Hanna Greń

Awers


Скачать книгу

byliśmy tu sami. – Tak naprawdę telewizja jest sztuką oszustwa. Pokazujemy coś, co wcale nie jest takie, jak by się mogło wydawać. A aktorka, która jest brunetką, może zagrać blondynkę.

      – Czyli pan też pracuje w telewizji?

      – Poniekąd. Jestem producentem filmowym. Produkuję reklamy, ale także seriale.

      – A wasza ciocia? Czy jesteście państwo pewni, że chcecie, żeby spędziła tu jakiś czas? – Znała się na rzeczy. Powiedziała „jakiś czas”, a nie żeby została tu już na stałe. Ci, którzy oddają swoich bliskich do staruszkowa, pewnie wolą sami karmić się ułudą, że to tylko na chwilę, na czas rehabilitacji albo odpoczynku. Coś jak wyjazd na wczasy, który potem można przedłużać w miarę potrzeby. Tylko że w naszym wypadku było inaczej. Nasza ciocia… Matylda miała tu być tylko przez tydzień na turnusie rehabilitacyjnym i dokładnie zbadać to miejsce od środka.

      To nie był, broń Boże, mój pomysł. Ona sama na to wpadła. Gdy tylko wyszedłem od niej z domu, zaczęła przeglądać internet. Weszła na stronę ośrodka i natychmiast natrafiła na informację, że można tu przyjechać w każdej chwili, by doświadczyć duchowego wsparcia i doskonałej opieki rehabilitantów. Oczywiście wszystko za odpowiednią cenę. No i niewiele się zastanawiając, wykupiła sobie tygodniowy turnus. Postawiła mnie więc przed faktem dokonanym. Nie miałem nic do gadania i musiałem swoje plany dostosować do jej działań. Dlatego siedzieliśmy teraz przed dyrektorką, udając hipsterskie małżeństwo, które dostarczyło babcię-ciocię na wypoczynek połączony z innymi doznaniami. A ona, jak przystało na fachowca z branży, wypytywała nas o wszystko, co może być przydatne.

      – Matylda jest moją ciocią, ale mówimy na nią „babcia”. Jest samotną osobą, bo nie ma dzieci i jest wdową. Jedynym jej krewnym jestem ja – wyjaśniałem nasze koligacje, starając się wypaść jak najbardziej wiarygodnie. – No więc chcemy, żeby niczego tu jej nie zabrakło, bo my nie zawsze mamy czas jej pomagać, a z nią nie zawsze jest wszystko w porządku.

      – W jakim sensie? – Kobieta natychmiast złapała przynętę.

      – Trochę fiksuje – rzuciła Kamila. – Wie pani, zapomina o włączonym gazie albo wpada w taki stan przygnębienia, że przez dwa dni nie można się z nią porozumieć.

      – Przenosi się do własnego świata – dodałem z miną pełną troski.

      – Rozumiem. Trzeba by ją dokładnie przebadać, ale wydaje mi się, że to już poważne objawy alzheimera.

      – Tak, babcia ma to właśnie chyba! – ucieszyłem się, że wreszcie doszliśmy do konsensusu.

      Dyrektorka popatrzyła na mnie łaskawszym wzrokiem najedzonego pytona, którego nie interesuje następny królik. Przynajmniej na razie.

      – A gdyby babci się spodobało, to ile kosztuje, żeby mogła zostać na dłużej, hę? – zapytała Kamila. Znów poczułem w jej pytaniu drwinę. Zadała je dokładnie tak, jak to robi Zembi, cholera, znaczy Dżesi. Ale to mogłem zauważyć tylko ja, bo dyrektorka zobaczyła w nim coś zupełnie innego. Dlatego oczy zapłonęły jej pożądliwym blaskiem.

      – Wiecie państwo, nasz ośrodek jest szczególnym miejscem. U nas tak samo jak sprawy doczesne, a może nawet bardziej, liczy się opieka duchowa. My tu przygotowujemy naszych podopiecznych na spotkanie z Panem, z którym i my się kiedyś w końcu spotkamy.

      Powiedziawszy to, przeżegnała się i pocałowała jakiś pierścionek, który miała na wskazującym palcu. Mało brakowało, a parsknąłbym śmiechem, bo od razu wyczułem w tym fałsz i do tego jeszcze kiepską grę prowincjonalnej aktorki. Ale na szczęście Kamila znała mnie lepiej niż ja siebie. Wkroczyła do akcji błyskawicznie.

      – Niech pani mówi ile, bo nie mamy czasu na pierdoły. Za ile możemy wam ją oddać?

