Leszek K. Talko

Królowie bajek


Скачать книгу

Lorek

      Fot. Henryk Pollak

      Film, który zrobił – O nowe jutro – to czarno-biała agitka: straszny kapitalistyczny krwiopijca schodzi potajemnie z wywieszonego na płocie plakatu o „podżegaczach wojennych”. Natychmiast zaczyna knuć. A to pomiesza literki na zawiadomieniu o zbliżającym się Kongresie Obrońców Pokoju w Warszawie. A to złośliwie zamaże „Nie” w haśle „Nie chcemy wojny” i porwie rysunkową bombę. Na szczęście z innych plakatów wychodzą na pomoc supermani socjalizmu. Uśmiechnięty żołnierz radziecki osłania przerażone dzieci. Silni i zwarci młodzieńcy ścigają kapitalistycznego podżegacza ulicami. W końcu mocarny robotnik, zbudowany jak Mister Universum, wali młotem pokracznego kapitalistę, który ze strachu wlazł na słup ogłoszeniowy. Ten spada i ginie w wybuchu bomby.

      Oglądany dziś, film ten tylko śmieszy nachalną propagandą. W 1951 roku był jednak ostatnią nadzieją Studia. O nowe jutro pojechało na festiwal filmów animowanych do Moskwy. Cała załoga zaciskała kciuki, by Lorkowi się udało. I Lorek wrócił z tarczą. O nowe jutro dostało w Moskwie nagrodę. Rosły żołnierz radziecki chroniący dzieci i płoszący kapitalistę przemówił do jurorów. Jakżeby mógł nie przemówić?

      Nie można było zamknąć Studia, którego produkcja właśnie została nagrodzona w Moskwie. Filmowcy odetchnęli.

      Dla Lorka jednak nieoczekiwanie nastały trudne czasy. Człowiek, który uratował Studio, który został nagrodzony w samej Moskwie, który tak bardzo walczył w filmie z kapitalizmem i kapitalistami – popadł w niełaskę. Wkrótce po sukcesie w ZSRR UB aresztowało jego żonę Mirosławę. Sąd skazał ją za szpiegostwo na rzecz obcych mocarstw (wiele lat później została uniewinniona). Leszek Lorek musiał nagle sam zająć się domem i synem, a na domiar złego władze zażądały zwolnienia go ze Studia – jako „elementu niepewnego”. Następnych kilka lat spędził, utrzymując się z przypadkowych prac. Zatrudnił się w barze, prowadził amatorski teatr, aż w końcu w 1956 roku jego żona została wypuszczona z więzienia – ale za kratki trafił sam Lorek. Po latach twierdził, że za wyimaginowany spisek.

      W więzieniu spędził prawie rok. W listach do żony martwił się, że podobno został usunięty z partii, snuł też plany stworzenia scenariusza do filmu opowiadającego o „nowym życiu”. Prosił nawet Mirosławę, by skontaktowała się z Andrzejem Wajdą, jego kolegą ze studiów w Krakowie, i rozpytała go, czy byłby zainteresowany takim tematem. Są także w tej korespondencji fragmenty wzruszające: gdy Lorek przeprasza żonę, że z powodu zaników pamięci zapomniał o ich rocznicy, albo gdy wyraża nadzieję, że zostanie wypuszczony z więzienia, nim rozpocznie się rok szkolny, i sam poprowadzi syna 1 września – ale gdyby tak się nie stało, ma przypomnieć małemu, że jego tata też tak kiedyś maszerował do szkoły.

      Leszek Lorek wyjdzie w 1957 roku, po odwilży. Nie zdąży na rozpoczęcie roku szkolnego, ale zostanie ponownie przyjęty do pracy w Studiu. Upłynie jeszcze kilka lat, nim stanie się współtwórcą serialu wszech czasów.

       Odwrócona perspektywa

      To był cud, że przez cały ten czas Studio się nie rozleciało i powstawały nowe filmy. W zasadzie jego pracownicy wciąż tworzyli bardziej wesołą trupę amatorów niż profesjonalny zespół. Fakt, że się udało, stanowił zasługę Zdzisława Lachura.

      Był niezwykłym człowiekiem: zdolnym malarzem, artystą, biznesmenem, działaczem, dyrektorem, trenerem hokeja, ale jego życie osobiste pozostawało tajemnicze i nie do końca przeniknione. Wdawał się w liczne romanse, miał wiele dzieci, a z tym wiązała się ustawiczna konieczność posiadania gotówki. Sam zdawał się jednak w ogóle nie potrzebować pieniędzy. Nie przykładał wagi do tego, by cokolwiek posiadać, nigdy nie miał samochodu, ubierał się w to, co było pod ręką, nawet żywić mógłby się czymkolwiek. Był zdeklarowanym wegetarianinem, wystarczało mu kilka jabłek albo pęczek marchewki.

