panno Palmer. Sprawdzę, gdzie oni są, kto prowadzi sprawę i oddzwonię – zapewnia.
– Chwileczkę. Co to znaczy? Co pani zrobi? Kiedy pani oddzwoni? Dzisiaj? Jutro?
– Skontaktuję się w pani sprawie z lokalną placówką opiekuńczą i ktoś do pani oddzwoni tak szybko, jak to tylko możliwe. Z całą pewnością będzie to dziś wieczorem.
Chcę ją zapytać, gdzie mieści się ta placówka i jak długo powinnam czekać na telefon, ale ona już słyszy panikę w moim głosie i uzmysławiam sobie, że niczego w ten sposób nie zdziałam.
Kończę rozmowę i podłączam telefon do ładowarki, choć bateria jest prawie całkowicie naładowana.
Wstaję i zaczynam krążyć po pokoju.
Czterdzieści pięć minut później nadal czekam na dalsze informacje, a moja irytacja narasta coraz bardziej. Po policzkach spływają mi łzy wywołane gniewem, frustracją, niepokojem o Millie i wściekłością na Asha. Wiem, że obwiniam go bez żadnych dowodów, ale zapewne żyłam przez wszystkie te lata u boku potwora.
W końcu odzywa się telefon.
– Dzięki Bogu – jęczę.
W pośpiechu wywołanym chęcią odebrania połączenia zrzucam komórkę na podłogę. Cholera! Na szczęście nadal dzwoni.
– Halo? – Mój głos łamie się przy tym jednym słowie.
– Telefonuję z policji hrabstwa Greater Manchester. Czy rozmawiam z Joanną Palmer? – To głos kobiety, spokojny i przyjazny. Mam nadzieję, że to dobry znak.
– Tak. Gdzie jest Millie? Dokąd ją zabraliście?
– To pani córka, zgadza się?
– Tak, Millie Palmer. Została zabrana do ośrodka opieki społecznej w celu przesłuchania, ale minęły już trzy godziny i nikt się nie odzywa. Próbowałam tam dzwonić, ale musiałam źle zanotować numer. To straszne, że trzymają ją tam tak długo bez kontaktu ze mną.
– Panno Palmer, czy mogę zwracać się do pani Joanna?
– Jo, proszę. Niech mi pani powie, gdzie jest Millie i czy nic jej nie jest.
– Jestem inspektor Becky Robinson. Jestem tu po to, by pomóc, Jo, ale muszę zgromadzić kilka faktów. Czy po tym, jak pani partner Ashraf Rajavi i córka Millie zostali zabrani przez funkcjonariuszy, ktokolwiek w ogóle się z panią kontaktował?
– Nie, i to jest okropne. Millie powinna już być w łóżku.
– Czy jest ktoś tam z panią, Jo?
– Nie. Co to ma do rzeczy z tą sprawą?
– Muszę wyjaśnić, co się wydarzyło od pani telefonu. Operatorka skontaktowała się z lokalną placówką opiekuńczą. Obawiam się, że nie mają żadnych informacji na temat aresztowania pani partnera, więc sprawa została przekazana mnie.
– Nie jest pani stąd?
– Nie, pracuję na komisariacie w Newton Heath.
Serce łomocze mi w piersi i czuję pulsowanie żył na szyi. To nie brzmi dobrze. Czy Ash zrobił coś dużo gorszego, niż sądziłam?
– Nie chcę, żeby pani panikowała. Musimy załatwić to na spokojnie, Jo, ale mogę potwierdzić, że nie mamy żadnych informacji o zabraniu pani partnera i córki przez policję w rejonie hrabstwa Great Manchester.
Przestaję niemal oddychać.
– Co to ma znaczyć? – Sztywnieję. – Oczywiście, że ich zabrali. Byłam tutaj. Widziałam, jak zakuwają Asha w kajdanki. Odczytali mu jego pieprzone prawa!
– I nikt się nie skontaktował?
Nie wiem, dlaczego wciąż o to pyta. Gdyby ktoś się skontaktował, nie musiałabym przecież dzwonić w tej sprawie.
