Alex North

W cieniu zła


Скачать книгу

się, że na spokojnej powierzchni bieżących wydarzeń już pojawiły się zmarszczki zwiastujące nadchodzącą falę traumatycznych wspomnień. Musiałem za wszelką cenę stłumić to w zarodku i nie dopuścić do otwarcia się schowków w mojej pamięci. Nagle zorientowałem się, że kierownica jest mokra od potu, i nie miało to wcale związku z wysoką temperaturą.

      Wizyta w hospicjum mocno mną wstrząsnęła. Sally pojawiła się mniej więcej minutę po tym, jak nacisnąłem guzik, ale matka zdążyła już opaść na poduszkę i zasnąć. Opiekunka wyglądała na lekko zaniepokojoną. Sprawdziła urządzenia i zapytała:

      – Co się stało?

      – Obudziła się i zaczęła mówić.

      – Co powiedziała?

      Zawahałem się, nie chciałem ujawniać zbyt wielu tajemnic. Wreszcie przyznałem, że matka mnie rozpoznała, ale była zupełnie gdzie indziej, intensywnie przeżywając jakieś przygnębiające wydarzenia. Nie wyjaśniłem jednak, o co konkretnie chodziło, i nawet nie zająknąłem się o przerażającym krzyku, który całkowicie wytrącił mnie z równowagi.

      Wszędzie są czerwone ręce.

      Mimo upału na te słowa przeszedł mnie zimny dreszcz. Ciągle starałem się to jakoś zracjonalizować. Matka chyba wiedziała, że umiera, i czuła się zagubiona. Zapadała się coraz głębiej w przeszłość, gdzie czekały na nią nie tylko przyjemne wspomnienia. Niezależnie od tego, co próbowałem sobie wmówić, miałem coraz gorsze przeczucia.

      Nie powinno cię tu być.

      Ale byłem.

      Zaparkowałem przed rodzinnym domem. Jak prawie wszystkie budynki na przedmieściu, była to jednopiętrowa rudera oddzielona od sąsiedniej działki błotnistą miedzą i usychającym żywopłotem. Drewniana fasada była zniszczona, w pustych oknach nie paliło się światło, a zaniedbany ogródek zarósł chwastami. Zardzewiałe rynny i rury ściekowe w niektórych miejscach ledwie trzymały się ścian.

      Przez te wszystkie lata dom prawie wcale się nie zmienił, tylko bardzo zestarzał. Na jego widok zalała mnie fala wspomnień. Pod tym dachem się wychowałem i właśnie tutaj dwadzieścia pięć lat temu dwóch policjantów czekało ze mną na powrót matki.

      Dawno stąd wyjechałem, a ten dom cały czas stał na swoim miejscu.

      Wysiadłem z samochodu. Po przekroczeniu progu uderzył mnie znajomy zapach. Jakbym otworzył stary kufer, w którym przechowywałem pamiątki z dzieciństwa, pochylił się nad nim nisko i mocno pociągnął nosem. Na ścianie przy schodach widniały odciski palców pokryte czarnoszarą pleśnią. W powietrzu unosił się delikatny aromat środków czyszczących, który jednak nie zamaskował stęchlizny. Wszystko było zakurzone i śmierdziało amoniakiem. Oraz czymś jeszcze. Rozpoznałem ten sam mdlący zapach, który poczułem w hospicjum.

      W salonie był jeszcze intensywniejszy. Podejrzewałem, że to właśnie w tym pokoju matka spędzała większość czasu. Prawdopodobnie Sally starała się zaprowadzić tu porządek. Miękkie koce starannie złożone na oparciu sofy świadczyły, że ten pokój pełnił funkcję tymczasowej sypialni. Obok sofy stał mały stolik, teraz pusty, ale łatwo mogłem sobie wyobrazić, co się na nim znajdowało.

      Szklanka wody i okulary.

      Być może książka. Ta sama, którą widziałem w hospicjum?

      Ludzie z koszmaru.

      Wyszedłem na korytarz i idąc za ostrym zapachem amoniaku, trafiłem do ukrytego pod schodami pokoiku kredensowego. Przy brudnym oknie z zielonymi szybami bzyczało parę much. Ktoś zdjął wykładzinę z podłogi, zrolował ją i schował do worka. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, co się stało. Przez ostatnie tygodnie matka nie była w stanie dostać się na piętro, więc to ponure pomieszczenie musiało służyć jako łazienka.

      Wyobraziłem sobie jej skurczone ciało, które coraz bardziej odmawiało posłuszeństwa. Niezdarnie powłóczyła nogami, ale starała się jakoś funkcjonować w świecie, który nagle stał się jej całkiem obcy. Ogarnęło mnie poczucie winy.

