Natalia Bieniek

Dom sekretów


Скачать книгу

z krzyżówką i ołówkiem w dłoniach.

      – Bardzo proszę, nie krępuj się – zachęciła ją staruszka. – Możesz wziąć moją herbatę, jeśli chcesz. Swoją możesz trzymać na tamtej półce. – Uniosła rękę.

      Dorota zagotowała wodę w czajniku bezprzewodowym.

      – Zrobić też pani przy okazji? – zapytała.

      Sabina zawahała się, ale tylko chwilkę.

      – Bardzo chętnie się napiję, poproszę. – Skinęła głową.

      Kiedy czajnik szumiał, obie milczały.

      – Jesteś studentką, zdaje się, wspomniałaś wcześniej. – Sabina odezwała się pierwsza.

      Dorota zalała herbatę wrzątkiem i postawiła kubek na stoliku przed starszą panią.

      – Coś w tym rodzaju. Choć nie do końca. Jestem na studiach doktoranckich.

      – To brzmi poważnie… A czym konkretnie się zajmujesz?

      – Piszę pracę z historii Łodzi.

      – Jaki okres?

      – Dwudziestolecie międzywojenne.

      Sabina chrząknęła.

      – W istocie, ciekawe. – Spojrzała na Dorotę z uznaniem. – Chyba teraz nieczęsto młodzi się tym interesują? – zauważyła. – Ciekawią mnie młodzi ludzie – dodała.

      – Ja raczej nie jestem typowym przykładem młodości – odparła Dorota z ironią.

      – Tak myślisz? A czemuż to? – Sabina zmarszczyła brwi.

      Zapewne mogłaby się zgodzić z dziewczyną, ale chciała usłyszeć jej wyjaśnienie.

      Dorota właściwie z nikim dotąd na ten temat nie rozmawiała. Ale skoro staruszka zapytała, to czemu nie podzielić się z nią swoimi przemyśleniami.

      – A to różne takie sprawy… Chociażby to, że jestem humanistką.

      – Humanistką?

      – Ano tak. Być humanistką, pani Sabino, to w dzisiejszym świecie raczej pech. – Dziewczyna westchnęła. – To, że zostałam na uczelni, na wydziale historycznym, i że piszę pracę akurat z historii Łodzi, może jest ciekawe, a przynajmniej tak mi się zdawało, ale… Czasem żałuję, że nie mam zacięcia do nauk ścisłych. Trzeba się było zainteresować komputerami, księgowością, finansami. Łatwiej się żyje, pracując w którejś z tych branż.

      Dorota nie lubiła narzekać i nie mówiła tego tonem pełnym pretensji. Na ogół była dumna z siebie, że wybrała tak oryginalną drogę życiową, może nieco obok popularnych nurtów i komercyjnych profesji… Jednak ostatnio coraz bardziej traciła wiarę w słuszność swoich decyzji. Teraz chciała po prostu jak najszybciej napisać doktorat, a potem na spokojnie pomyśleć, co dalej. Pewnie trzeba się będzie przerzucić na marketing, jeśli chce w końcu mieć własne mieszkanie, choćby takie na kredyt. Ot, realia współczesnego życia. Ponoć tak wygodnego dla młodych ludzi.

      – No, na tych komputerach to ja się nie znam – podsumowała Sabina. Dopiła herbatę. – A co do tej pracy doktorskiej, to o czym piszesz?

      – O dwudziestoleciu międzywojennym w Łodzi. – Dorota się ożywiła. – Interesuje mnie zwłaszcza kwestia narodowościowa. Wie pani, Łódź to miasto czterech kultur, zgodnie ze statystyką było tu wówczas trzydzieści procent Polaków, trzydzieści procent Żydów, tyle samo Niemców, a pozostali to Rosjanie. Zupełnie inaczej niż teraz, kiedy mamy monolit i okropny strach przed odmiennością. A przecież kiedyś różne nacje mieszkały tu razem, obok siebie. Względnie pokojowo. Wie pani… Czyli wychodzi na to, że jeśli bliżej poznasz tego kogoś innego i często go spotykasz, to nie wydaje ci się już taki inny od ciebie…

      – Ano wiem, moja droga, wiem – mruknęła Sabina. A zaraz potem dodała, znacznie ciszej i jakby do siebie. – Żyłam w tamtym świecie…

      – Och, no tak, fakt… – uprzytomniła sobie Dorota. – Jakoś się nie zorientowałam. Opowie mi pani o tamtej Łodzi? – poprosiła niby od niechcenia. Jej ciekawość rosła.

