Fantastycznie, prawda?
Cudownie jest widzieć jej podekscytowanie, ale chyba wyczuwa, że coś jest nie tak, bo nie droczę się z nią ani nie próbuję jej rozśmieszyć.
– Dobrze się czujesz, mamo?
Uśmiecham się i kiwam głową, ale Millie nie daje się oszukać. Chwyta mnie za rękę i prowadzi w milczeniu przez resztę drogi.
W końcu docieramy do domu i zamykam za nami drzwi. Natychmiast odzywa się mój telefon.
SŁODKI DZIECIAK. CHYBA ZACZNĘ SIĘ ZASTANAWIAĆ.
Chcę mu odpowiedzieć, ale co mam napisać? „Popełniłam błąd. Odejdź, proszę, i daj nam spokój”?
Taka jest prawda. Naprawdę popełniłam błąd, i to poważny. Do tego nie wiem zupełnie, jak wydostać się z tego bagna, w które sama się wpakowałam.
Przechodzimy z Millie do kuchni, gdzie mała wypakowuje na stół książki z plecaka. Nalewam jej szklankę mleka, a ona informuje mnie, że idzie odrobić lekcje. Lekcje w wieku siedmiu lat! Jestem temu zdecydowanie przeciwna, ale ona to uwielbia i robi to z niemal religijną czcią.
Nieco poniewczasie przypominam sobie, że zaprosiłam na dzisiejsze popołudnie część grupy teatralnej, żeby popracować nad kostiumami na następną produkcję. Chwytam za telefon, żeby to odwołać, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi. Już za późno, żeby je odesłać.
Pięć kobiet wchodzi do mojego domu, śmiejąc się i szczebiocząc. Jedynie Tessa zauważa, że nie mogę się już doczekać, kiedy wyjdą za drzwi.
Dzieje się tak dopiero po dwóch godzinach, zanim jednak znajduję czas, żeby poczuć się winna z powodu braku uwagi poświęconej przyjaciółkom, znów odzywa się mój telefon.
CHCĘ POGADAĆ. MOGĘ TERAZ WPAŚĆ? WIDZĘ, ŻE TWOJE KOLEŻANKI JUŻ SOBIE POSZŁY.
On mnie obserwuje. Czuję gęsią skórkę na całych ramionach, a palce mi się trzęsą, kiedy piszę odpowiedź.
NIE. ASH JEDZIE DO DOMU.
Nie mam tak naprawdę pojęcia, kiedy wróci. Przełączam się na niego, żeby go o to zapytać, kiedy znów słyszę sygnał wiadomości.
NIE BĘDĘ CZEKAŁ W NIESKOŃCZONOŚĆ.
5
Sobota
– Millie, idź zapytać tatusia, czy napije się herbaty, dobrze, kochanie?
Moja córka odkłada marker na kuchenny stół i posłusznie rusza w stronę schodów. Słyszę, jak cienkim głosikiem woła Asha, kiedy ten w gabinecie czyta dokumentację pacjenta, przygotowując się do operacji, którą ma przeprowadzić rano. Rzadko pracuje w niedziele, ale to wyjątkowa sytuacja, a on podchodzi do tego bardzo sumiennie.
– Tatuś już schodzi – oznajmia Millie, wracając do rysowania.
Podchodzę do niej i zerkam nad jej ramieniem, nie mogąc się powstrzymać od przeczesania palcami jedwabistych blond włosów i pocałowania w miękki policzek. Często się zastanawiam, jak udało mi się stworzyć coś tak doskonałego, szczególnie że jest taka drobna i delikatna – całkowite przeciwieństwo mnie.
Moja matka zawsze powtarzała, że jestem posągowa – zazwyczaj jako komplement, choć w jej ustach był to eufemizm oznaczający, że jestem za wysoka i zbyt dobrze zbudowana. Byłam dziewczyną, która nie znosiła jakichkolwiek ćwiczeń i zawsze miała niewielkie szanse na to, by być szczupłą. Nigdy nie udało mi się zostać piękną, bezbronną i kruchą istotą, co moja matka uważała za istotne do usidlenia mężczyzny. Jeśli sądziła, że to mój główny cel w życiu, to znaczy, że w ogóle mnie nie zna.
