się zbyt zorganizowani i profesjonalni, żeby pozwolić mu zatrzymać telefon.
– Może go pani zabrać? I swój telefon również.
– Dobrze. Czy mam wyjechać już teraz? – Głos Jo się załamał i Becky wyczuła, że choć kobieta starała się ze wszystkich sił zachować opanowanie, to była bliska załamania.
– Jak najszybciej, ale kiedy pójdzie pani do samochodu, proszę się nie rozglądać w poszukiwaniu kogokolwiek. Niech się pani skupi na drodze i przestrzega ograniczeń prędkości niezależnie od tego, jak kuszące mogłoby być przyspieszenie. Będziemy panią obserwować. Jo, zrobimy, co w naszej mocy, żeby odzyskać pani córeczkę i partnera.
Kiedy Becky po raz kolejny spróbowała uspokoić Jo i przekonać ją, że postępuje słusznie, opuściła biuro i zbiegła po schodach. Bardzo współczuła tej kobiecie i była zdeterminowana, żeby znaleźć jej partnera i dziecko.
Musiała być gotowa i czekać na przyjazd Jo w miejsce, w którym będzie bezpieczna, gdzie będą mogli monitorować jej połączenia i spróbować dostać od niej jakiekolwiek wskazówki na temat tego, kto mógł stać za porwaniem jej rodziny.
Becky zamierzała prowadzić to śledztwo ze specjalnie dobranym zespołem. W tego typu sytuacjach brano ochotników i nikt z zewnątrz nie mógł się dowiedzieć, że doszło do porwania. Konsekwencje dla zakładników mogłyby być bardzo poważne.
Otworzyła drzwi wejściowe do budynku i jęknęła. Padał grad, a jej samochód stał na drugim końcu parkingu. Nie miała jednak czasu, żeby zwlekać. Uniosła rękę, mając nadzieję, że chociaż trochę się osłoni, i pobiegła zadowolona, że przynajmniej włożyła dziś dżinsy i trampki. Kiedy nadeszło połączenie, była już po dyżurze, ale zostawiła Bustera ze swoim partnerem Markiem i błyskawicznie pojechała na komisariat, żeby porozmawiać osobiście z Jo Palmer.
Becky wskoczyła do samochodu, ścierając z głowy kropelki, które nie wsiąkły jeszcze w jej długie do ramion włosy. Włożyła kluczyk do stacyjki i nacisnęła ekran telefonu. Dźwięk sygnałów połączenia wypełnił wnętrze, kiedy przełączyła się na głośniki Bluetooth.
– Becky! Co mogę dla ciebie zrobić o dwudziestej pierwszej trzydzieści w deszczowy, sobotni wieczór?
Głos Toma był wesoły, co można było powiązać ze zbliżającymi się narodzinami dziecka, którego spodziewała się jego partnerka Louisa. Becky wiedziała jednak, że zepsuje mu wieczór.
– Wybacz, Tom. Wiem, że to niezbyt dobry moment, ale chyba powinieneś wiedzieć, że mamy tu potencjalne porwanie, a przynajmniej tak należy założyć, dopóki nie zgromadzimy więcej informacji. Wszystko jest na swoim miejscu, przestrzegam protokołu i rozmawiałam już z nadinspektor Stanley. Powiedziała, że ludzie powinni być w gotowości, więc będziesz musiał przyjechać.
– Opowiedz.
Becky przekazała Tomowi wszystkie szczegóły, a on wysłuchał ją cierpliwie.
– To bardzo nietypowy modus operandi – uznał, kiedy skończyła. – Fałszywa policja? Zdawali sobie chyba sprawę, że w pewnej chwili ofiara będzie musiała zwrócić się do nas?
– Dokładnie tak pomyślałam. Ale to całkiem ciekawy sposób. Większość ludzi nie kwestionuje tożsamości policjantów i nie przyszłoby im do głowy, że ktoś może się pod nich podszywać. Zanim zadzwoniła do nas Jo Palmer i wszystko sprawdziliśmy, tamci zyskali jakieś trzy godziny. Może planowali skontaktować się z nią tuż po odjeździe, żeby ją poinformować o zakazie zgłaszania tej sytuacji, ale coś poszło nie tak.
– Nie podoba mi się ta sprawa i to, co może się z nią wiązać. Gdzie się spotykacie?
