Kiedy statek napotkał wrogą jednostkę, najpierw musiał jak najszybciej poszerzyć swój dziób. Robiono to po to, by mieć na przodzie jak najwięcej broni. W takiej konfiguracji statek mógł przybrać kształt podobny do gwoździa. W razie potrzeby dziób mógł się też rozszczepić na wiele części, niczym gotowe do uderzenia szpony. Złożony charakter wojny warstwowej ukazywała również ówczesna taktyka – każdy statek mógł się w dowolnym momencie podzielić na wiele mniejszych i odwrotnie, mniejsze mogły się szybko połączyć w jedną wielką jednostkę. Gdy spotykały się wrogie zgrupowania bojowe, kwestia tego, czy się łączyć, czy dzielić, była przedmiotem głębokiej analizy obu stron w celu przyjęcia odpowiedniej taktyki. Co ciekawe, wojna warstwowa w niewielkim stopniu zahamowała pęd do dalszej eksploracji. W istocie przyspieszyła ona rewolucję technologiczną, która odegrała kluczową rolę w naszych przyszłych przedsięwzięciach. Nie tylko doprowadziła do stworzenia niezwykle wydajnych koparek, ale także do wynalezienia sejmoskopu. Umożliwiał on komunikowanie się przez warstwy skał i można go było wykorzystywać jako pewnego rodzaju radar. Dzięki temu zaczęto też używać jako broni potężnych fal sejsmicznych. Najbardziej wyrafinowanymi urządzeniami do komunikacji sejsmicznej można było nawet przesyłać obrazy.
Największy statek wojenny, jaki kiedykolwiek zbudowaliśmy, nosił nazwę Świat Linii. Został zamówiony przez rząd światowy. W podstawowym kształcie miał ponad sto pięćdziesiąt kilometrów długości, czyli był – zgodnie z nazwą – małym, wydłużonym, samowystarczalnym światem. Służba na Świecie Linii była dla członków jego załogi czymś takim, jak dla ciebie byłoby przebywanie w tunelu pod kanałem La Manche podczas jego budowy – co kilka minut przejeżdżałby koło ciebie szybki pociąg wiozący wykopaną ziemię na rufę. Oczywiście Świat Linii mógł się w każdej chwili podzielić na armadę mniejszych jednostek, ale przeważnie operował jako jeden statek. Naturalnie nie zawsze pozostawał w swoim podstawowym, „tunelowym” kształcie. Jego wydłużony kadłub mógł się tak zgiąć w ruchu, że tworzył pętlę, a nawet przecinał własny szlak i układał się w niezwykle zawiłe konstrukcje niszczące. Był wyposażony w najnowocześniejsze koparki, które pozwalały mu na osiąganie prędkości siedmiu kilometrów na godzinę. W walce mógł wykonywać manewry z prędkością przekraczającą dziesięć kilometrów na godzinę! Poza tym miał potężny sejsmoskop, dzięki któremu namierzał statki komorowe w promieniu czterystu pięćdziesięciu kilometrów. Wysyłana przezeń fala sejsmiczna miała skuteczny zasięg dziesięciu tysięcy metrów i miażdżyła albo rozbijała na kawałki wszystko, co znajdowało się na statku, na który została skierowana. Co jakiś czas Świat Linii powracał do Komory z przestrzenią odebraną poszukiwaczom w ładowniach. To właśnie niszczycielskie ciosy zadawane przez Świat Linii przyparły ostatecznie ruch poszukiwaczy do ściany. Wydawało się, że niespodziewanie skończył się wiek eksploracji. Poszukiwacze byli przez cały okres wojny warstwowej w defensywie. Co być może ważniejsze, nie mogli budować ani formować statków dłuższych niż osiem kilometrów, gdyż każda jednostka przekraczająca tę wielkość zostałaby szybko wykryta przez sejsmoskopy zainstalowane na Świecie Linii i na ścianach świata Komory, a potem niezwłocznie zniszczona. Tak więc jeśli chcieli poważnie kontynuować eksploracje, musieli zlikwidować Świat Linii.
Po długim i starannym planowaniu i przygotowaniu zawiązany przez odkrywców Sojusz Poszukiwaczy otoczył Świat Linii setką statków wojennych i przystąpił do ataku. Ani jedna z tych jednostek nie miała więcej niż cztery i pół kilometra długości. Walka, która rozgorzała dwa tysiące kilometrów od świata Komory, zyskała miano bitwy na dwutysięcznym kilometrze.
