Hanna Greń

Awers


Скачать книгу

mi jak najbardziej odpowiadają. Do tego dochodzi jeszcze odkurzanie i wynoszenie śmieci. No i co, odpowiadają ci warunki? – zapytała, taksując mnie spojrzeniem.

      Wzruszyłem ramionami. Paliłem papierosy i jak każdy początkujący student piłem najtańsze piwo z Lidla. No ale skoro zaczynało się światowe życie, może warto było przejść na poważniejsze trunki?

      – Załatwione, proszę pani – powiedziałem grzecznie, a ona zaraz pokręciła głową.

      – Babciu, mów mi babciu. – Uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona.

      Gdy jakiś czas później, chyba po kilku miesiącach mieszkania w jej trzypokojowym lokum, zapytałem, dlaczego to mnie wybrała spośród kilkudziesięciu chętnych, stwierdziła, że nie ma zielonego pojęcia.

      – Coś mi powiedziało, że muszę cię przygarnąć, i tyle – podsumowała moje rozważania. – Może jakiś święty duch mi szepnął do ucha.

      – Przecież babcia nie jest wierząca – zdziwiłem się.

      – Oczywiście, że nie jestem. Ale duch święty to inna sprawa, co nie ma nic wspólnego z Kościołem, który wysysa z naszego głupiego ludu ostatni grosz, obiecując mu wieczne zbawienie w zamian za cotygodniową tacę. Czy ty rozumiesz, że to jest największe oszustwo w dziejach ludzkości? Oszukują ludzi, sprzedając im ułudę życia wiecznego na innym świecie. Oni są jak akwizytorzy ubezpieczeń, którzy każą ci płacić przez całe życie, a wypłatę odszkodowania obiecują po śmierci. Płaciłbyś takiemu gościowi z PZU, gdyby w umowie było napisane: „wypłata na tamtym świecie”? W życiu byś mu nie dał ani grosza. A Kościołowi dajesz, a jego świata wiecznej szczęśliwości nikt nigdy nie widział i nie zobaczy.

      – Dlaczego nie zobaczy?

      – Bo po śmierci raczej się nie żyje i nic do człowieka nie dociera.

      – A dusza? – Jakoś nie chciałem dać się przekonać.

      – Dusza to twój umysł. Umiera wraz z człowiekiem. A ludzie chcieliby żyć wiecznie, dlatego śmierć nie wydaje się nikomu racjonalna. Tyle myśli, tyle wiedzy zawartej w umyśle, tyle doświadczeń miałoby ot tak nagle wyparować i się skończyć? Tak sobie ludzie myślą, że to przecież byłaby kolosalna strata. Więc wymyślili już dawno, że „non omnis moriar”.

      – Czyli że co?

      – No tak, teraz nie uczą w szkołach łaciny. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – To znaczy „nie wszystek umrę”, czyli coś po mnie zostanie. Rzymianie jednak nie myśleli o duszy, która będzie błąkać się po Polach Elizejskich…

      – W Paryżu? – dopowiedziałem, a ona machnęła ręką.

      – W jakim Paryżu? Elizjum to podziemna kraina wiecznego szczęścia, łąki, po których błąkają się szczęśliwe dusze. Ale gdy mówili, że coś po nich zostanie, chodziło im raczej o to, co po człowieku zostaje w krainie żywych, a więc pamięć wielkich czynów, budowle czy dzieła sztuki.

      Lubiłem z babcią rozmawiać o wszystkim. To była prawdziwa erudytka, która przeczytała w swoim życiu więcej książek, niż zawierają wszystkie domowe biblioteczki w moim rodzinnym bloku w Poznaniu na Ratajach. Znała się na sztuce, filozofii, a nawet na naukach Kościoła, choć te ostatnie studiowała chyba tylko po to, żeby wyłapywać wszelkie nieścisłości i przeinaczenia.

      Umówiłem się z nią, że dziś po drodze do pracy wpadnę do niej i przywiozę jej paczkę z książkami, które zamówiła sobie przez internet. Nie mogła kupować w sieci, bo nie miała własnego konta bankowego, ale potrafiła znaleźć interesujące ją nowości kryminalne i wysłać je do mnie z prośbą o zamówienie. No więc zamawiałem i przywoziłem jej co dwa, trzy tygodnie nową partię. Przywoziłem, bo już od dawna nie mieszkałem u babci. Trzy lata temu kupiłem sobie własne, nowe, trzypokojowe mieszkanie w apartamentowcu na Woli, w pobliżu Muzeum Kolejnictwa. Wyprowadziłem się, ale dalej miałem z babcią niemal codzienny kontakt. Nie miała własnych dzieci, więc chyba stałem się dla niej najbliższą osobą, a ona zastępowała mi moją rodzinę.