– W ośrodku szkoleniowym. Funkcjonariusz zabierze ją z hotelu w Salford Quays i przewiezie do nas. Tam będzie bezpieczna i pozwoli nam to monitorować jej połączenia telefoniczne. Musimy wysłać zespół do niej do domu, żeby poszukali śladów, ale jeszcze się nie zastanowiłam nad tym, jak to zorganizować.
Tom wiedział doskonale, że wysyłanie tam zespołu techników w białych kombinezonach nie byłoby najrozsądniejszym wyjściem, jeśli dom był pod obserwacją, ale musieli zdobyć jakieś dowody. Zapowiadało się trudne postępowanie.
– Tak czy inaczej, chciałam, żebyś był na bieżąco. Co u Louisy?
– Jeszcze nic.
Becky usłyszała w tle czyjś głos, ale nie zrozumiała wypowiedzianych słów.
– Jesteś pewna? – zapytał Tom gdzieś poza słuchawką. – Louisa twierdzi, że powinienem do ciebie dołączyć. Powiedziała, że jeśli tego nie zrobię, będę wiercił się tylko niecierpliwie, a oficjalnie nie jestem jeszcze na urlopie ojcowskim.
Tom dzień wcześniej brał udział w pogrzebie dziadka Louisy, a Becky czuła się winna, że wyciąga go z domu, ale szybko rozwiał jej wątpliwości.
– Z Louisą wszystko w porządku. Jej dziadek miał dziewięćdziesiąt trzy lata i trochę cierpiał w ostatnim czasie. Żałuje tylko, że nie zdążył dożyć narodzin prawnuka. Mamy tu na miejscu Lucy, więc będą dotrzymywały sobie towarzystwa.
Lucy była nastoletnią córką Toma i mieszkała z nim i Louisą od kilku miesięcy – początkowo z powodu matki, Kate, która była właśnie leczona na raka, ostatnio jednak również z tego powodu, że – pobłogosławiona przez Toma i Lucy – Kate zdecydowała się żyć pełnią życia i wybrała się na dłuższy urlop.
– Wycieczka dookoła świata – wyjaśnił Becky Tom przed kilkoma tygodniami. Stwierdził, że zamknięcie na statku, nawet jeśli ten miał rozmiary małej wioski, było jego pomysłem na piekło. Większość ludzi, których znała Becky, pozieleniałaby z zazdrości.
– To twoja decyzja, czy dołączasz, czy nie, Tom. Nie dzwoniłam, żeby cię o to prosić.
– Wiem. Louisa też o tym wie. Będę na miejscu jak najszybciej. Kto po nią jedzie?
– Sierżant Rob Cumba. Chyba go nie znasz, spotkaliśmy się na kursie przed kilkoma miesiącami. To taki typ z lekkim ADHD – robi wszystko z podwójną szybkością – ale jest miły i ładnie się uśmiecha, a ona będzie potrzebowała każdego możliwego wsparcia.
– Racja. Do zobaczenia wkrótce. Mam nadzieję, że dotrę na miejsce przed naszą ofiarą.
Przy tego typu porwaniach osoby, które zostały bezprawnie zabrane, określano mianem zakładników. Te, które pozostały, teoretycznie odpowiedzialne za przywrócenie im wolności, były ofiarami.
Jo Palmer.
11
Kiedy idę do samochodu, staram się ze wszystkich sił nad sobą panować. Niemal niemożliwe wydaje mi się powstrzymanie przed zerknięciem przez ramię w celu sprawdzenia, czy na cichej ulicy nie stoi zaparkowany jakiś samochód.
Nie rozglądaj się, nie rozglądaj się.
Mamroczę te słowa pod nosem, kiedy zbliżam się do auta i naciskam pilota, żeby go otworzyć. Krzywię się, gdy światła błyskają, sygnalizując potwierdzenie. Czy oni po mnie przyjadą? Wiedzą, dokąd jadę? Spróbują mnie zatrzymać?
Macam przy klamce, starając się uchwycić drżącymi palcami zimny, lśniący metal, w końcu wsiadam do środka, uruchamiam silnik i wycofuję wóz w stronę bramy. Nasz podjazd jest dość zdradliwy, zakręca w połowie, a wzdłuż niego leżą dekoracyjne kamienie. Czuję się, jakbym zdawała na prawo jazdy. Przebita opona to ostatnia rzecz, jakiej mi teraz trzeba. Wydaję z siebie cichy jęk paniki, ale powoli wyjeżdżam tyłem.
Deszcz pada nieustannie od kilku dni, a ulice są mokre i pełne kałuż w miejscach, gdzie odpływy nie zdołały odprowadzić