w rejsoidalne dialogi:
– Powiedz mi, jak masz na imię.
– Noooo… Tak jak w drzwiach mówiłem, Sławek.
– Sławek, mhm… A wiek twój?
– Trzydzieści siedem.
– Trzydzieści siedem, mhm. (pauza) Czym się zajmujesz?
– To znaczy oprócz pracy co lubię? To zależy od pory dnia, pory roku. No i otoczenia. Znaczy towarzystwa.
– Mhm.
– A ty?
– No ja też główną część swojego dnia poświęcam pracy. Pracuję po osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu od poniedziałku do piątku. A pracuję w call center.
– Mhm. No ja też mam pracę teraz już, znaczy na jedną zmianę. Też pracuję osiem godzin dziennie. (…)
– Kino? Teatr?
– Kino akcji.
To prawdziwa ulga dla storturowanego widza, gdy los uśmiecha się wreszcie do Agnieszki, stawiając na jej drodze Mariusza, ochroniarza-wewnętrznego artystę, który w wolnych chwilach lubi się wybrać ze sztalugami w plener pomalować… martwe natury z kwiatami w wazonach. Z zaskoczeniem oglądamy, jak między tymi dwojgiem WYBUCHA uczucie, aż nie wiem, jak to opisać, bo jest to bardzo poruszające, wręcz zawstydzające, że obserwujemy z bliska (nieco podkręcony, jak to bywa, alkoholem i dużą ilością cukrów prostych) wybuch namiętności, być może dla obojga pierwszy w życiu.
I ludzie, mówię wam wprost: to mnie nie wzrusza może aż tak jak Zimna wojna. Ale wzrusza mnie naprawdę bardzo. Bo chociaż po niektórych odcinkach Apetytu na miłość można stracić apetyt na cokolwiek, a świat wydaje się podły, to ewidentnie wydarza się w tym programie czasem coś dobrego, słodkiego, pięknego; jest w tej beczce dziegciu trochę miodu. I nawet jeśli Agnieszka i Mariusz kłócą się teraz w Ikei, czy kupić regał Kallax w okleinie imitacja brzozy, czy efekt dębu bejca biała, to nic im nie odbierze chwil wspólnego fałszowania Zawsze tam gdzie ty do programu karaoke.
Natomiast osobom nieromantycznym, których takie historie w ogóle nie ruszają, a które lubią rzeczy nieodgadnione, tajemnicze, a czasem powiedzmy sobie wprost: dziwne, chore i nieprzystające do niczego, wciąż mogę polecić wiele odcinków, wątków i scen z działu „Anomalia”, w których wszystko niby zapowiadało się dobrze, a jednak sytuacja w którymś momencie wymknęła się spod kontroli:
– aktor Jacek je tort stanik samą twarzą, bez użycia sztućców;
– polska „unbreakable Kimmy Schmidt”, której rodzice nie pozwalali się spotykać z chłopakami i prawdopodobnie też dotykać piekarnika, próbuje upiec pizzę w pięćdziesięciu stopniach;
– handlarz walutami po zaserwowaniu steku z kangura otwiera kuchenną szafkę pełną broni palnej i proponuje modelce z Rybnika wspólne strzelanie w ogródku;
– aktor Remigiusz demonstruje pochodzącej z Ukrainy Julii arkana aktorstwa: miny z uszami (stanowczo jeden z najdziwniejszych uczestników, któremu bardzo zależy na niewspółżyciu przed ślubem);
– pracownik call center zawile tłumaczy, dlaczego uważa się za osobę szaloną. („Bo gdzieś tam nawet sobie wymyślam, jak trasę, jak jadę do pracy, to codziennie staram się wybrać inną trasę, codziennie inny autobus. Inaczej jakoś pójść, żeby nie codziennie było tak samo. Nie ta sama droga, nie tak samo schodzić ze schodów, czy windą, czy codziennie, na przykład raz windą, raz schodami. Nawet przy spaniu, tak? Ciągle szukam różnych pozycji, w różnych konfiguracjach, żeby to nie było codziennie tak samo”).
Kuba
W zeszłym roku, ulegając wpływowi starszych i silniejszych rówieśników, trafiłam do kościoła pod wezwaniem Przenajświętszej Marie Kondo, O Której Już Nikt Teraz Nie Pamięta. Ale wtedy Czytali Ją Wszyscy i ja, zakupiwszy egzemplarz jej ewangelii pod tytułem Magia sprzątania, w której Marie głosi porzucenie nadmiaru zalegających w naszym życiu przedmiotów, też zabrałam się do Wielkich Porządków. Szczera konfrontacja z zebranym z upływem lat dobytkiem była bardzo pouczająca, bo dotychczas uważałam się za osobę niematerialną, a okazało się,