Hanna Greń

Awers


Скачать книгу

13.50

      – Miał pan rację, panie redaktorze Engel. Wcześniej nikt nas o tym nie powiadamiał. Dopiero gdy zadzwoniła pańska koleżanka w poniedziałek, postanowiłem to sprawdzić. Miał pan dobre przeczucie.

      – Dobre? – Zrobiłem zdziwioną minę. – Chyba raczej paskudne.

      Policjant siedział za starym, odrapanym biurkiem, zawalony stertą papierów, zza których wystawał korpus przedpotopowego komputera bez monitora. Klawiatury nigdzie nie było widać, więc sprzęt służył tylko do ozdoby, a nie do pracy. Echo dawnej akcji komputeryzacji biur policyjnych, która poszła nie tak, jak chcieliby jej pomysłodawcy, ale tak, jak spodziewali się policjanci, czyli jak zwykle. Za biurkiem okno, przez które widać kawałek ulicy z drzewami i parkującymi pod nimi autami. Na parapecie stał smutny, usychający kwiatek.

      – No tak, zgadza się, sprawa jest paskudna. Tylko że na razie nic się z tym nie da zrobić. Na wejście do środka musimy mieć zgodę prokuratora, a dzisiaj akurat pani prokurator z Puław, pod które podlegamy, jest w Lublinie. Nic się nie da zrobić. – Podkomisarz Dzierżak rozłożył ręce i zrobił smutną minę, jakby mu rzeczywiście było przykro. Znałem takich gości dobrze. Miał to wszystko w nosie i jedyne, co dla niego było ważne, to pójść do domu i napić się piwa w spokoju.

      – Dobra, bądźmy w kontakcie – powiedziałem, wstając z krzesła stojącego przed jego biurkiem. Nie było sensu dłużej gadać z tym ćwokiem. Jak dobrze pójdzie, to jutro facet zadzwoni do pani prokurator i powie jej to, co mnie: że w ostatnim czasie w ośrodku Niebiański Dom zmarły cztery osoby. Nie wiadomo jeszcze, jak wygląda sytuacja z ich rodzinami i czy przypadkiem nie zgłosił się do nich ktoś, kto chciałby je eksmitować. On tego nie wiedział, więc nie mógł zacząć działać. Ale ja wiedziałem o przynajmniej jednej podobnej sytuacji. To Kamila zadzwoniła do niejakiego Jana Opałko, który mieszkał w Kazimierzu. Jego telefon dostała od babci Matyldy, gdy odwoziliśmy ją do ośrodka.

      – Skontaktuj się z nim, moja złota. To jest były komendant wojewódzki z Lublina i kolega mojego męża. Jeśli ktoś ma nam pomóc, to on na pewno da radę. Już do niego telefonowałam i powiedziałam, że ma zrobić wszystko, co trzeba. I on obiecał, że sprawdzi, co się da.

      Na zebranie informacji potrzebował zaledwie jednego dnia.

      – Mamy cztery zgony w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Wszyscy martwi pensjonariusze zmarli na serce – mówił Opałko przez telefon. – Co ciekawe, cała czwórka została skremowana na polecenie ośrodka. Ponoć tego właśnie życzyli sobie zmarli. Rodziny dostały urny do pochowania.

      – Ma pan namiary na te rodziny? – zapytała Kamila.

      – A co by był ze mnie za gliniarz, jakbym nie miał namiarów. Koledzy się postarali. Aha, jeszcze jedno. Ta fundacja to lipa. Ona nie ma nic wspólnego z Kościołem katolickim. Nazwa Fundacja Katolicko-Narodowego Domu Modlitwy i Wiary pod wezwaniem Świętych Perpetuy i Felicyty z Kartaginy nie figuruje w żadnym rejestrze związków wyznaniowych. Ktoś sobie założył fundację na ogólnych zasadach i tyle. To są oszuści podszywający się pod Kościół…

      Wczoraj udało nam się porozmawiać z córką jednej ze zmarłych osób. I to był strzał w dziesiątkę. Potwierdziła nasze przypuszczenia. Jej ojciec zapisał swoje mieszkanie w bloku na rzecz fundacji. Była oczywiście tym faktem zbulwersowana, bo mieszkanie miał przekazać wnuczce. Ale nie dostrzegła w tym żadnego przekrętu, bo wiedziała, jak bardzo religijny był ojciec. Lecz dla nas stanowiło to niezbity i ostateczny dowód, że ten Niebiański Dom to jeden wielki przekręt. Dlatego dziś przyjechaliśmy na posterunek policji w Kazimierzu. Ale policjant Dzierżak nie zamierzał nam w niczym pomagać. I pewnie pokręcilibyśmy się z kamerą tu i ówdzie, bez większego celu, tylko po to, żeby nakręcić kilka przebitek, które zawsze przydają się do reportażu, gdyby nie telefon. Wychodząc z komisariatu, usłyszałem dzwonek. Wydobyłem więc komórkę z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Dzwoniła Matylda.

