– oznajmił przed kilkoma dniami, gdy byli w kuchni. – Właśnie dlatego się z nią ożeniłem. Nie miało to nic wspólnego z… – Nie dokończył, a matka uśmiechnęła się konspiracyjnie, jakby jedenastoletnia Carla nie wiedziała nic o seksie. To było żenujące.
Jednak od czasu do czasu dochodziło między nimi do kłótni. Carla widziała jej pierwsze oznaki.
Siedzieli po przeciwnych stronach kuchennego stołu, ojciec był ubrany w ciemnoszary garnitur, wykrochmaloną białą koszulę i krawat z czarnej satyny. Jak zwykle wyglądał elegancko, mimo że jego włosy się przerzedziły, a kamizelka nieco wybrzuszyła pod dewizką złotego zegarka. Jego twarz zastygła w wyrazie udawanego spokoju. Carla znała tę minę. Przybierał ją zawsze, ilekroć ktoś z rodziny zrobił coś, co go rozgniewało.
Trzymał w rękach numer „Demokraty”, tygodnika, w którym pracowała Maud. Prowadziła w nim dział plotek politycznych i dyplomatycznych, pisząc pod pseudonimem Lady Maud. Ojciec zaczął powoli czytać:
– Nasz nowy kanclerz, Herr Adolf Hitler, po raz pierwszy zaprezentował się korpusowi dyplomatycznemu podczas spotkania, którego gospodarzem był prezydent Hindenburg.
Carla wiedziała, że prezydent jest głową państwa. Był wybierany przez społeczeństwo, lecz stał ponad swarami codziennej polityki, pełniąc funkcję arbitra. Premierem był Hitler, który został kanclerzem, mimo że jego partia narodowosocjalistyczna nie zdobyła większości w Reichstagu, niemieckim parlamencie. Na razie więc pozostałe partie miały możliwość ukrócenia ekscesów partii nazistowskiej.
– Sprawiał wrażenie, jakby czuł się nieswojo we fraku – dokończył ojciec z niesmakiem. Wydawało się, że wbrew swojej woli mówi o czymś tak odrażającym jak rynsztok.
Maud piła kawę i patrzyła przez okno na ulicę, jakby zajmował ją widok ludzi spieszących do pracy, ubranych w szale i rękawiczki. Ona także udawała spokój, ale Carla wiedziała, że tylko czeka na właściwy moment.
Służąca Ada stała w fartuchu przy blacie i kroiła ser. Postawiła przed ojcem talerzyk, on jednak nie zwrócił na to uwagi.
– Herr Hitler był wyraźnie zauroczony panią Elisabeth Cerruti, kulturalną żoną włoskiego ambasadora. Pani ambasadorowa miała na sobie suknię z różowego aksamitu z sobolową lamówką.
Matka Carli zawsze opisywała, w co ludzie są ubrani. Mówiła, że czytelnikom łatwiej jest ich sobie wyobrazić. Ona także ładnie się nosiła, jednak czasy były ciężkie i od lat nie kupiła sobie niczego nowego. Tego ranka włożyła sukienkę z granatowego kaszmiru, która przypuszczalnie dorównywała wiekiem Carli, mimo to Maud wyglądała w niej ładnie i szczupło.
– Signora Cerruti, Żydówka, jest jednocześnie gorącą zwolenniczką faszyzmu. Rozmawiali przez wiele minut. Czyżby prosiła Hitlera o to, aby nie podsycał nienawiści do Żydów? – dokończył ojciec, rzucając gazetę na stół.
Teraz się zacznie, pomyślała Carla.
– Zdajesz sobie sprawę, że tego rodzaju spostrzeżeniami rozwścieczysz nazistów?
– Taką mam nadzieję – odparła chłodno matka Carli. – W dniu, w którym przeczytają z zadowoleniem mój artykuł, rzucę dziennikarstwo.
– Oni potrafią być niebezpieczni, kiedy się ich zdenerwuje.
W oczach matki błysnął gniew.
– Nie waż się traktować mnie z góry, Walterze. Zdaję sobie sprawę, że są niebezpieczni, i dlatego przeciwko nim występuję.
– Mimo to nie wiem, po co ich irytujesz.