– Nie. Uważa pani, że ci ludzie nie byli z policji i opieki społecznej? To właśnie chce mi pani powiedzieć, prawda? Kto ich w takim razie zabrał, do cholery? – Dławię w sobie krzyk, ale słyszę, że mój głos staje się coraz wyższy i bardziej przenikliwy. – Gdzie oni są?
– Niestety, nie znamy jeszcze odpowiedzi na to pytanie. Wiem, że to trudne, ale będziemy potrzebowali pani pomocy.
– Wyślecie tu kogoś? Proszę, niech ktoś przyjedzie i znajdzie Millie i Asha. – Zaczynam łkać i z trudem wypowiadam ostatnie słowa. Myślałam wcześniej, że sprawy mają się źle, ale jest dużo gorzej, niż sądziłam.
– Lepiej, żeby w pobliżu pani domu nie pojawiła się policja, nawet detektywi po cywilnemu.
Co ona mówi? Dlaczego nie mogą tu nikogo wysłać?
Nagle krew w moich żyłach lodowacieje i już wiem, dlaczego wciąż pytała, czy ktoś się kontaktował. Zmuszam się, żeby zadać pytanie, choć mój głos bardziej przypomina szept:
– W którym wydziale policji pani pracuje?
– W wydziale do spraw ciężkich przestępstw – odpowiada łagodnie, ze zrozumieniem. – Obawiam się, że przynajmniej przez jakiś czas musimy traktować tę sprawę jako porwanie.
10
Becky słuchała w milczeniu, jak Jo Palmer krzyczy do słuchawki, żądając odpowiedzi, których nie mogła jej udzielić. Nie mogła jej za to winić. Becky również miała dziecko, a gdyby ktoś porwał George’a – lub Bustera, jak częściej na niego wołano – łaknęłaby krwi sprawców.
Był to najdziwniejszy przypadek porwania, z jakim do tej pory się spotkała. Fakt, że zakładnicy zostali zabrani przez osoby podające się za funkcjonariuszy, oznaczał, że zdawali sobie sprawę, iż Jo bez wątpienia zgłosi się na policję, kiedy żadna z ofiar nie pojawi się w domu, a tego z reguły pragnąłby uniknąć każdy porywacz. Ponadto nie zadzwonili jeszcze z żadnymi żądaniami, co dodatkowo pogarszało całą sprawę.
Początkowo Becky się zastanawiała, czy nie jest to jakiś kawał. Niestety zdarzało się stawianie fałszywych zarzutów, musiała więc wszystko sprawdzić, zanim mogła potwierdzić, że Jo Palmer faktycznie mieszkała pod wskazanym adresem, miała córkę Millie i partnera, który pracował jako chirurg dziecięcy. Na ten moment musiała wierzyć jej na słowo.
– Jo, trudno jest mi nawet sobie wyobrazić, co pani czuje – powiedziała – ale musimy postępować ostrożnie. Powinna pani opuścić dom i przenieść się w bezpieczne miejsce, gdzie będziemy mogły porozmawiać i omówić dalsze kroki.
– Nie boję się o swoje bezpieczeństwo. Co z Millie? Z Ashem? Dlaczego ktoś miałby zechcieć ich porwać? Czego mogą chcieć od mojej rodziny?
– Tego nie wiemy, ale może uda się nam do czegoś dojść, kiedy będziemy mieli okazję z panią porozmawiać.
– Nie mogę wyjść z domu! A jeśli przywiozą Millie z powrotem, a mnie tu nie będzie?
– Wysłaliśmy już zespół, który będzie obserwował pani dom, Jo. Nikt się nie dowie, że tam są, ale będą monitorować wszystkich przychodzących i wszelkie połączenia z numerem stacjonarnym. Sprawdzą również, czy ktoś inny nie obserwuje domu. W tej chwili nic na to nie wskazuje. Jeśli ktoś tam przyjedzie, z Millie lub bez niej, dowiemy się o tym.
Becky wyjaśniła pospiesznie, co Jo powinna zrobić i dokąd pojechać.
– Co będzie pani miała na sobie, żeby mój kolega mógł panią zidentyfikować? – zapytała Becky.
– Czerwony płaszcz i turkusowy szal. Skąd będę wiedziała, czy nie jestem śledzona?
– Będziemy obserwować. Proszę spróbować zachować spokój. Wiem, że proszę