      – No, cześć. Nareszcie się odzywasz. Myślałem już, że coś ci się stało – rzuciłem do słuchawki pogodnym tonem. Lecz babcia nie odpowiedziała. Mimo to słyszałem jej głos. Rozmawiała z kimś. Tego kogoś słychać było niezbyt dobrze, ale ją niemal idealnie:

      – Dlaczego mu ksiądz recytował akurat ten psalm?

      – Te słowa najlepiej trafiają do tych, którzy czują się zagubieni.

      – Co się z nim stało? Z tym człowiekiem.

      – Nic. Leży w swoim łóżku. Atak już minął, więc wrócił do swojego pokoju.

      – Mówił, że ktoś chce go zabić.

      – Jednak rozmawiała z nim pani.

      – To nie była rozmowa. Raczej monolog. Bał się. On naprawdę był przerażony.

      Z samochodu wyszła Kamila. Podeszła do mnie, bo stałem cały czas przed wejściem na policyjny posterunek, nie reagując na jej gesty przywołujące mnie.

      – No dalej, jedziemy czy…

      Szybko podniosłem palec ku górze i wskazałem na telefon. Wzruszyła ramionami. Nic przecież nie słyszała. Położyłem więc aparat na wyciągniętej dłoni i włączyłem głośnomówiący. Na wszelki wypadek wcisnąłem też funkcję nagrywania. Kamila pochyliła się.

      – Ludzie tutaj boją się, bo stają w obliczu absolutu. Każdy w końcu musi kiedyś przekroczyć granicę naszego i boskiego świata. To czeka każdego z nas.

      – Ludzie będą się zawsze kurczowo trzymać życia. To chyba zrozumiałe.

      – Oczywiście, ma pani rację. Ludzie chcą żyć, mimo że przestają już być potrzebni. Na przykład pani. Nie ma pani nikogo, nikt za panią nie będzie płakał, gdy pani odejdzie.

      – Myli się ksiądz, mam siostrzeńca i jego żonę.

      – Ach, oni? Pokazali, na co ich stać, podczas naszej rozmowy. Ta aktoreczka od siedmiu boleści zapytała wprost, ile będzie kosztowało pozbycie się pani.

      Spojrzałem z uznaniem na Kamilę. Odegrała swoją rolę wzorowo. Ona natomiast nawet na mnie nie zerknęła, zapatrzona w telefon i zasłuchana.

      – Bzdury ksiądz opowiada. My jesteśmy bardzo zżyci. Mój siostrzeniec nigdy by czegoś takiego…

      – Nie mówiłem o nim. To ona ma na niego decydujący wpływ. Zresztą pani to doskonale wie. Musiała to pani zauważyć, droga Matyldo. To nieczuła, zimna i wyrachowana nierządnica.

      – Nie bardzo księdza rozumiem…

      – Myślę jednak, że bardzo dobrze mnie pani rozumie. My tu, w naszym ośrodku, w naszym Niebiańskim Domu, pomagamy ludziom. I pani też pomożemy.

      – Nie potrzebuję pomocy. Sama sobie świetnie radzę, a poza tym…

      – Poza tym nie ma co odkładać na później tego, co i tak musi nastąpić. Pan czeka na ciebie, więc nie można pozwolić, żeby czekał zbyt długo.

      – To jakieś szaleństwo.

      – Nie, to tylko pomoc. Wyciągamy do ciebie rękę. To Pan wyciąga do ciebie rękę. A ja jestem tylko jego narzędziem. Nie bój się, Matyldo. O, jest już siostra. Proszę, tu jest dla ciebie sok. Napij się. Poczujesz się lepiej.

      – Nie! – Matylda krzyknęła głośno.

      – Ja pierdolę! – Kamila zaklęła pod nosem. – Oni chcą zrobić jej krzywdę.

      – Kto chce zrobić krzywdę? – odezwał się ktoś za nami. Tuż obok stał zadowolony z siebie podkomisarz z papierosem w zębach. Wyszedł na zewnątrz, żeby przewietrzyć płuca.

      – Musimy się tam dostać. Oni chcą zabić babcię.