– Ty atakujesz ich w Reichstagu – zauważyła matka. Ojciec Carli był deputowanym z ramienia Socjaldemokratycznej Partii Niemiec.
– Uczestniczę w racjonalnej debacie.
Jakie to charakterystyczne, pomyślała Carla. Ojciec myśli logicznie, jest ostrożny i stara się przestrzegać prawa, a matka ma swój styl i poczucie humoru. On dąży do celu ze spokojnym uporem, ona sięga po swój czar i odwagę. Nigdy się ze sobą nie zgodzą.
– Ja nie doprowadzam nazistów do furii – stwierdził ojciec.
– Być może dlatego, że niespecjalnie im szkodzisz.
Dowcipna riposta żony rozzłościła Waltera.
– A tobie się wydaje, że zaszkodzisz im żartami?! – spytał podniesionym głosem.
– Walczę z nimi kpiną.
– Kpina według ciebie ma zastąpić argumenty?
– Uważam, że potrzebne jest jedno i drugie.
Ojciec jeszcze bardziej się rozgniewał.
– Ależ, Maud, nie widzisz, na jakie niebezpieczeństwo narażasz siebie i swoją rodzinę?
– Wprost przeciwnie. Prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi w tym, że przestaniemy ich wyśmiewać. Jakie będzie życie naszych dzieci, jeśli Niemcy staną się państwem faszystowskim?
Takie rozmowy przyprawiały Carlę o dreszcze. Nie mogła znieść myśli, że rodzinie coś zagraża. Życie musi się toczyć swoim torem. Marzyła, aby zawsze było tak samo: jest ranek, ona siedzi z rodzicami przy sosnowym stole, Ada krząta się przy kuchni. Za chwilę Erik zbiegnie na dół, tupiąc na schodach, jak zwykle spóźniony. Dlaczego coś miałoby się zmienić?
Przez całe życie słuchała przy śniadaniu rozmów o polityce i wydawało jej się, że rozumie, do czego dążą rodzice, w jaki sposób chcą zmienić Niemcy na lepsze. Ostatnio jednak zaczęli rozmawiać inaczej. Z ich słów wynikało, że nad krajem zawisło straszliwe niebezpieczeństwo. Carla nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, co to takiego.
– Bóg mi świadkiem, że robię wszystko, co w mojej mocy, by powstrzymać Hitlera i jego zgraję.
– Ja również, ale ty uważasz, że wybrałeś właściwy kierunek – Głos matki stał się twardszy, zabrzmiała w nim niechęć. – A mnie oskarżasz o to, że narażam rodzinę na niebezpieczeństwo.
– I mam po temu powody – odparował ojciec. Kłótnia dopiero się zaczynała, lecz po schodach zbiegł Erik, tupiąc jak koń. Wpadł do kuchni z torbą szkolną na ramieniu. Miał trzynaście lat, był dwa lata starszy od Carli, i na jego górnej wardze pojawiły się brzydkie czarne włoski. Kiedyś bez przerwy się razem bawili, lecz tamte czasy odeszły w przeszłość. Erik urósł i teraz utrzymywał, że Carla jest głupia i dziecinna. W rzeczywistości była mądrzejsza od niego, wiedziała dużo rzeczy, których on nie rozumiał, znała na przykład cykle miesięczne kobiety.
– Jaką melodię grałaś? – zapytał matkę.
Rankiem często budził ich dźwięk fortepianu Steinwaya. Odziedziczyli go, podobnie jak dom, po rodzicach ojca. Mama grywała rano; mówiła, że w ciągu dnia jest zajęta, a wieczorem zbyt zmęczona. Tego ranka zagrała sonatę Mozarta, a później melodię jazzową.
– Nosi tytuł Tiger Rag – odparła mama. – Chcesz sera?
– Jazz to dekadencja – prychnął Erik.
– Nie pleć głupstw.
Ada podała chłopcu talerzyk z serem i plasterkami kiełbasy, a on zaczął wpychać sobie jedzenie do ust. Carla uważała, że ma okropne maniery.
Ojciec spojrzał na niego surowo.
– Kto ci opowiada takie bzdury, Eriku?
– Hermann Braun mówi, że jazz to nie muzyka, tylko murzyńskie hałasy. – Hermann był najlepszym kolegą Erika. Jego ojciec należał do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników.
–