John Flanagan

Drużyna 8. Powrót Temudżeinów


Скачать книгу

w szeregach oddziału wzmógł się dodatkowo. Dyscyplina zniknęła bez śladu. Dowódca, świadomy tego, że nie uda mu się przywrócić porządku, dopóki znajdują się pod tak celnym ostrzałem, wykrzyczał rozkaz i cały ałum zawrócił w prawo, tworząc dwie kolumny – ale już bez wcześniejszej precyzji. Odjechali galopem z pola bitwy, by na nowo sformować szyk, pozostawiając dziesięciu ludzi na ziemi. Pozostali zrzuceni z koni żołnierze pokuśtykali za swoimi kompanami.

      Właśnie w tym momencie pierwsza drabina uderzyła o ścianę fortu, a wrzeszczący Temudżeini zaczęli się po niej wspinać na górę. Wykorzystali przeciągający się pojedynek pomiędzy swoimi łucznikami a Aralueńczykami, żeby przesunąć się na pozycje u stóp palisady i pokonać rów, niosąc drabiny. Teraz, gdy zaczęli się przy nich tłoczyć, pierwszy ałum przygalopował bliżej rowu. Żołnierze zeskoczyli z koni, wyciągnęli zakrzywione miecze i podbiegli, by dołączyć do towarzyszy na drabinach.

      Temudżeini ćwiczyli ten manewr raz za razem przez ostatni tydzień. Drugi i trzeci ałum prowadziły stały ostrzał szczytu palisady, zmuszając obrońców do kucania za drewnianymi balami i dając swoim towarzyszom czas na wspięcie się po drabinach. Byli doświadczonymi łucznikami, więc większość strzał przelatywała górą. Nieliczne zbaczały z kursu i trafiały atakujących ludzi, którzy spadali z wrzaskiem na ziemię.

      Dla temudżeińskiego dowódcy taka sytuacja była niefortunna, ale nie do uniknięcia. Ostatecznie wojna miała swoje prawa.

      Kiedy pierwsi wojownicy zaczęli przeskakiwać przez palisadę, deszcz strzał zamarł i obrońcy mogli stanąć do walki. Jednak ta zwłoka okazała się zbyt długa – pół tuzina Temudżeinów zdążyło wedrzeć się na szczyt palisady, siekąc i dźgając dokoła. Wchodzili po dwóch ustawionych blisko siebie drabinach i natychmiast po zejściu z nich tworzyli klin, żeby zaatakować obrońców.

      – Bierzmy ich!

      Tradycyjny okrzyk bojowy drużyny Czapli rozległ się w ogólnym zamieszaniu, gdy Thorn poprowadził własny klin, lśniący stalą, przeciwko napastnikom.

      Chociaż brakowało im trzech najlepszych wojowników – Hal, Stig i Ingvar znajdowali się na platformach strzelniczych – stanowili niepowstrzymaną siłę. Potężna maczuga Thorna zmiażdżyła wojownika na czubku wrogiego klina. Pod mężczyzną ugięły się nogi, a kiedy upadł, został stratowany przez Thorna, a potem przez idących za nim Ulfa i Wulfa. Ogromna maczuga zatoczyła w powietrzu poziomy półokrąg, roztrącając drobnych Temudżeinów. Jesper, Stefan i Edvin szli w ślad za bliźniakami i jednorękim wilkiem morskim, zrzucając wrogów z umocnień. Temudżeini byli niewysocy i lekko zbudowani, Skandianie masywni i muskularni. Byli w stanie dosłownie spychać nieprzyjaciela na drugą stronę palisady.

      Obok Leks ze swoimi ludźmi powstrzymywał atakujących, odrzucając drabiny od umocnień długimi pikami, tak że wspinający się po nich wojownicy spadali z krzykiem na ziemię.

      Damien i jego łucznicy na wschodnim krańcu, z dala od drabin, wymieniali śmiercionośne strzały z pozostałymi dwoma ałumami.

      Hal nie zdążył jeszcze wziąć udziału w bitwie. Z zachodniej platformy widział, jakie zamieszanie taktyka Damiena spowodowała w jednym z ałumów. Teraz, gdy atakujący byli spychani z palisady, spodziewał się, że morderczy deszcz strzał spadających na ludzi Damiena za chwilę zacznie się na nowo.

      – Zdenerwujmy ich trochę – powiedział do Ingvara. Zadymiarz był już załadowany, więc Hal obrócił go w stronę drugiego ałumu. Przykucnął przy celowniku, chroniony tarczą z litego drewna sosnowego, która została przymocowana z przodu machiny. Ingvar, z tyłu za nim, krył się za osłoną otaczającą platformę.

