że moja matka czuje się trochę rozczarowana z powodu nauki, jaką wyniosłam z procesu zdrowienia. Wzburza ją, kiedy mówię, że moi bracia powinni wreszcie sami stanąć na nogi, bo nie uważam, żebym miała obowiązek opiekować się nimi, gdy zabraknie im opieki z jej strony. Nie będę ich niańczyła i ułatwiała im dalszego picia i ćpania. Ona oczywiście nie widzi tego w ten sposób. Jej zdaniem jestem dla nich zbyt surowa i w ogóle jak można tak traktować swoją najbliższą rodzinę? Ale oni muszą na pewnym etapie życia nauczyć się sami troszczyć się o siebie. Nie mam obowiązku ich w tym wyręczać. Przypomina mi się jedno z haseł DDA: „To nie stało się przeze mnie, nie mogę tego naprawić, nie mam nad tym kontroli”. Kieruję się teraz w życiu tymi słowami.
Na początku z największym trudem udawało mi się je zaakceptować, nauczyć się odpuszczać tę sprawę, zaprzestać prób kontrolowania wszystkiego i wszystkich. W tamtym czasie nie potrafiłam sobie wyobrazić, jakby to miało być. Byłam przekonana, że jedynie dzięki sprawowaniu kontroli moje życie i życie wszystkich wokół mnie wciąż się nie zawaliło i pozostajemy przy zdrowych zmysłach. Ale w końcu dotarło do mnie, że kiedy to sobie odpuszczę i zacznę się troszczyć o siebie, wszystko inne i wszyscy inni w taki czy inny sposób też zatroszczą się o siebie, i że to jest w porządku. Sprawy nie zawsze toczyły się w taki sposób, w jaki toczyłyby się, gdybym miała nad nimi kontrolę, ale cóż to była za ulga, gdy wreszcie zdołałam odgraniczyć swoje życie i swoje powinności od życia i powinności wszystkich pozostałych! Dawniej naprawdę nie umiałam tego odróżnić. Jeśli ktokolwiek miał kłopoty, do mnie należało ich rozwiązanie. Proste i jasne. Patty, na pomoc! To się skończyło.
Wciąż zmagam się z tym, co serwuje mi życie, ale wiem, że radzę sobie znacznie lepiej niż dziesięć lat temu i że będę dalej zdrowiała, więc za dziesięć lat będę sobie radzić jeszcze lepiej.
Dziękuję za wszystkie Pana wspaniałe książki. Naprawdę bardzo zmieniły moje życie i jestem wdzięczna za możliwość podzielenia się moimi doświadczeniami z Panem i z innymi, którzy są na drodze zdrowienia. Dzięki.
Patty
Drogi Robercie!
Dorastałam w rodzinie z obojgiem nałogowo pijących rodziców. Nigdy nie nauczyłam się ufać temu, co widzę, temu, co czuję, prawdzie czy sobie. Ojciec wracał z pracy do domu i jeszcze zanim się z nami przywitał, brał już piwo z lodówki na dole. Mama nie zaczynała pić, póki nie leżeliśmy w łóżkach. Trzymała butelki z dala od naszych oczu, z tyłu szafy w sypialni małżeńskiej. Dzisiaj dalej tam stoją.
Pamiętam awantury w środku nocy. Będąc najmłodsza z trójki dzieci, jako jedyna wstawałam z łóżka, interweniowałam i próbowałam naprawić sytuację. Miałam pewnie pięć czy sześć lat, kiedy po raz pierwszy błagałam tatę, żeby się nie zabił.
Pamiętam, jak leżąc wtedy w łóżku, słyszałam pomruki ich głosów narastające i opadające na tle głosu Johnny’ego Carsona. Przeżywałam męki wahań, kiedy mam wstać. Jeśli wstawałam za wcześnie, oboje zaprzeczali, że się pokłócili, i wtrącenie się tylko przedłużało ich picie. Jeżeli zaś wchodziłam we właściwym momencie, udawało mi się przekonać ich, żeby położyli się spać.
Tej nocy zrozumiałam, że zwlekałam zbyt długo, kiedy ich kłótnia przeniosła się do sypialni. Tata groził, że odejdzie, trzaskał drzwiczkami szafek, próbował założyć buty, szukał kluczyków samochodowych, obrzucał matkę wyzwiskami, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Oskarżenia, przekleństwa. Starałam się zagrodzić mojemu prawie dwumetrowemu ojcu wyjście z sypialni. Z roztargnieniem odsunął mnie w kąt, jakby strząsał pająka. Potem zaczęła się wylewać jego nienawiść do siebie: „Byłoby ci lepiej, gdybym nie żył. Zabiję się. Jestem do niczego. Nikt mnie nie kocha”.
Błagałam: „Ja ciebie kocham, tatusiu. Nie rób tego. Proszę, nie rób. Wracaj. Nigdzie nie idź”. Jednocześnie moja matka, trwająca jak zwykle w głębokim wyparciu, mówiła: „On nie mówi na poważnie. Nie zrobi tego”.