Sojusz zgromadził najpierw tysiąc kilometrów od Komory dwadzieścia statków i połączył je w jedną trzydziestokilometrową jednostkę, prowokując Świat Linii. Tamten połknął przynętę i ruszył do natarcia w kształcie tunelowym. Kiedy zbliżył się do swej pozornie bezbronnej ofiary, sojusz zatrzasnął pułapkę. Ponad sto statków zaatakowało Świat Linii jednocześnie ze wszystkich stron. Ogromny, stupięćdziesięciokilometrowy krążownik został rozerwany na pięćdziesiąt części. Jednak każda z nich mogła toczyć walkę jako osobny statek o dużej sile ognia. Wkrótce ponad dwieście statków zwarło się w zażartym boju, przedzierając się ku sobie chaotycznie drążonymi w skałach tunelami. Jednostki obu stron to łączyły się, to rozdzielały, tworząc bezkształtny rój. W ostatniej fazie walki mające trzysta kilometrów średnicy pole bitwy przypominało plaster miodu. Po bitwie na dwutysięcznym kilometrze pozostał trójwymiarowy labirynt trzy i pół tysiąca kilometrów pod powierzchnią naszej planety.
Wydawało się, że zawzięta walka na tym dziwacznym polu bitwy trwała całą wieczność. W miejscu tak odległym od jądra planety siła przyciągania miała już bardzo widoczne skutki, z którymi poszukiwacze byli znacznie lepiej obeznani niż siły rządowe. I właśnie to zaczęło powoli przechylać szalę na ich korzyść. Ostatecznie Sojusz Poszukiwaczy odniósł miażdżące zwycięstwo.
Rozdział 8
Pod oceanem
>> Sojusz Poszukiwaczy zebrał całą przestrzeń pozostałą po walnej bitwie i utworzył z niej kulę o średnicy stu kilometrów, po czym ogłosił niepodległość od świata Komory. Pomimo tej deklaracji nadal koordynował swoje działania z ruchem poszukiwaczy w Komorze. Z jądra płynął nieprzerwany strumień statków badawczych, których załogi przyłączały się do sojuszu, wnosząc w wianie duże ilości przywiezionej ze sobą przestrzeni. Dzięki temu terytorium sojuszu stale się powiększało, co w końcu pozwoliło mu przekształcić się we w pełni wyposażoną przednią bazę operacyjną. Rząd światowy, wyczerpany długą wojną, nie mógł tego powstrzymać. Nie pozostało mu nic innego, jak uznać legalność ruchu poszukiwaczy.
Im wyżej pięli się poszukiwacze, tym bardziej porowata stawała się skała, przez którą musieli się przekopywać. Nie była to jedyna korzyść z docierania na coraz większe wysokości; rosnąca grawitacja ułatwiała bowiem usuwanie gruzu i w tym nowym środowisku sojusz odnosił jeden sukces po drugim. Osiemdziesiąt lat po zakończeniu wojny pierwszy w naszych dziejach statek, Helisa, pokonał pozostałe trzy tysiące sześćset kilometrów, wieńcząc tym samym dzieło przekopywania się przez osiem tysięcy kilometrów od środka planety, czyli pięć tysięcy dwieście kilometrów od skraju świata Komory.
– No! No! Przebyliście całą drogę dzielącą was od powierzchni! Widok rozległych równin i prawdziwych gór musiał być dla was ekscytujący! – krzyknął Fan, pochłonięty opowieścią gości z kosmosu.
>> Nie było się czym ekscytować. Helisa dotarła do dna morza.
Fan gapił się na kulę z otwartymi ustami.
>> Kiedy to się stało, obraz z komunikatora sejsmicznego zaczął drżeć i nagle zniknął. Straciliśmy łączność ze statkiem. Inna jednostka, przedzierająca się przez skałę za nim, zdołała tylko wychwycić na swoich sejsmoskopach jeden dziwny dźwięk, który w otwartej przestrzeni zabrzmiałby jak odgłos obierania czegoś. Był to hałas ton wody wdzierającej się do próżni w Helisie. Na kontakt z wodą nie były przygotowane ani mechaniczne formy życia, ani technologia świata Komory. Potężny prąd elektryczny powstały wskutek spięcia w tych formach życia i sprzęcie niemal natychmiast zmienił w parę wszystko, czego dotknęła woda. Pod naporem fal załoga i instrumenty Helisy wybuchły jak bomba.
Po tym wydarzeniu sojusz wysłał ponad dziesięć statków w różnych kierunkach, ale wszystkie spotkał podobny los, gdy osiągnęły tę widocznie nieprzekraczalną wysokość. Poświęcenie załóg było daremne, ponieważ ani jednej nie udało się przesłać informacji, które umożliwiłyby nam zrozumienie tego tajemniczego dźwięku. Dwukrotnie zaobserwowano na monitorach krystaliczną falę, ale absolutnie nie mogliśmy pojąć, co ona oznacza. Następne statki starały się przeszukać za pomocą sejsmoskopów to, co leżało powyżej tej granicy, ale uzyskane dane były szczątkowe; wracające fale sejsmiczne pokazywały tylko, że znajduje się tam coś, co nie jest ani pustą przestrzenią, ani skałą.
Odkrycia