Andrews William

Córki smoka


Скачать книгу

– „domowej roboty” Koreanką, a nie „chińszczyzną na wynos”. Mówiłabym ich językiem, słuchałabym tej samej muzyki, myślałabym jak oni.

      Może nie ciążyłaby na mnie klątwa.

      DWA

      Autobus wjeżdża w ruchliwą dzielnicę Myeong-dong. Tu mieszkamy. Tata odchyla do tyłu głowę i przymyka oczy. Robi mi się go żal, bo uświadamiam sobie, że przecież i on to wszystko mocno przeżywa. Od śmierci mamy stara się zawsze mnie wspierać, być ojcem i matką jednocześnie. Każdego dnia pyta, czy wszystko u mnie dobrze. Niezmiennie odpowiadam, że tak. Kogo chcę oszukać? Przecież to ja uparłam się na ten wyjazd, aby dotrzeć do swoich korzeni. To ja bardzo chciałam poznać biologiczną matkę, co na pewno go zabolało, ale nigdy tego nie przyznał.

      Nagle przypomina mi się paczuszka i kobieta, od której ją dostałam. Nikomu tego nie pokazuj. Musisz koniecznie wysłuchać mojej historii. Tak jakby brakowało mi wrażeń. Sięgam do torebki, wyciągam zawiniątko i odwijam materiał. W środku znajduje się kartka papieru z adresem napisanym pięknym pochyłym pismem. Ściągam jeszcze jedną warstwę tkaniny i widzę grzebień wielkości drobnej ludzkiej dłoni, ozdobiony mozaiką w kształcie smoka. Jest łagodnie wygięty i ma bardzo delikatne ząbki. Wykonano go z ciemnozielonej skorupy żółwia. Smok, zrobiony z czegoś, co przypomina kość słoniową, znajduje się na rączce. Grzbiet udekorowano złotem. Grzebień wygląda na lekki, ale waży całkiem sporo.

      Ciekawi mnie, dlaczego staruszka postanowiła mi go podarować, lecz szybko przestaję o tym myśleć. Po dzisiejszych wydarzeniach nie mam już sił, żeby to analizować. Zanim jednak schowam grzebień, zerkam na niego jeszcze raz. Jest piękny i błyszczący. Smok ma dwie głowy z zakręconymi językami i ostre pazury, które wydają się po mnie sięgać. Przesuwam palcami po złotym grzbiecie ze świadomością, że nigdy nie trzymałam w ręku czegoś tak cennego. Nagle, nie wiadomo dlaczego, czuję w sobie niewiarygodną siłę.

      Rozglądam się wokół, by mieć pewność, że nikt mnie nie obserwuje. Wszyscy pasażerowie wyglądają przez okna, patrząc na ulice i budynki, lub rozmawiają przyciszonymi głosami. Nawet bliźniaczki się uspokoiły. Pośpiesznie zawijam grzebień w tkaninę i chowam w torebce.

      Po chwili docieramy do hotelu Sejong, który znajduje się w samym środku dzielnicy finansowej Seulu. Ruszamy ociężale w stronę wejścia i zdobionego szkłem oraz marmurem lobby. Wtedy podchodzi do nas doktor Kim, przewodnik. Chce porozmawiać ze mną na osobności, a ja marzę tylko o tym, żeby wrócić do pokoju i wreszcie trochę popłakać. Lecz ten niski, energiczny człowiek zawsze był niezwykle miły i bardzo nam pomagał, poza tym może wiedzieć coś o mojej biologicznej matce, mówię więc tacie, że za chwilę wrócę i podążam za doktorem Kimem na koniec korytarza. Oświadcza, że w autobusie widział, jak się czemuś przyglądałam.

      – To coś cennego – stwierdza z przekonaniem.

      Chce wiedzieć, co to było. Wyjaśniam, że nic specjalnego, ale moja odpowiedź najwyraźniej mu nie wystarcza.

      – Jeśli coś pani dostała, my musimy o tym wiedzieć. Takie są przepisy. Musimy zgłaszać wszystko, co otrzymają tutaj Amerykanie podczas organizowanych przez nas wyjazdów.

      – To tylko grzebień – odpowiadam.

      Spogląda na mnie z politowaniem, jakbym była dzieckiem.

      – Wywożenie rodzinnych pamiątek z kraju jest surowo zabronione, rozumie pani? – informuje z naciskiem. – A jeśli to tylko grzebień, nie powinno pani przeszkadzać, że go obejrzę.