Ojciec zszedł do połowy schodów i w miejscu, w którym zaraz zniknąłby nam z oczu, nagle przystanął. Po raz pierwszy zobaczyłam, jak płacze. Jego szloch odbijał się od ścian holu. Usiadł na stopniach, zakrywając twarz dłońmi. Skończyło się. Do następnego razu.
Rano jak zwykle zjadł dwa jajka, siedząc ze mną przy stole kuchennym w napiętym milczeniu. Oboje udawaliśmy, że nic się nie wydarzyło. Do dzisiaj nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Gdy już byłam dwudziestokilkuletnią reporterką prasową, przeprowadzałam wywiad z dwiema psycholożkami od uzależnień. Opisywały różne role w rodzinie alkoholowej i to, w jaki sposób nadużywanie alkoholu wyrządza wszystkim krzywdę. Zobaczyłam swoją rodzinę i siebie. Ale musiało dotrzeć do mnie jeszcze więcej informacji, upłynąć więcej lat i odbyć się więcej rozmów, zanim poszłam na sesję z terapeutą, żeby zrozumieć i zaakceptować siebie jako DDA.
Kończę właśnie czytać Wyrosnąć z DDA – podnosi mnie na duchu to, że widzę, jak daleko już zaszłam. Ale wiem też, że mam przed sobą długą drogę. Jestem jednak gotowa i chętna do pracy nad niezdrowymi obszarami mojej relacji małżeńskiej. Nie zamykam już na nie oczu. Nie będzie łatwo, ale mój partner też się stara. Nie jestem pewna, czy chodzimy do odpowiedniego terapeuty, ale mąż nie chce nikogo innego, a ten terapeuta spotyka się także z moimi dziećmi, więc ma cały obraz.
Wciąż jestem w trakcie zdrowienia. (Czy to się kiedykolwiek kończy?) Nie stosuję już na stałe wyparcia. Nie jestem doskonała, popełniam błędy, ale świat się nie wali. Mam się dobrze. Żyję dalej. Kieruję się teraz swoim wewnętrznym głosem – nie jestem w tym idealna, ale go słucham. Wciąż wykorzystuję pracę zawodową i różne zajęcia do tego, by unikać konfliktów w mojej relacji z mężem. Ale wychwytuję, kiedy to się dzieje, staram się odkryć przyczyny i odzywam się.
Obawiam się przekazania alkoholicznego dziedzictwa moim dzieciom, ale już nie tak bardzo jak dawniej. Sięgam po pomoc, kiedy jej potrzebuję, i mniej się wstydzę. Ciągle uczę się stawiać zdrowe granice.
Dzisiaj potrafię powiedzieć swojemu osiemdziesięcioletniemu ojcu, że go kocham – i to jest prawda. Mówię to bez żadnych zastrzeżeń i oczekiwań. To jest mój dar dla niego – i dla mnie. Boli mnie, że on nie odpowiada mi tym samym. Nie wiem, dlaczego nie umie powiedzieć mi: „Kocham cię”, ale zdaję sobie sprawę, że to jest jego problem. Kocha mnie najlepiej, jak umie. Jestem wdzięczna, że mówi moim dzieciom, szczególnie mojemu synowi: „Kocham was”. Nigdy nie dowiem się, dlaczego nie mówi tego mnie. Ale nie szkodzi. Nie potrzebuję już do życia jego aprobaty. Radzę sobie bez niej. Uczę się kochać i szanować siebie.
Jestem warta tego, by mnie kochać, i zasługuję na szacunek. Dopiero kiedy wysłuchałam Pana prelekcji, zdałam sobie sprawę, dlaczego ciągle powtarzam mojemu tacie, że go kocham. Nie usprawiedliwiam tego, co zrobił, ale wybaczyłam mu i uwolniłam się od gniewu. Jego milczenie nie rani już tak bardzo. To, że nie potrafi powiedzieć, że mnie kocha, dotyczy bardziej jego niż mnie. Jest mi przykro z tego powodu, ale przechodzę nad tym do porządku dziennego.
Jeszcze raz dziękuję za znakomite spostrzeżenia, które zaczerpnęłam z Pana książek. Niedługo planuję przeczytać Before It’s Too Late (Zanim będzie za późno).
Z poważaniem
Patt
Szanowny Panie Doktorze,
wiem, że to niemądre, ale boję się pisania tego listu. Mam aspiracje pisarskie, jednak moje doświadczenia dorosłego dziecka z rodziny alkoholowej stają ponad wszystkim innym. Ignoruję swojego krytyka wewnętrznego i wysyłam do Pana ten list.
Pańskie uprzejme pytanie, czy rozważyłabym nadesłanie jakiegoś tekstu do nowego wydania Wyrosnąć z DDA, uruchomiło wszystkie głosy, które wciąż są częścią osoby, jaką byłam i jestem w tym życiu. Nauczyłam