      Dieter Kauffmann, jego znajomy z Niemiec, który zachwycił się obrazami Lachura i zaczął je zbierać, wspomina, jak pewnego razu wręczył mu za nie większą sumę. Siedzieli razem w kawiarni, Lachur podzielił stosik banknotów na dwie kupki i tę większą dał siedzącej obok dziewczynie, z którą wcześniej chwilę rozmawiał. „Przecież ty jej w ogóle nie znasz” – wyjąkał zdumiony Kauffmann. „Znam na tyle, by wiedzieć, że bardziej niż ja potrzebuje tych pieniędzy” – odparł Lachur.

      Przyjaciele, znajomi, nawet dziennikarz gazety, która robiła z nim wywiad – wszyscy opowiadają to samo. Lachur zagadywał kogoś na ulicy albo ktoś – dziecko, kobieta – podchodził do niego i po krótkiej rozmowie, kilku zdaniach, artysta wyciągał, co miał w kieszeni, i wręczał potrzebującej lub potrzebującemu. I nieważne, jaka to była potrzeba. Czy zabrakło na bilet, czy kobieta waha się, czy odejść od męża, który ją bije, czy może to dziecko marzy o samochodziku na pedały – Lachur dawał pieniądze. Czasem miał tylko kilka monet, a czasem plik banknotów – wszystko oddawał przygodnie spotkanej osobie, której najczęściej już nigdy potem nie widział.

      W tygodniku „Panorama” w 1958 roku ukazuje się reportaż o jego życiu. „Młody mężczyzna w rudej kurteczce trzyma w jednej ręce teczkę z rysunkami, a drugą pomaga jakiemuś staruszkowi ciągnąć wózek z węglem – czytamy w tekście. – Ten sam mężczyzna rozciera płaczącemu malcowi stłuczone kolano i na pocieszenie kupuje mu lody. I znowu on, ojciec – otoczony wiankiem czterech dziewczynek i popychający wózek z piątą”.

      Okoliczne dzieci czasem pukają do mieszkania Lachurów w Katowicach przy Plebiscytowej. Pytają, czy dostaną cukierka, albo opowiadają, że marzą o lalce. Lachur wyjmuje cukierki, wciska jakieś monety. Zarazem Superman i Matka Teresa z Kalkuty – jeszcze z tych czasów, kiedy wszyscy sądzili, że zajmuje się tylko pomaganiem chorym i biednym. Śląska Niewidzialna Ręka, która każdego wspomoże.

      Lachur ma w tym czasie pieniądze, a przynajmniej miewa, skoro jak Święty Mikołaj wysłuchuje próśb i w miarę możliwości je spełnia. Gdy pewnego razu dostaje nagrodę pieniężną, całość natychmiast oddaje dla dzieci poszkodowanych w wojnie koreańskiej.

      Wiele lat później, na początku XXI wieku, już jako stary człowiek wsiada do pociągu. W powłóczystej szacie, z długą siwą brodą i takimiż włosami wygląda jak skrzyżowanie hinduskiego guru i Jezusa. Zachowuje się zresztą też jak guru. Przysiada się do pasażerek i zaczyna im prawić, że trzeba być miłym dla ludzi. Kupuje im słodycze i kawę w Warsie, wreszcie dla każdej rysuje na poczekaniu mały obrazek. Kobiety są pod ogromnym wrażeniem – przecież go nie znają, nie mają pojęcia, kim jest. A on poświęcił im mnóstwo czasu i jeszcze kupił jedzenie, mimo że wydał na to ostatnie pieniądze.

      – On potrafił rozmawiać z każdym. Ci, którzy po raz pierwszy spotkali się z nim jako nastolatki, wspominali nawet po latach, jakie wrażenie zrobił na nich fakt, że on, już uznany malarz, zwracał się do nich per pan i z szacunkiem słuchał ich opinii – opowiadał Ryszard Będkowski, jego przyjaciel.

      Lachur w Katowicach zawsze kogoś ratuje i dofinansowuje, a jednocześnie jego własna rodzina, która szybko się powiększa, gnieździ się w malutkim mieszkanku, bo nie stać go na coś większego. Wszystko, co zarobi, oddaje.

      A przecież jako malarz prędko idzie wtedy w górę. Nawet dziennikarze w gazetach z podziwem podają jego stawki. Tysiąc złotych za nieduży obraz, kilka tysięcy za większy i co najmniej dwa tysiące za portret – cztery przeciętne pensje. No i te prace kupione przez muzeum w Hajfie po pięćset dolarów za sztukę. W tym czasie to w Polsce majątek. A Lachur maluje bardzo szybko, jakby te obrazy się z niego wylewały. Potrafi zacząć nową pracę i skończyć ją w kilka godzin. Jest popularny, sypią się