      Nie powinno cię tu być.

      Mimo wszystko miałem chyba taki obowiązek.

      Schody skrzypiały pod moimi stopami, kiedy ostrożnie wspinałem się na górę. Szedłem tak, jakbym się bał, że zwrócę na siebie czyjąś uwagę. W połowie drogi na półpiętro obejrzałem się przez ramię. Przez szybę w drzwiach wejściowych wpadały do środka promienie słońca. Zobaczyłem, że kawałek parkietu jest wyraźnie jaśniejszy, jakby ktoś go starannie wyszorował. Znowu dłuższą chwilę zabrało mi zrozumienie, co mam przed oczami. To właśnie w tym miejscu leżała po upadku moja matka.

      Na piętrze zatrzymałem się przed swoim dawnym pokojem. Miałem wrażenie, że od czasu, kiedy tu mieszkałem, minęła cała wieczność. Nacisnąłem klamkę, zaskrzypiały zawiasy. Zajrzałem do środka i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nic się tu nie zmieniło. Od mojego wyjazdu rodzice najwyraźniej w ogóle nie korzystali z tego pomieszczenia. Jedyną różnicą było to, że kiedyś wydawało mi się znacznie większe. Przy ścianie ciągle stało stare łóżko – metalowa rama z niezasłanym materacem – a pod oknem naprzeciwko drewniane biurko. Ten pokój był zawsze umeblowany bardzo skromnie. Nigdy nie miałem zbyt wielu przedmiotów. Ubrania leżały przy kaloryferze ułożone w kupki, a książki ustawiałem w chwiejące się stosy i opierałem o ścianę.

      Wszystko wyglądało tak, jakbym się stąd niedawno wyprowadził. Z łatwością mogłem sobie wyobrazić, że jest późno w nocy, a przy biurku siedzi chłopiec i z zapałem pisze swoje opowiadania. W dzieciństwie uwielbiałem to robić.

      Rozsunąłem zasłony. Przez okno wpadło do środka słońce i zrobiło się jasno. Spojrzałem na zapuszczony ogród odgrodzony płotem od linii drzew wyznaczającej początek lasu, od którego pochodziła nazwa dzielnicy.

      Miejscowi nazywali go Cieniem. Od kiedy pamiętam, wszyscy używali właśnie tego określenia. Nawet w słoneczny dzień między drzewami panował półmrok i czuło się, że kryją się tam jakieś tajemnice. Kiedy stałem w oknie i patrzyłem na ogród, wróciły wspomnienia, które wolałem trzymać pod kluczem.

      Przypomniałem sobie czasy, kiedy chodziliśmy tam razem z Charliem.

      Tamtego roku w każdy weekend spotykaliśmy się na starym placu zabaw, a potem szliśmy do Jamesa i wchodziliśmy do Cienia przez jego podwórko. Pokonywaliśmy wiele kilometrów. Zawsze prowadził nas Charlie. Twierdził, że las jest nawiedzony. Czasami faktycznie wydawało mi się, że ktoś lub coś obserwuje mnie spomiędzy drzew, ale bardziej bałem się, że zgubimy drogę. Zawsze miałem wrażenie, że las żyje własnym życiem i jest pełen niebezpieczeństw. Im głębiej się w niego zapuszczałem, tym bardziej byłem przekonany, że tak naprawdę stoję w miejscu, że to otoczenie ciągle się zmienia, jakby przesuwały się pola na szachownicy, a pionki stały nieruchomo.

      Na szczęście Charlie zawsze potrafił nas bezpiecznie wyprowadzić.

      Przypomniałem sobie również naszą ostatnią wyprawę. Zapuściliśmy się wtedy wyjątkowo daleko, w promieniu kilku kilometrów nie było prawdopodobnie innych ludzi. Nagle Charlie nakierował na mnie procę. Celował prosto w twarz.

      Zaciągnąłem zasłony.

      Właśnie miałem wyjść z pokoju, kiedy coś przyciągnęło moją uwagę: stare kartonowe pudło, które stało na podłodze obok biurka. Wcześniej go nie zauważyłem. Na pokrywie znajdowało się kilka warstw brązowej taś­my opakowaniowej, ale zostały przecięte i łatwo można było zajrzeć do środka. Ostrożnie ukląkłem i rozsunąłem skrzydełka.

      Zobaczyłem różne przedmioty, które kiedyś do mnie należały. Na samej górze leżało pożółkłe czasopismo „Życie Pisarza”. Wziąłem je