      – Dobrze, że ci nasi twórcy tyle piszą, bo mam co czytać – powiedziała, otwierając paczkę, z której po chwili wydobyła dziesięć grubych tomów, by rozłożyć je na blacie okrągłego, solidnego dębowego stołu, który pamiętał doskonale dwudziestolecie międzywojenne. – Najbardziej to lubię te książki historyczne Wrońskiego, lecz on ostatnio jakoś nic nie napisał. O, Krajewski jest… – ucieszyła się na widok najnowszej powieści wrocławskiego pisarza. – Będę miała co czytać, bo już mi się wszystko przeczytało. A te poprzednie to sobie możesz wziąć już.

      – A co babcia poleca? – zapytałem, bo jej opinia zawsze była dla mnie kluczowa. W końcu była specjalistką od kryminałów, tyle że tych wziętych prosto z życia.

      – Kalinowski oczywiście, bo nikt tak o Warszawie przedwojennej nie pisze jak on.

      – No to zacznę od niego. – Wziąłem do ręki powieść, którą mi wskazała. Lubiłem kryminały, ale nie na tyle, żeby uważać się za znawcę tematu. Zawsze mi się wydawało, że życie pisze o wiele bardziej intrygujące scenariusze, jak choćby ten Niebiański Dom.

      Babcia jakby wyczuła, że myślami jestem już gdzie indziej. Zawsze tak było, gdy zaczynałem pracować nad jakimś tematem. Wchodziłem w ten świat, o którym zamierzałem opowiedzieć widzom, i byłem w nim zanurzony do samego końca, czyli do momentu emisji reportażu. W tej chwili co prawda dopiero zdążyłem zanurzyć stopy, ale czułem już, że pierwszy krok został zrobiony.

      – Gdzie jesteś, Marcin? – głos Matyldy przywołał mnie do rzeczywistości.

      – Jestem tutaj. A właściwie to w Niebiańskim Domu.

      – Gdzie?

      – To taki dom dla… – chciałem powiedzieć „starców”, ale ugryzłem się w język, spoglądając w jej bystre, całkiem młode piwne oczy. – Dom dla seniorów.

      – Chcesz mnie oddać do domu starców? Jeszcze się całkiem dobrze trzymam jak na swoje sześćdziesiąt osiem lat – zażartowała. Miała siedemdziesiąt pięć, ale zawsze lubiła sobie kilka wiosen odjąć.

      Pokręciłem głową.

      – Prędzej ja trafię do takiego domu niż ty. To sprawa na reportaż. Kilka tygodni temu trafiła tam pewna kobieta…

      Opowiedziałem jej o tym, czego się dowiedziałem, a babcia słuchała z wielkim zainteresowaniem. Zadawała też pytania, ale ja byłem przecież na początku tej historii i niewiele umiałem jej wyjaśnić. W każdym razie uznała, że sprawa jest niezwykle interesująca, a Niebiański Dom – jak stwierdziła – śmierdzi na kilometr jakimś szwindlem.

      – Jak coś więcej ustalisz, daj mi znać. Ja też się spróbuję czegoś dowiedzieć.

      – Gdzie się chcesz dowiedzieć?

      – Ma się jeszcze stare kontakty – odparła, uśmiechając się tajemniczo.

      No cóż, babcia Matylda w końcu pracowała przez całe lata w komendzie głównej MO. Musiała znać wielu dawnych funkcjonariuszy, więc zapewne wśród nich zamierzała dokonać researchu.

      Godzina 11.30

      – Słuchaj, udało mi się zebrać na ich temat trochę informacji, ale nie widzę tu niczego nadzwyczajnego.

      Kamila jak zwykle była konkretna. W robocie, jak przystało na dobrą reporterkę, sprawdzała każdą informację po kilka razy, żeby wyrobić sobie należyty pogląd na temat sprawy, nad którą pracujemy. Poznaliśmy się pięć lat temu, gdy przyszedłem do redakcji reportażu. Ona była tu na praktykach, a ja miałem już ugruntowaną pozycję, bo przez kilka lat