Wzdycham, wracając do przygotowywania kolacji. Szykuję typowy sobotni posiłek wieczorny – dużą miskę zapiekanki z mięsem i ziemniakami z pyszną, chrupiącą warstwą. Później zaplanowaliśmy obejrzeć jakiś bezsensowny talent show w telewizji, który uwielbia Millie, stłoczeni na jednej sofie. Nie pamiętam nawet, co dokładnie zamierzamy oglądać – The Voice, X Factor czy Mam talent. Wszystkie zlewają mi się w jedno, choć podobają mi się te przesłuchania, szczególnie kiedy uczestnik jest absolutnym beztalenciem, ale aż ocieka pewnością siebie. Dlaczego nie? Może warto takim być. Powinniśmy wszyscy w siebie wierzyć, inaczej nigdy niczego nie osiągniemy.
Próbuję nie myśleć o rozmowie, którą muszę przeprowadzić z Ashem po tym, jak już Millie pójdzie do łóżka. Wiem jednak, że nie mogę tego dłużej odwlekać.
Ash wchodzi do kuchni, kiedy wyjmuję z piekarnika mięso, gdzie dusiło się rozkosznie przez ostatnich kilka godzin.
– Dodam tylko ziemniaków, a potem zrobię ci herbaty – mówię, uśmiechając się do niego przez ramię.
Odpowiada uśmiechem i pochyla się nad rysunkiem Millie. Wskazuje postać ubraną na czarno.
– A to kto? Mamusia?
Widziałam już ten rysunek i pokazuję mu język. Szczerzy do mnie zęby, a Millie chichocze.
– Nie, tatusiu, to wiedźma.
– A co ta wiedźma robi? – pyta.
– Przyszła mnie zabrać do swojego zamku.
– To wiedźmy żyją w zamkach? – Ash zawsze zwraca uwagę na szczegóły, a Millie znów się śmieje.
– Ta akurat tak, ale mnie nie złapie, bo zaraz narysuję ciebie. Ty mnie uratujesz.
Ash się pochyla i całuje ją w głowę.
– Racja. Zawsze uratuję moją małą Millie.
Unosi główkę i uśmiecha się do niego z taką miłością, że aż topnieje mi serce. Kocha go, a on nie mógłby być jeszcze lepszym tatą, przez co jeszcze trudniej jest mi odmówić tego, czego chce.
Przenosi spojrzenie na mnie, a ja przez chwilę widzę w jego oczach ból – ból, który sama wywołałam – i zastanawiam się momentalnie, czy nie jestem niesprawiedliwa.
– Oto twoja herbata – mówię. – Millie, możesz sobie jeszcze trochę porysować, kochanie? Muszę porozmawiać z tatusiem o jego planach na przyszły tydzień.
Daję mu znak głową, żeby poszedł za mną do salonu. Unosi brwi, ale słyszę za plecami jego kroki na panelach.
Zrzucam na podłogę stertę kostiumów, nad którymi zgodziłam się popracować, po czym siadam na sofie. Ash zerka na panujący tutaj bałagan, ale nie komentuje go w żaden sposób. Nie siada jednak, tylko chodzi w tę i we w tę. Może to dobry moment, żeby wspomnieć o zdjęciu na Tinderze, ale odkładam to na później. W ten sposób tylko niepotrzebnie doprowadziłabym do większego napięcia.
– To nie może dłużej trwać, Ash. Wiem, że cię zraniłam, ale musimy nauczyć się z tym żyć. Wiesz, że cię kocham, prawda? – pytam.
Splata dłonie na karku, a na jego twarzy gości wyraz bezradności. W końcu ściąga okulary i przeciera oczy.
– Nie sądzę, żebym był choć trochę mądrzejszy w tej kwestii, Jo. Jesteś cholernie niezależna. Rozumiem to i wiem, skąd się bierze. Nie uświadamiasz sobie jednak, że ta sama niezależność buduje jednocześnie barierę. Czuję się niepotrzebny.
Wzdycham z rozpaczą. Rozmawiamy o tym co kilka dni od ostatnich trzech miesięcy i nie robimy żadnych postępów.
– Sam fakt, że nie chcę ślubu, wcale nie oznacza, że nie pragnę spędzić z tobą reszty życia. Marzę o tym! Niczego więcej mi nie potrzeba. Jak możesz czuć się niepotrzebny? To ty spajasz tę rodzinę. Potrzebuję cię. Millie cię potrzebuje.
Spuszcza wzrok i mówi cicho:
–