tej, która prowadziła pieska na różowej smyczy i chciała dzwonić po policję. Uśmiechnęła się szeroko, wysoko uniosła rękę i pomachała żywiołowo.
– Hej, Clara! Jak się masz?
Głos miała donośny, robiła to celowo.
Zellman zgromił ją wzrokiem.
– Lepiej niech pani zostawi naszego pick-upa.
Ona tylko mocniej zacisnęła dłonie na skrzyni.
Jordan otworzył drzwi i zaczął obchodzić samochód.
Kobieta mówiła dalej, wciąż trzymając rękę w powietrzu.
– Jak się ma Gordon? Dzwoniłaś już do firmy Brentwortha? Wiem, że jak nikt potrafią wybronić swojego klienta przed sądem. – Zaśmiała się, ale zabrzmiało to szczerze. – Dla nich nie ma znaczenia, czy klient jest winny, więc nie martw się o Gordona. Nawet jeśli go skażą, dostanie krótki wyrok i na pewno trafi do miejsca, które będzie przypominać raczej ośrodek wypoczynkowy.
Kobieta z pieskiem zamarła, a gdy ta druga przestała coraz głośniej nawijać, pociągnęła w końcu psa za smycz i ruszyła w kierunku, z którego przyszła.
– Proszę zostawić moją furgonetkę – warknął Jordan, stając obok nieznajomej. – Ale już.
Czekała, odprowadzając spojrzeniem właścicielkę psa, dopóki ta nie zniknęła za rogiem. W końcu kobieta odeszła od paki pick-upa i zbliżyła się do maski. Szła powoli, trzymając ręce przed sobą, jakby były skute. Spojrzała mi w oczy, a my wszyscy się na niej skupiliśmy.
Uniosła podbródek i opuściła ramiona po bokach ciała.
– Znam cię.
Jordan stanął przed drzwiami od strony kierowcy. Spojrzał na mnie. Zellman zeskoczył z paki i stanął obok Jordana.
Cross wyzywająco podniósł czoło i rzucił oschłym tonem:
– Ale my pani nie.
Zignorowała go i wbiła spojrzenie we mnie.
– Jesteś młodszą siostrą Channinga, nie? – Pokiwała głową. – Tak. Tak. To ty. Kiedyś trzymałam się z twoją matką. Ciągle pakowałyśmy się w tarapaty. – Spuściła głowę, usta zacisnęła w ponurą linię. – Nigdy o tym nikomu nie wspominałam. Poznajesz mnie?
Pokręciłam głową.
– Nie.
Jej klatka piersiowa się uniosła, kąciki ust wygięły ku dołowi, a potem znowu potaknęła.
– Domyśliłam się. Nie wiedziałam, czy coś o mnie mówiła. Jestem Malinda McGraw-Strattan.
Powiedziała to tak, jakbym miała ją znać.
Pokręciłam głową.
– Nie znam pani.
Jej nozdrza zafalowały.
– Ale jesteś siostrą Channinga, prawda?
Nie odpowiedziałam.
Zmrużyła oczy.
– Heather Jax to jego narzeczona, prawda? Oświadczył się jej.
Nie odpowiedziałam.
– Poważnie? – prychnęła. – Czy tylko się ze mnie nabijasz? Najlepsza przyjaciółka Heather to moja pasierbica. – Poczekała na moją reakcję.
Dopiero teraz się domyśliłam, o kim mowa. Channing znał w Roussou wszystkich. Heather znała masę ludzi z obu miast. To, że ktoś twierdził, że ich zna, nic dla mnie nie znaczyło.
Ale ta część o najlepszej przyjaciółce rozjaśniła mi w głowie.
Trzeba by mieć drzewo genealogiczne, by ogarnąć te wszystkie powiązania, ale przysłuchiwałam się rozmowom Heather wystarczająco często i wiedziałam, że kobieta mówiła o Samancie Kade – biegaczce olimpijskiej, która poślubiła zawodowego futbolistę. Tak, nawet ktoś taki jak ja, kto nie zwracał uwagi na sławę i znane nazwiska, był pod wrażeniem. Ale nie dlatego mnie to obchodziło. Samantha była po prostu dobrą koleżanką Heather. A jej mąż, zawodnik drużyny Patriots, kumplował się z moim bratem. Parę razy wpadli do nas z wizytą, zawsze jednak od razu znikałam. To było ich życie, nie moje.
