sądzę – odpowiedziałam. – Wolę zostać z Joem. Gdziekolwiek wtedy będzie.
Dorothy spojrzała na mnie. Ta mina! Była taka dziwna… Czułam się zdruzgotana, patrząc na nią, jakby jej głowę otaczała aureola porażki. Zdawała zsuwać się na oczy i obciążać powieki, opadające coraz niżej.
– Boże Narodzenie – wyszeptała.
Zerknęłam kątem oka na jej kieliszek po winie. Może za dużo wypiła? „Boże Narodzenie”… Wypowiedziała te słowa w taki sposób, że zobaczyłam, jak wszystko rozgrywa się od nowa, jak wraz z nadejściem ostatniego kwartału kręci się od dawna zdarta płyta. Trzydzieści lat uczestnictwa w niezmiennej dynamice rodzinnego spędu i teraz znowu czekało ją to samo: te same kłótnie, te same kolędy, ten sam indyk… Usłyszałam to wyraźnie w jej głosie. Chciałam pochylić się w jej stronę, chwycić ją za rękę i pocieszyć, że przecież są jeszcze inni – niech Joe gotuje, niech Daisy się tym zajmie! – lecz tego nie zrobiłam. Dorothy nie była osobą, która swoją postawą zachęcałaby do intymności. Po wszystkich tych latach wciąż czułam się w jej domu jak gość, nie jak członek rodziny.
– Wszystko w porządku, Dorothy? – zapytałam. – Nalać ci wody?
– Nie trzeba, dziękuję. – Popatrzyła na mnie i zobaczyłam, że odzyskuje już równowagę. – Och, Rose… Oby tylko nie znaleźli na tym samochodzie nowych ognisk rdzy.
8.
Zoë dotrzymała słowa w sprawie Plagi szarańczy, a ja pochłonęłam pracę Constance. „Każda kobieta zasługuje na prawo do porażki, lecz otrzymują go tylko nieliczne – pisała. – To bowiem wielki przywilej móc katastrofalnie zawieść i otrzymać drugą szansę, jakby nic się nie stało. Mężczyźni robią to nieustannie, a jeśli są poddawani krytyce, to zawsze jako jednostki. Mam na myśli polityków, biznesmenów, ba, nawet morderców. Białe diabły, które niszczą świat. Oczywiście kobiety też potrafią być diabłami. Kiedy jednak kobieta doznaje porażki, zwykle robi to w imieniu całej swojej płci, jakbyśmy tkwiły razem w jednym ciele. Dlaczego nam nie wolno niczego spieprzyć?! Bojaźń jest w życiu kobiet plagą szarańczy!”.
Zuchwałość tych wykrzykników robiła wrażenie. Podobało mi się to, zresztą tak jak cała praca, tyle że Constance zajmowała się w niej niemal wyłącznie polityką, a mnie zależało na tym, co osobiste. „Oczywiście kobiety także potrafią być diabłami”, pisała. Ja zaś chciałam wiedzieć, jakie o n a popełniła błędy; co w jej życiu poszło katastrofalnie źle? Co takiego spieprzyła i czy miało to jakiś związek z moją matką? Rozmyślałam o tym, co powiedział mi tato, że Elise uległa wpływowi Constance.
Pogrzebałam w internecie nieco głębiej. Constance Holden zastrzegła swoje istnienie – usunęła adres z domeny publicznej, co oznaczało, że nie mogę ot, tak zapukać do jej drzwi. Za to na temat jej książek informacji nie brakowało. Według jednej z analiz za Zieloną Królicą kryła się „kobieta u szczytu pisarskiej samoświadomości: pisząca swobodnie, lecz niepokojąco, łatwo przeskakująca pomiędzy surowym cierpieniem a bolesną nieśmiałością”. W roku wydania książka otrzymała kilka nagród i od tamtej pory sprzedała się w ponad milionie egzemplarzy. W swoich powieściach Holden wydawała się zafascynowana relacjami matek i córek, miłością, naturą kar emocjonalnych i utraconymi szansami. Woskowe serce doczekało się popularnej ekranizacji pod tytułem Kraina serc – legendarna Barbara Lowden, odgrywająca w niej główną rolę, zdobyła za ten film Oscara. I choć obie książki wciąż były drukowane, po Zielonej Królicy Constance zamilkła. Według niektórych artykułów prasowych nie chodziło wcale o blokadę pisarską; spekulowano, że autorka zadowoliła się tantiemami i osiadła na laurach. Osobiście w to wątpiłam, ale fakty pozostawały faktami: kolejna powieść nie powstała.
