Mój mąż (teraz już były) był pewnym siebie, towarzyskim facetem, który z każdym potrafił się dogadać. Jego duża rodzina była pod tym względem podobna. Uwielbiali spędzać razem czas pośród głośnych dzieci, krewnych i znajomych. Często wpadali do naszego małego mieszkania, uprzedzając mnie o tym dopiero, kiedy byli już w drodze. Spędzali długie godziny w naszym ciasnym salonie, opowiadając sobie historie, żartując i wymieniając się sarkastycznymi uwagami w tempie, w jakim Venus i Serena Williams przerzucają się piłeczką. Ja znów siedziałam cicho w kącie, nie wiedząc nigdy, jak wtrącić się do rozmowy. Z biegiem czasu mój mózg coraz częściej zasnuwała mgła, przez co jeszcze trudniej było mi brać w niej udział. Zazwyczaj miałam ochotę poczytać, zagrać w grę wideo albo po prostu pobyć ze swoim mężem.
Kiedy porównywałam się ze swoimi ekstrawertycznymi teściami i kolegami ze studiów, wypadałam blado. Znów myślałam o sobie z pogardą. Czemu nie mogłam się po prostu rozluźnić? Czemu nigdy nie wiedziałam, co powiedzieć, kiedy byłam w grupie, a podczas spotkań w cztery oczy nie miałam z tym problemu? Czemu miałam ochotę robić coś zupełnie innego niż pozostali?
Coś musiało być ze mną nie tak.
Wydawało mi się, że sytuacja nigdy nie zmieni się na lepsze. W pewnym momencie kompletnie się załamałam. W środku nocy usiadłam przed komputerem i, histerycznie płacząc, zapisałam wszystko, co jest ze mną nie w porządku. Nie mogłam tego dłużej znieść. Byłam zbyt odmienna, zbyt pokręcona. Świat był dla mnie zbyt głośny, zbyt intensywny. Myślę, że uratowało mnie właśnie to, że szczerze wyraziłam skrywane dotąd uczucia, które we mnie buzowały. Kiedy przeczytałam zapisane słowa, zdałam sobie sprawę, że nie mogę tak dłużej żyć.
Jakimś cudem udało mi się przetrwać tę okropną noc. Niewiele później odkryłam coś, co zmieniło moje życie.
Magiczne słowo: introwertyczka
Pewnego popołudnia w dziale „Psychologia” w antykwariacie znalazłam książkę Marti Olsen Laney pod tytułem Introwertyzm to zaleta. Kupiłam ją i przeczytałam od deski do deski. Kiedy skończyłam, rozpłakałam się. Nigdy wcześniej nie poczułam się tak dogłębnie zrozumiana.
Dzięki tej pięknej książce dowiedziałam się, że jestem introwertyczką. To magiczne słowo stanowiło wyjaśnienie wielu spraw, z którymi się dotąd męczyłam i przez które miałam o sobie tak złe zdanie. A co najlepsze, oznaczało ono, że nie jestem sama. Istnieli inni podobni do mnie ludzie. Inni introwertycy.
Przeczytałam wszystkie książki o introwersji, jakie udało mi się znaleźć: Ciszej, proszę Susan Cain, Introvert Power Laurie Helgoe, The Introvert’s Way Sophii Dembling i inne. Zainteresowały mnie też typy osobowości i wysoka wrażliwość. Okazało się, że jestem nie tylko introwertyczką, ale też osobą wysoko wrażliwą (ten temat zostawię sobie jednak na inną okazję). Kiedy już przeczytałam tuziny książek o introwersji, przeniosłam się do internetu. Dołączyłam do grup dla introwertyków na Facebooku i wsiąkłam w blogi. Moi przyjaciele mieli już serdecznie dość mojego gadania o introwersji: „Wiecie, że introwertycy potrzebują chwili na zastanowienie, zanim odpowiedzą na pytanie?” – mówiłam. Albo: „Nie mogę dzisiaj wyjść, introwertycy potrzebują czasu dla siebie”.
Bez przerwy gadałam o tym samym. Czułam się tak, jakbym całe życie czytała niewłaściwy scenariusz i próbowała odgrywać rolę osoby, którą – jak sądziłam – powinnam być, zamiast być tym, kim jestem naprawdę.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie rozwiązałam wszystkich swoich problemów. Sytuacja poprawiła się dopiero po kilku latach, podczas których ciężko nad sobą pracowałam, oraz po podjęciu świadomej decyzji, że wprowadzę w swoje życie rzeczywiste zmiany. Jednak akceptacja mojej introwersji i zaprzestanie udawania, że jestem ekstrawertyczką, to był mój pierwszy krok. W miarę jak coraz więcej dowiadywałam się o introwersji, zyskiwałam pewność siebie. Zaakceptowałam swoją potrzebę przebywania w samotności. Dostrzegłam siłę w swojej cichej, refleksyjnej naturze. Zaczęłam też pracować nad swoimi kompetencjami towarzyskimi, widząc w nich właśnie kompetencje, które można wykorzystać na swoją korzyść. A co najważniejsze, po raz pierwszy w życiu naprawdę polubiłam siebie.
