S.K. Tremayne

Asystentka


Скачать книгу

producentka jednego z kanałów przyrodniczych – albo w przepięknym, zabytkowym domu swojego narzeczonego Arla w Highgate, jeszcze bardziej luksusowym niż jej apartament. Urządzenia Arla są już prawdopodobnie tak zaawansowane, że potrafią samodzielnie zaprosić odpowiednich przyjaciół na spontaniczny i udany trójkąt.

      Brakuje mi seksu. Brakuje mi również towarzystwa Tabithy. Kiedy się wprowadzałam, miałam nadzieję, że będę ją widywała częściej. Czasem wydaje mi się, że po prostu brakuje mi jakiegokolwiek towarzystwa. Może to jeden z powodów, dla których polubiłam, ku swojemu zdziwieniu, cyfrową pomoc domową. Asystentów. Czasami żartuję i drażnię się z nimi tylko po to, by usłyszeć głos inny niż swój: „Jaka jest pogoda w Ekwadorze? Po co tu jesteśmy? Czy można w tym samym momencie oglądać porno i jeść dip z delikatesów?”.

      W pewien sposób te gadżety są jak mniej uciążliwe i wymagające zwierzątka, które robią urocze i pożyteczne rzeczy; pies, którego nie trzeba wyprowadzać, ale wciąż przynosi piłkę, klapki lub „gazetę” – dla mojej mamy niezmienne źródło codziennych wiadomości. Swoją drogą boję się czasem, że jest prawdopodobnie jedną z ostatnich osób na świecie, które pytają jeszcze: „Czytałaś dzisiejszą gazetę?”. A kiedy jej pokolenie zniknie, moja kariera pójdzie się…

      No nieważne.

      – Electra, czy powinnam ruszyć dupę i wypełnić ten profil?

      – Wolałabym nie odpowiadać na to pytanie.

      Ha, znowu to samo – ton pruderyjnej, wrażliwej, lepiej wychowanej siostry (której nigdy nie miałam), zdecydowanie niepochwalającej przekleństw. W rzeczywistości mam starszego brata. Mieszka w Los Angeles, pracuje w branży filmowej, ożenił się z wygadaną prawniczką i ma cudownego synka, Caleba, którego uwielbiam. Jeśli dobrze się orientuję, mój brat – zamiast faktycznie robić filmy – spędza czas na spotkaniach i imprezach w willach z basenem, rozmawiając o projektach, które „dostały zielone światło” lub „utknęły w produkcyjnym piekle”.

      Chciałabym, żeby je robił, bo chciałabym, żeby zajął się filmem lub serialem napisanym przeze mnie. Kiedyś. Może. Mam wrażenie, że to jedyne wyjście ze ślepego zaułka, w którym utknęła moja, skądinąd przyjemna, kariera. Dzisiaj pieniędzy należy szukać w kinie i telewizji, a nie w dziennikarstwie. Ostatnio podliczyłam, że mam jakieś sześćset funtów oszczędności; serio, maks sześćset funtów odłożonych na drogocennym koncie oszczędnościowym. Ponoć tylko dwie pensje dzielą cię od życia na ulicy; idąc tym tropem, mogłabym wylecieć na to zimno w ciągu jakichś dziesięciu dni, jeśli bankowi znudziłoby się znoszenie mojego debetu.

      No więc z uporem maniaka czytam ekspertów pokroju Syda Fielda czy Roberta McKee i przebijam się przez każdy podręcznik dla scenarzystów, jaki wpadnie mi w ręce, ucząc się o rytmie, angażowaniu widza, punktach kulminacyjnych i trzyaktowej strukturze. Jak na razie każdy scenariusz, który napisałam, był do niczego, a wszystkim intrygom i dramatom brakowało… intrygi i dramatu. Ale będę próbowała, bo jaki mam wybór?

      Chcąc się rozerwać, spoglądam na regał.

      – Electra, podaj mi pomysł na genialny film.

      – Przepraszam, ale nie rozumiem.

      – Electra, jesteś cholernie bezużyteczna.

      Cisza.

      – Electra, przepraszam. Tylko żartowałam.

      Nie odpowiada. Nie widać nawet tej świecącej zielononiebieskiej obwódki. Dziwne. Zepsuła się? Czy tym razem naprawdę ją obraziłam?

      Nie, chyba nie. Raczej trudno dotknąć do żywego plastikowy cylinder wypełniony krzemowymi procesorami. Czyli powinnam przestać marudzić i zabrać się do wypełniania formularza.