      Sabina zawahała się i zaczerwieniła.

      – Może potem… Nie chcę cię zanudzić. Miałam mało ciekawe życie…

      Nie dokończyła, bo zza ściany zaczęły dochodzić jakieś łomoty. Obie uniosły głowy i spojrzały na siebie w niemym zdziwieniu.

      – To chyba Filip wali młotem w ścianę – wyjaśniła Sabina.

      – Filip? Młotem? W ścianę? – Dorota nie wiedziała, o co najpierw spytać.

      – Sąsiad. Nie poznałaś go jeszcze? – Staruszka usiłowała przekrzyczeć hałas.

      – Nie…

      – No, to wszystko przed tobą…

      Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo nagle łomot stał się nie do wytrzymania. Coś wyraźnie poszło nie tak.

NO I BUM

      – Żyjesz, dziecko? – Sabina pierwsza wstała z fotela.

      Można by rzec: powstała z popiołów. Bo tak też i wyglądała, cała pokryta pyłem. Potrząsnęła Dorotą, która zastygła w bezruchu.

      Kurz już opadł, emocje również sięgnęły bruku, choć w tym wypadku należałoby powiedzieć: brudnej, parkietowej podłogi. Gdy powietrze już nieco się oczyściło, a białe opary odpłynęły, Dorota i Sabina zobaczyły skalę zniszczeń. W ścianie pokoju ziała wielka, owalna dziura o postrzępionych brzegach, przywodząca na myśl sytuację po wybuchu bomby. Sabina drgnęła w odruchu przerażenia, zapewne przypomniały jej się lata wojny i pociski spadające na kamienice. Dorota nie widziała zniszczeń wojennych, poza tymi na starych fotografiach. Nie zmniejszyło to jednak jej strachu.

      – Nic mi nie jest – wychrypiała drżącym głosem. – A pani?

      Sabina zaczęła otrzepywać ubranie, lecz na niewiele to się zdało.

      – Chyba nic… Dziękuję za troskę. Czy aby Filipkowi się nic nie stało? – Wyraźnie się przelękła. – Filip! Nic ci nie jest?! – krzyknęła zaskakująco silnym głosem.

      Żal jej było chłopaka i miała nadzieję, że nie ucierpiał.

      – O Boże, on się nie odzywa… – jęknęła.

      – Już dzwonię po karetkę. – Dorota w mig oprzytomniała.

      Drżącymi rękoma chwyciła telefon. Dotąd uważała się za panikarę, teraz jednak okazało się, że umie opanować emocje, kiedy sytuacja tego wymaga.

      Dopiero medycy z karetki ocucili Filipa. Na szczęście miał tylko kilka otarć, guza na głowie i podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Nie ucierpiał za bardzo i ratownicy uznali, że powinien niedługo wrócić do zdrowia. Niestety, jego plan nie do końca się powiódł – zamiast oglądać zawartość tajnego schowka, do którego z takim impetem usiłował się dostać, trafił na nosze. Protestował przeciwko konieczności udania się do szpitala, ale przegrał w starciu z dwoma rosłymi pielęgniarzami, którzy najpierw wyważyli drzwi, a potem, wbrew usilnym sprzeciwom poszkodowanego, zapakowali go do karetki.

      Kiedy Sabina z Dorotą dowiedziały się, że Filip będzie żył i nic poważnego mu nie dolega, starsza pani wzięła głęboki wdech, westchnęła i podwinęła rękawy. Weszła do wybitej w ścianie dziury i zaczęła bezceremonialnie grzebać w gruzie zalegającym gdzieś w rogu.

      – Chodź no tu, pomóż mi – poprosiła Dorotę. – Szybko!

      – Nie