sporu.
– Murzyni to niższa rasa – stwierdził wyzywająco.
– Wątpię – odparł cierpliwie ojciec. – Gdyby murzyński chłopiec wychował się w domu pełnym książek i obrazów i chodził do drogiej szkoły, w której uczą dobrzy nauczyciele, mógłby okazać się bystrzejszy od ciebie.
– To śmieszne! – zaprotestował Erik.
– Nie mów tak do ojca, głuptasie – odezwała się łagodnie Maud, która całą złość zużyła na męża. Wydawało się, że jest rozczarowana, a zarazem zmęczona kłótnią. – Nie wiesz, o czym mówisz, podobnie jak Hermann Braun.
– Ale rasa aryjska musi być najlepsza ze wszystkich – upierał się Erik. – To my rządzimy światem!
– Twoi koledzy naziści nie mają pojęcia o historii – odparł ojciec. – Starożytni Egipcjanie budowali piramidy, kiedy Niemcy mieszkali w jaskiniach. W średniowieczu Arabowie władali światem, muzułmanie znali algebrę, gdy niemieccy książęta nie potrafili napisać swoich nazwisk. Inteligencja nie jest związana z rasą.
– A więc z czym? – zapytała Carla.
Ojciec spojrzał na nią czule.
– To bardzo dobre pytanie, a ty jesteś mądrą dziewczynką, skoro je zadałaś. – Rozpromieniła się, słysząc tę pochwałę. – Cywilizacje powstają i upadają, tak było z Chińczykami, Aztekami, Rzymianami, ale tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje.
– Zjedzcie i włóżcie palta – powiedziała matka. – Robi się późno.
Ojciec wyciągnął zegarek z kieszonki kamizelki i uniósł brwi.
– Nie jest jeszcze późno.
– Muszę iść z Carlą do domu Francków – wyjaśniła matka. – Szkoła dla dziewcząt jest dzisiaj zamknięta, chyba naprawiają piec, więc Carla spędzi dzień z Friedą.
Frieda Franck była najlepszą koleżanką Carli, ich matki także się przyjaźniły. W młodości Monika zakochała się w ojcu Carli. Babcia Friedy wyjawiła to kiedyś, gdy wypiła za dużo wina musującego.
– Dlaczego Ada nie może zająć się Carlą? – spytał ojciec.
– Ma umówioną wizytę u lekarza.
– Ach tak.
Carla myślała, że ojciec zapyta, co dolega Adzie, ale on tylko skinął głową, jakby znał odpowiedź, po czym schował zegarek. Carla chciała zadać to pytanie, lecz coś ją powstrzymało. Zanotowała sobie w pamięci, żeby później zapytać mamę. Po chwili już o tym nie pamiętała.
Ojciec wyszedł pierwszy, włożywszy długi czarny płaszcz. Erik założył czapkę, zsuwając ją tak daleko na tył głowy, jak się dało – taka moda panowała w jego towarzystwie. Potem wyszedł za ojcem.
Carla i matka pomogły Adzie sprzątnąć ze stołu. Carla kochała Adę prawie tak bardzo jak mamę. Kiedy była mała, Ada opiekowała się nią przez całe dnie, aż Carla urosła i poszła do szkoły. Mama zawsze pracowała. Ada nie miała jeszcze męża. Skończyła dwadzieścia dziewięć lat i była brzydka, ale miło się uśmiechała. Latem ubiegłego roku romansowała z policjantem Paulem Huberem, lecz nie trwało to długo.
Stanęły z matką w holu przed lustrem i założyły nakrycia głowy. Mama się nie spieszyła. Wybrała kapelusz z granatowego filcu, okrągły, z wąskim rondem, taki, jakie nosiły wszystkie kobiety. Zsunęła go jednak nieco na bok, dzięki czemu wyglądał bardziej gustownie. Zakładając wełnianą czapkę, Carla zastanawiała się, czy będzie miała wyczucie stylu matki, która przypominała boginię wojny. Miała długą szyję, wydatną brodę i kości policzkowe jak wyrzeźbione z białego marmuru. Była piękna, ale na pewno nie w typowy sposób. Carla miała takie same ciemne włosy i zielone oczy, lecz bardziej przypominała pulchną laleczkę niż posąg. Kiedyś przypadkowo podsłuchała rozmowę babci z mamą. „Twoje brzydkie kaczątko wyrośnie kiedyś na łabędzia, przekonasz się”, orzekła babcia. Carla wciąż czekała, aż ta przepowiednia się spełni.