      Wracam do swojego wirtualnego autoportretu.

      Imię i nazwisko?

      Jo

      Tak naprawdę Josephine, ale jako nastolatka zaczęłam skracać swoje imię do Jo, bo tak brzmiało fajniej. Będę bronić tej nastoletniej decyzji. Czy przez to mężczyźni pomyślą, że jestem zbyt męska? Jeśli tak, będą to idioci, a nie faceci, którzy mnie interesują.

      Jo

      Jo Ferguson

      Wiek?

      I co? Czy powinnam…? Nie.

      Znam parę kobiet w moim wieku – facetów też – które zaczęły odejmować sobie po kilka lat na Tinderze, Grinderze czy innych kreatorach lepszego „ja”, ale osobiście nie czuję takiej potrzeby. Mam trzydzieści trzy lata, prawie trzydzieści cztery. Dobrze mi z tym. Jasne, pierwsza kwitnąca młodość już za mną, ale jednak daleko mi do totalnego rozkładu. Nadal widzę, jak mężczyźni oglądają się za mną, kiedy przechodzę obok.

      33

      Miejsce?

      Londyn

      Kod pocztowy?

      Podchwytliwe. Dla każdego, kto rozumie zawiłe klasowe sygnały i wyczuwa subtelne społeczne feromony wydzielane przez londyńskie kody pocztowe, ten obecny, NW1, w połączeniu z moim wiekiem może oznaczać kogoś bogatego, a najpewniej – bogatego i powiązanego ze światem artystycznym. Kogoś, kto spotyka się z aktorami lub reklamowymi potentatami w stylowym pubie The Engineer. Albo to, albo samotną matkę, która została dilerką.

      Ale przecież nie jestem NW1, żadna ze mnie ćpunka czy artystka. Nadal bliżej mi do N12, North Finchley, gdzie do niedawna mieszkałam z moim byłym mężem, Simonem. Wynajmowaliśmy przeciętne, przygnębiające i już na pierwszy rzut oka nie nasze dwupokojowe mieszkanie z dobrym dojazdem do sympatycznej dzielnicy Muswell Hill. A tak naprawdę, w głębi duszy, wciąż jestem dziewczyną, która dorastała daleko w SE25, w Thornton Heath, zapomnianej i zapuszczonej okolicy, w której zawsze jest się maksymalnie dwie minuty drogi od najbliższego kebabu. To jedno z tak mało znanych miejsc na przedmieściach Londynu, że nie kojarzą go nawet pozostali „przedmiejscy londyńczycy”, co w pełni uzasadnia banalne i nieśmieszne dowcipy o wizach wymaganych, by się tam dostać. Czyli w rzeczywistości jestem 25 lub 12, ale w tym momencie, tylko dzięki zwykłemu fartowi, jestem 1.

      Nad czym ja się zastanawiam?

      NW1

      – Electra, która jest godzina?

      – Jest siedemnasta trzydzieści.

      Siedemnasta trzydzieści?

      Spędziłam nad tym formularzem godzinę, prawie dwie, i jak dotąd podałam imię, płeć, wiek i adres. Wzdychając ciężko, klikam kolejny przycisk, a strona przybiera kolor delikatnej akwamaryny – być może dlatego, że pytania stają się coraz bardziej pikantne.

      Czy szukasz:

      1. niezobowiązującego seksu?

      2. nowych przyjaciół?

      3. randek?

      4. stałego związku?

      Na dole jest jeszcze jedna opcja – Czy akceptujesz związki otwarte?

      Auć. Jakaś część mnie chętnie odpowiedziałaby na to ostatnie pytanie: „na pewno tak się zachowywałam”. Ale to z pewnością zbyt szczere: to ja to wszystko zaczęłam, ja podpaliłam długi i smutny lont, który doprowadził do naszego rozwodu. Zaczęłam pisać z zabawnym, seksownym Liamem – barmanem i przyszłym aktorem. Początek z jego strony był zupełnie niewinny – twitterowy komplement na temat moich artykułów rzucony ot tak przez człowieka, którego nigdy nie spotkałam. Najpierw zostaliśmy znajomymi na Facebooku, potem obserwowaliśmy się na Instagramie i gadaliśmy na WhatsAppie. A już po kilku dniach wysyłałam do niego niekończące się ciągi pikantnych wiadomości i nagich selfie;