Odkryłam też, że w dziewięćdziesiątym siódmym próbowano przeprowadzić z Constance wywiad. Dziennikarz „Observera” podjął się tego samego wyzwania, które stało teraz przede mną: chciał zrozumieć, dlaczego popularna pisarka postanowiła zniknąć u szczytu sławy. Niestety, jej agentka, niejaka Deborah Clarke, odmówiła współpracy, zapewne na prośbę pisarki. Dziennikarz ów pisał, że Constance zawsze mówiła wymijająco o swoim dorastaniu – nie widziała sensu w obnażaniu własnego ja, skoro w przestrzeni publicznej istniały już książki zawierające kod, którego rozszyfrowanie pomagało ujawnić fakty z życia autora. We wcześniejszym wywiadzie, przeprowadzonym z okazji premiery Woskowego serca – i niestety niedostępnym w sieci – Constance wspominała o ojcu żołnierzu, o tułaczce śladem jego przydziałów do licznych jednostek wojskowych i o niemożliwości zagrzania gdziekolwiek miejsca, nie mówiąc o zapuszczeniu korzeni. „Choć w gruncie rzeczy korzenie to idea konserwatywna – cytował ją dziennikarz – służąca do tego, by każdemu człowiekowi przyporządkować miejsce i go do niego przywiązać”. Zgodnie z ustaleniami dziennikarza, Connie nie miała męża i nie wspominała o partnerze ani dzieciach. Przez pewien czas mieszkała w Stanach; następnie, jak wskazywały poszlaki, przeprowadziła się do Grecji, żeby ostatecznie osiąść gdzieś na południu Anglii, w spokojnej, wiejskiej okolicy. Mężczyźnie nie udało się dotrzeć do jej przyjaciół ani rodziny. Sklepikarz w wiosce, w której mogła mieszkać Connie, był wobec niego „bezceremonialny” i „oględny”, co potwierdzało jego przypuszczenia, że trafił we właściwe miejsce. Tu jednak trop się urywał, bo żaden z miejscowych nie chciał mu pomóc. Zamiast dać za wygraną, postanowił to wykorzystać i zamienił swój artykuł w ekscytującą literacką zagadkę – i jak to często bywa z zagadkami, zawierała ona więcej pytań niż odpowiedzi.
Działo się to dwadzieścia lat temu. Od tamtej pory nikt nie zawracał sobie głowy poszukiwaniem Constance Holden.
*
Siedząc w Dobrym Ziarnie, od nowa przerabiałam Plagę szarańczy, kiedy do kawiarni wpadła Kelly ze swoją córką Molly. Widok znajomych twarzy sprawił, że zrobiło mi się cieplej na sercu.
Choć w czasach szkolnych Kelly nigdy nie należała do uczennic ślęczących z nosem w podręcznikach, była z nas wszystkich najbystrzejsza i najłatwiej się dostosowywała. Tworzyła ze mną, nieśmiałą kujonką, dosyć osobliwą parę, ale zawsze bardzo się kochałyśmy. Ona czerpała radość z moich dziwactw, ja – z jej możliwości. Gdy starania o przyjęcie na wymarzone uniwersytety przyprawiały nas o ataki lęku, Kel twierdziła, że za dziesięć lat nasze podania nie będą w połowie tak ważne, jak to, co nastąpi później. „Pewnie – burczały pozostałe dziewczyny, gdy Kel nie było w pobliżu. – Łatwo jej mówić, bo ona ma swój u r o k”.
W rzeczywistości, pomimo niezaprzeczalnego wdzięku, Kelly ciężko pracowała, żeby związać koniec z końcem, nie mogła bowiem liczyć ani na pomoc rodziny, ani na znajomości. Po mozolnej wspinaczce w końcu dotarła na upragniony szczyt – w wieku dwudziestu lat znalazła zatrudnienie jako początkująca stylistka, a później kierownik artystyczny we wpływowym magazynie. Następnie została instagramową gwiazdą – @thestellakellą, królową smaku i specem od akcji promocyjnych, śledzoną przez tysiące fanów. Nagle wszystkie butiki i salony meblowe zaczęły przypominać wnętrze domu @thestellakelli, choć trudno było stwierdzić, jak i kiedy do tego doszło. Za Kelly przemawiały doświadczenie i osiągnięcia, czego nie można było powiedzieć o licznych internetowych cwaniakach, którym się powiodło. Kolejnym etapem w jej życiu okazał się Dan, obecnie mąż, jedna z tych instagenicznych osób, które wydają się zmotywowane od piątego roku życia – choć Kel opowiadała nam, że gdy go poznała, „facet nie umiał zagotować wody na herbatę”. Po Danie nadszedł zaś czas na Molly. „To moje pierwsze i ostatnie dziecko – wyznała mi niedługo po jej narodzinach. – Ani jednego więcej…”
Teraz Mol miała cztery lata, a Kelly – termin drugiego porodu wyznaczony na marzec.
Dziewczynka usiadła na krześle, wyciągnęła blok i pisaki i zanurzyła się we własnym