– Tak. – Malinda ani na chwilę nie oderwała ode mnie wzroku. – Teraz wszystko rozumiesz. Samantha to moja pasierbica. Poślubiłam jej ojca. – Obróciła głowę w stronę chłopaków, zatrzymała wzrok na Crossie, a potem przeniosła go na Jordana i Zellmana. – Uprawiacie jakiś sport?
Jordan nie odpowiedział.
Cross również nie.
Zellman spojrzał na mnie, potem na nią, a w końcu na chłopaków.
– Czy my… ona jest sojuszniczką, prawda? Nie wrogiem? Mogę w ogóle zadać to pytanie?
Jordan wzniósł wzrok do nieba.
– Na litość boską, Zellman!
– No co? Bren, nie wspominałaś, że znasz żonę trenera Strattana. – Wyciągnął rękę i się zbliżył. – Gram w futbol. Nie w naszej szkole, bo drużyny są o kant dupy potłuc, ale należę do ligi letniej. Zaczynamy sezon w maju. I wiem wszystko o pani mężu. Całkowicie odmienił drużynę z Liceum Publicznego w Fallen Crest. Po tym, jak się tu przeniósł, dostali się do rozgrywek stanowych.
Kobieta się uśmiechnęła, a jej oczy błysnęły.
– Interesujesz się sportem?
– Tak. Który facet się tym nie interesuje? – Obejrzał się i odchrząknął, gdy dotarło do niego, że się gapimy. – No co? Przecież Cross i tak będzie wypytywać o tę kobietę. Wiecie, jaki jest. Przestańcie się tak na mnie lampić. Oszczędzam wam zachodu.
Kobieta podeszła do drzwi, a jej uśmiech stał się jeszcze cieplejszy.
– Mój dom jest tam, z tyłu. Właśnie szłam wyrzucić śmieci, gdy zobaczyłam waszą furgonetkę. Nie obraźcie się, ale wasze auto mocno odstaje. W ogóle nie wtapiacie się w tło o tak wczesnej porze. Wiem, że nie jesteście grupą kryminalistów, ale posłuchajcie od starszej osoby rady skierowanej do członka rodziny. Bo, moja kochana Bren, Channing i Heather są dla nas jak rodzina, więc ty również. – Spojrzała na chłopaków. – Lepiej stąd zmykajcie. Jestem pewna, że ktoś zadzwonił na policję, gdy tylko tu wjechaliście.
Jordan zacisnął usta w cienką linię.
– Skoro wszyscy jesteście tacy dziani, to dlaczego nie macie tu ogrodzenia?
Zaśmiała się.
– Bo to zdecydowanie za drogie, a poza tym musielibyśmy przystać na pewne zasady. Wy naprawdę nie znacie tego osiedla, co? Tutaj wrogowie dzielą jedną ulicę. Nie jesteśmy w stanie dojść do porozumienia, więc nie ma bramy. Tutaj każdy pilnuje własnego nosa.
Telefon Crossa zawibrował. Odczytał wiadomość i zaklął.
Jordan mu się przyjrzał.
– Odjechali?
– Cholera. – Cross rzucił mi niezdecydowane spojrzenie.
Ale się wkopaliśmy.
Nie lubiłam prosić o pomoc.
– Czy możemy wrócić? – zapytałam pod nosem.
– Wiesz, że nie możemy się tam dostać, nawet gdybyśmy chcieli – odszeptał. Wytrzymał moje spojrzenie i skinął głową w stronę Malindy. – Pytamy ją? Czy sami to jakoś rozpracujemy?
Jordan stał ze spuszczoną głową. Wiedziałam, że się nam przysłuchuje, bo był tuż przy drzwiach i otwartym oknie, mimo to nic nie powiedział.
Zellman też milczał, ale po chwili wyrzucił ręce w powietrze.
– Dobra,