      Zabronione? Nie chcę kłopotów, więc pokazuję mu podarunek od starej kobiety. Pochyla się nad nim i uważnie ogląda, a po chwili wytrzeszcza oczy, poprawiając okulary o grubych szkłach.

      – To jest wyjątkowa rzecz – szepce. – Powinienem ją zabrać i przekazać odpowiednim ludziom.

      – Odpowiednim ludziom?

      – Nie może pani tego zatrzymać. – Kręci powoli głową.

      – Dlaczego? – dopytuję.

      Nie odpowiada. Zamiast tego powtarza, że powinnam oddać mu grzebień.

      – To bardzo poważna sprawa – dodaje. – Powinna pani postąpić właściwie i mi go dać, a ja zajmę się resztą.

      Mało brakowało, a tak bym zrobiła. Jednak według staruszki jej prezent ma jakieś większe znaczenie. Może być ważny też dla mnie. Reakcja doktora Kima sprawiła, że nagle nabrałam ochoty, aby się tego dowiedzieć. Owijam znowu grzebień materiałem i chowam do torebki, oznajmiając przewodnikowi, że nie chcę łamać prawa, ale wolałabym najpierw pokazać grzebień tacie. Zmuszam się do uśmiechu.

      Przechodzę przez lobby i wciskam guzik windy. Kiedy drzwi się otwierają, sprawdzam, czy doktor Kim dalej stoi w tym samym miejscu. Jest tuż za mną.

      – Niech mi pani wierzy – mówi, patrząc mi prosto w oczy – wolałaby go pani nie mieć.

      Po chwili znika za zamykającymi się drzwiami windy.

      Nasz pokój jest mały, lecz nowoczesny, z drewnianymi meblami pomalowanymi na jasny kolor. Kiedy wchodzę do środka, tata leży na łóżku. Z rękoma splecionymi na brzuchu wygląda zupełnie tak, jakby leżał w trumnie. Rzucam plecak i torebkę na stół. Zerkam w lustro. Widzę w nim kobietę o azjatyckich rysach. Przede mną stoi „odwrotna” Anna, o której prawie nic nie wiem. Właściwie jest całkiem ładna. Ma czarne włosy, gładką skórę i smukłą, zgrabną sylwetkę. Nie znam jej, chociaż bardzo bym chciała.

      Tata pyta, o czym rozmawiałam z doktorem Kimem. Kobieta z lustra odpowiada, że chciał zobaczyć przedmiot, który dostała przed sierocińcem.

      – Ktoś ci coś dał?

      – Tak. Po naszym nieudanym spotkaniu.

      Podnosi głowę z poduszki.

      – Mogę zobaczyć?

      Odwracam się od lustra, żeby pokazać mu grzebień. Tata wstaje z łóżka, żeby go obejrzeć.

      – Mój Boże – szepce – jest niesamowity.

      – Kobieta, od której go dostałam, dała mi swój adres i nalegała, żebym przyszła wysłuchać jej historii.

      Podaję mu kartkę. Czyta i kręci głową.

      – Podejrzana sprawa, Anno. Seul to wielkie miasto, a ty nawet nie wiesz, kim jest ta kobieta. Jak wyglądała?

      – Była starsza, ale… Nie mam pojęcia. Nie przyglądałam się jej.

      – Co na to doktor Kim?

      Zabieram mu kartkę i zawijam grzebień w materiał.

      – Powiedział, że powinnam mu go oddać, a on dopilnuje, żeby trafił do odpowiednich ludzi. Cokolwiek to znaczy.

      – Więc może tak właśnie zrób.

      – Może, ale chcę się najpierw czegoś o nim dowiedzieć. Pójdę porozmawiać z tą kobietą.

      – Kiedy? – pyta niespokojnie. – Jutro wyjeżdżamy.

      – Dopiero o dziewiętnastej.

      – Tak, ale autobus na lotnisko odjeżdża o szesnastej trzydzieści. Rano idziemy do Itaewon na zakupy. Muszę odebrać mój garnitur.

      – A ja chciałam kupić ten dzbanek z celadonu – mówię. – Ale nie szkodzi. Wolę odwiedzić tę kobietę.

      Tata chwilę się zastanawia.

      – To może pojadę z tobą?

      – Miałam tam przyjść sama – odpowiadam.

      Wzdycha