      Hal gwizdnął przeraźliwie, żeby zwrócić uwagę Stiga. Jego pierwszy oficer siedział przy zadymiarzu po stronie wschodniej. Był tam sam – miał dostatecznie dużo krzepy, żeby w pojedynkę obracać wielką kuszą, a Hal nie chciał osłabiać sił pozostawionych na palisadzie bardziej, niż to było konieczne. Kiedy Stig spojrzał na niego, skirl wskazał dwa ałumy, wypuszczające kolejne serie strzał ponad palisadą. Dał znać, że zajmie się grupą po prawej. Stig machnął ręką potwierdzająco i także pochylił się nad celownikiem.

      Zadymiarz znajdował się pod małym kątem w stosunku do jeźdźców. Hal uznał, że to nawet lepiej. Wystrzelony bełt roztrąci ich, trafiając dwóch lub nawet trzech wrogów.

      TRZASK!

      – Przeładuj! – zawołał do Ingvara, nie czekając nawet, żeby śledzić tor lotu bełtu. Zauważył nagłe zamieszanie w pierwszym szeregu ałumu, gdy jeden z jeźdźców został wysadzony z siodła przez ogromny pocisk. Niemal zaraz potem jeździec za nim, po lewej stronie, szarpnął się w strzemionach, gdy bełt trafił w niego, przebijając lekką skórzaną zbroję.

      Dwa konie, nerwowe i płochliwe, a teraz znienacka pozbawione jeźdźców, stanęły dziko dęba i zaczęły młócić przednimi kopytami. To sprawiło, że sąsiednie wierzchowce poszły w ich ślady, rzucając się i wierzgając. Zanim panika została opanowana, Hal wypuścił drugi bełt, celując w dalsze miejsce w pierwszym rzędzie.

      Tymczasem pierwszy strzał Stiga uderzył w ałum po prawej stronie, także budząc panikę i wywołując zamieszanie.

      – Daj mi ognisty pocisk – polecił Hal, gdy Ingvar odciągnął dwa bliźniacze lewary. Potężny wojownik miał właśnie załadować zwyczajny bełt, więc pochylił się, żeby wyjąć jeden z glinianych pocisków ze stojącego za nim kosza. Z tyłu platformy miał już przygotowane żarzące się węgle w zrobionej z brązu misie. Zanurzył w nich nawoskowany knot, podmuchał na węgle, żeby zajął się płomieniem, a potem spojrzał na Hala, który skinął głową, dając znać, że jest gotowy.

      Ingvar przyłożył knot do lontu i zaczekał, aż sznur zacznie się palić i dymić.

      – Pali się – powiedział. Hal wycelował zadymiarza, podniósł go trochę do góry, żeby wziąć poprawkę na dodatkowy ciężar gliny, i wystrzelił.

      TRZASK!

      W słabym świetle poranka nie dostrzegali dymu ciągnącego się za pociskiem, ale widzieli sam pocisk, wznoszący się, a potem opadający po paraboli. Wylądował w samym środku łamiącego się szyku konnicy. Nastąpiła chwila ciszy, a potem…

      SZUCH!

      W samym środku ałumu pojawiły się czerwone języki płomieni, którym towarzyszyła kolumna czarnego dymu.

      To było zbyt wiele dla przerażonych jeźdźców i koni. Już wcześniej znajdowali się niemal w stanie paniki, a teraz szyk załamał się do reszty, gdy jeźdźcy pogalopowali na wszystkie strony, starając się jak najszybciej przedrzeć przez własne szeregi i uciec w głąb doliny. Początkowo udało się to tylko pojedynczym konnym, potem inni ruszyli ławą, aż wreszcie cały ałum rzucił się do odwrotu. Zderzyli się ze swoimi towarzyszami ze zdziesiątkowanego trzeciego oddziału, wśród których właśnie udało się przywrócić względny porządek. Oba oddziały zaczęły teraz uciekać. Ich towarzysze zobaczyli, że zostali porzuceni, więc zawrócili konie i pogalopowali za nimi.

      Co najmniej dwudziestu napastników pozostało na polu bitwy, całkowicie nieruchomych.

      Rozdział 10

      Mówisz, że odeszli? – zapytał Erak, a Hal skinął głową.

      – Następnego dnia Lydia udała się na zwiad – relacjonował. – Ich obóz był opuszczony, a Temudżeini zniknęli. Szła ich śladem kilka kilometrów i stwierdziła, że kierują się na północny wschód.

      – Czyli