Nie byłam już inna. Byłam introwertyczką.
Moja misja
Stworzyłam popularną internetową społeczność dla introwertyków Introvert, Dear. Nigdy nie planowałam, że stanę się ich rzeczniczką, ale kiedy coś się w twoim życiu zmienia, często chcesz o tym opowiedzieć innym. W 2013 roku zaczęłam pisać bloga. Pracowałam wtedy jako nauczycielka, mieszkałam ze współlokatorami i po raz pierwszy w dorosłym życiu chodziłam na randki. Postanowiłam stworzyć kronikę życia introwertyczki w świecie, który wydawał się stworzony dla ekstrawertyków. Blog był anonimowy, żebym mogła pisać, co tylko chciałam, nie obawiając się oceny innych (było to bardzo introwertyczne z mojej strony). W swoim biogramie wykorzystałam zdjęcie, na którym widać było tylko moje ramię i nowy tatuaż z pięcioma ptakami. Twarz była schowana.
Pewnego wieczoru, siedząc samotnie przed komputerem, nadałam swojemu blogowi tytuł: Introvert, Dear. Wyobraziłam sobie starszą, mądrą kobietę, która doradza młodej introwertyczce. Dziewczyna leży na szezlongu, starsza pani siedzi obok na krześle – jak w filmowej scenie przedstawiającej psychoterapię. Starsza kobieta zaczyna swoją poradę od słów: „Introwertycy, moja droga…”.
Większość komentarzy pod moim pierwszym wpisem dotyczyła mojego tatuażu, a nie tego, co napisałam. Pisałam jednak dalej, głównie sama dla siebie. A ludzie czytali. Wtedy nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy, ale Introvert, Dear był następnym krokiem na mojej drodze do uzdrowienia. Po raz kolejny poczułam ulgę, pisząc szczerze o tym, co czułam. Nawiązanie kontaktu z innymi introwertykami pomogło mi też mniej przejmować się moimi „dziwnymi” zachowaniami.
Dzisiaj Introvert, Dear jest nie tyle blogiem, co platformą internetową, na której rozbrzmiewa głos nie tylko mój, ale też setek introwertyków z całego świata. Pisałam o introwersji dla „Huffington Post”, „Thought Catalog”, „The Mighty”, w książce Quiet Revolution Susan Cain i innych publikacjach. Mam misję: pragnę, żeby wszyscy introwertycy na świecie wiedzieli, że wszystko z nimi w porządku. Nie chcę, by ktokolwiek czuł się tak, jak czułam się ja, kiedy byłam młodsza.
Czy jesteś introwertykiem?
A ty? Czy zawsze czułeś się inny? Czy w szkole byłeś najcichszy? Czy ludzie pytali cię: „Dlaczego się nie odzywasz?”. Czy wciąż o to pytają?
Być może, jak ja, jesteś introwertykiem. Stanowimy od 30 do 50 procent populacji i pomagamy kształtować świat, w którym żyjemy. Być może jesteśmy twoim rodzicem, przyjaciółką, małżonkiem, partnerem, dzieckiem czy współpracowniczką. Kierujemy, tworzymy, uczymy, wynajdujemy, robimy interesy, rozwiązujemy problemy, czarujemy, uzdrawiamy i kochamy. Introwersja to temperament, a temperament to coś innego niż osobowość – temperament odnosi się do wrodzonych cech, które organizują twoje postrzeganie świata, podczas gdy osobowość można zdefiniować jako wzór postępowania, myśli i emocji, które czynią z ciebie osobę. Stworzenie osobowości może trwać latami, podczas gdy z określonym temperamentem się rodzisz.
Najważniejsze jest jednak to, żebyś wiedział, że wszystko z tobą w porządku. Twoje milczenie nie oznacza, że coś jest z tobą nie tak. Nie ma nic złego w siedzeniu w domu w piątkowy wieczór. Bycie introwertykiem jest absolutnie normalne.
Czy jesteś introwertykiem? Oto dwadzieścia dwa znaki sugerujące, że możesz znajdować się po introwertycznej stronie spektrum. Z iloma się utożsamiasz? Nie muszą one dotyczyć każdego introwertyka, ale wydaje