Wyszły z domu, kiedy mama była gotowa. Dom stał w szeregu ładnych wysokich budynków administracyjnych w dzielnicy Mitte, stanowiącej dawne centrum miasta. Mieszkali w niej ministrowie i wysocy oficerowie, tacy jak dziadek Carli, którzy pracowali w pobliskich gmachach.
Pojechały tramwajem ulicą Unter den Linden, a następnie na Friedrichstrasse przesiadły się do metra i dotarły do stacji Zoo. Rodzina Francków mieszkała na południowo-zachodnim przedmieściu o nazwie Schöneberg.
Carla miała nadzieję, że zobaczy brata Friedy, Wernera, który miał czternaście lat. Podobał jej się. Czasem razem z przyjaciółką wyobrażały sobie, że jedna wychodzi za brata drugiej, zostają sąsiadkami, a ich dzieci się ze sobą przyjaźnią. Frieda traktowała to jak zabawę, lecz Carla w skrytości ducha naprawdę tego chciała. Werner był przystojny, dojrzały i nie taki głupi jak Erik. W domku dla lalek, który Carla miała w swoim pokoju, w malutkim łóżeczku spali obok siebie mama i tata. Nosili imiona Carla i Werner, ale nikt o tym nie wiedział, nawet jej przyjaciółka.
Frieda miała jeszcze jednego brata, siedmioletniego Axla, który urodził się z rozszczepem kręgosłupa i wymagał stałej opieki medycznej. Przebywał w specjalnym szpitalu na przedmieściu Berlina.
W czasie jazdy matka była zamyślona.
– Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży – powiedziała cicho, jakby do siebie, kiedy wysiadały z pociągu.
– Oczywiście, że tak – zapewniła ją Carla. – Z Friedą będzie mi fajnie.
– Nie to miałam na myśli. Mówię o artykule, w którym napisałam o Hitlerze.
– Czy coś nam grozi? Tata miał rację?
– Twój tata przeważnie ma rację.
– Co się z nami stanie, jeśli rozzłościmy nazistów? – spytała Carla.
Matka przez dłuższą chwilę patrzyła na nią dziwnie.
– Boże drogi, na jaki świat cię sprowadziłam… – Westchnęła i zamilkła.
Po dziesięciu minutach marszu dotarły do wspaniałej willi z wielkim ogrodem. Franckowie byli bogaci. Ojciec Friedy, Ludwig, miał fabrykę produkującą odbiorniki radiowe. Na podjeździe stały dwa samochody. Duży, lśniący i czarny wóz należał do Herr Francka. Silnik zawarczał i z rury uniósł się obłok niebieskich oparów. Szofer Ritter stał z czapką w ręce, gotowy otworzyć drzwi. Spodnie uniformu miał wpuszczone w cholewki butów. Ukłonił się i powiedział:
– Dzień dobry, Frau von Ulrich.
Drugi, mniejszy, samochód był dwuosobowy i miał zielony kolor. Z domu wyszedł niski mężczyzna z siwą brodą, niósł skórzaną teczkę. Wsiadając do auta, dotknął palcami ronda kapelusza. W ten sposób witał matkę Carli.
– Ciekawe, co doktor Rothmann robi tutaj tak wcześnie rano? – zastanawiała się Maud.
Wkrótce obie miały się tego dowiedzieć. Do drzwi podeszła wysoka kobieta z burzą rudych włosów; była to matka Friedy, Monika. Na jej pobladłej twarzy malował się niepokój. Zamiast przywitać gości, stanęła w drzwiach, jakby chciała uniemożliwić im wejście.
– Frieda zachorowała na odrę! – oznajmiła.
– Przykro mi – odparła Maud. – Jak się czuje?
– Okropnie, ma gorączkę i kaszel. Ale Rothmann mówi, że wyzdrowieje. Na razie musi przejść kwarantannę.
– Naturalnie. Ty miałaś odrę?
– Tak, kiedy byłam mała.