      Na chwilę zapadła cisza, a ja wstrzymałem oddech. Była naprawdę niezła. Bezbłędnie zagrała burą sukę. Musiałem się wtrącić.

      – Moja żona nie to chciała powiedzieć. Chodzi o to, że chcemy dla babci jak najlepiej i pieniądze się nie liczą aż tak bardzo. Oczywiście szanujemy je, bo ciężko na nie pracujemy, ale wie pani, że dla ukochanej osoby jesteśmy w stanie zrobić wiele.

      – Rozumiem, bardzo się cieszę. – Dyrektorka pokiwała głową. Już poczuła, że ma nas w garści. Nie wiedziała tylko, jak bardzo się myliła.

      ***

      – Dasz sobie radę? – zapytałem, gdy pół godziny później usiadłem naprzeciwko babci w dość ascetycznie urządzonym pokoju. Niewiele było tu mebli. Tylko szafa garderobiana, metalowe łóżko z Ikei i prosty drewniany klęcznik ustawiony pod ścianą, na której powieszono ascetyczny krzyżyk z malutką figurką Chrystusa. – Nie ma tu radia ani telewizora – zauważyłem, rozglądając się dookoła.

      – Nic nie szkodzi, zabrałam kryminały. – Wskazała na wielką walizkę, która wydała mi się podejrzanie ciężka, gdy niosłem ją z samochodu. – Był już u mnie jakiś oślizgły klecha i powiedział, że za dodatkową opłatą mogę mieć msze tylko dla siebie.

      – O, to jak indywidualny masaż w spa. I co, wykupiłaś sobie abonament?

      – Powiedziałam mu, że mam własną linię z Panem, hi, hi! Zdziwił się, więc mu pokazałam telefon i wyjaśniłam, że kiedy potrzebuję, dzwonię do niego, a on ze mną rozmawia. Nawet okiem nie mrugnął. Widać tu wszyscy mają bezpośrednie łącza z żydowskim Jahwe.

      – Dlaczego z żydowskim?

      – A niby z jakim? Przecież w tym antysemickim kraju wszyscy modlą się do żydowskiego Boga, do jego syna Żyda zrodzonego z Żydówki, która jest na dodatek królową Polski. Jak w tym kraju może być dobrze, skoro ludzie żyją w stałym dysonansie poznawczym. Nic dziwnego, że sobie z tym nie radzą i w końcu dostają pomieszania zmysłów, wybierając do sejmu antysemitów, łajdaków, ksenofobów, homofobów i innych popaprańców. Gdybyśmy pozostali przy wierze naszych ojców i czcili Światowida, myślę, że byłoby nam znacznie lepiej.

      – Nie mów tego głośno, bo cię stąd od razu wyrzucą – upomniałem ją, wychodząc z pokoju. – I dzwoń codziennie.

      Nie zadzwoniła ani razu. Dopiero w piątek o 13.50 połączyła się ze mną po raz pierwszy.

      Piątek, 12 lipca

      Godzina 13.45

      We wtorek przez cały dzień tylko leżała na łóżku i czytała książkę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta cholerna pielęgniarka, która przyłaziła tu co godzinę i pytała, czy aby czegoś nie potrzebuje. Nie potrzebowała niczego, tylko świętego spokoju. Książka Krajewskiego wciągnęła ją bez reszty i nie miała ochoty na żadne głupoty.

      – Słuchaj, kochana – powiedziała do kobiety, która ubrana była w szarą zakonną sukienkę. – Nie mam na nic ochoty, a jak będę miała, to ci powiem. Jestem tu pierwszy dzień i chcę zostać sama, żeby się w spokoju nacieszyć ciszą i zagłębić w słowa Pisma. – Wskazała na książkę, którą sprytnie wsadziła w czarną, plastikową okładkę ze starego podręcznika, dzięki czemu z daleka wyglądała jak Biblia.

      – Rozumiem panią, ale my mamy w obowiązkach chodzenie do każdego pokoju i pytanie przynajmniej co godzinę, czy czegoś nie trzeba, żeby nasi pensjonariusze czuli się zaopiekowani.

      – No, jeśli co godzinę będziecie mi włazić w moje życie, to ja nie wiem, czy się zdecyduję przyjść do was na stałe.

      – A, jak na stałe, to nie. Niech się pani nie przejmuje. Do stałych rezydentów chodzimy już tylko na badania i na posiłki. A jak ktoś jest na parterze, to mu się tylko daje jeść. Pełny spokój.

      – Aha. To ja bym chciała