gdy nagle mnie oświeca… Cholera, zdjęcie. Muszę mieć zdjęcie. Mogę być najgorsza na świecie w randkowaniu przez internet (nigdy nie pamiętam, w którą stronę matchować na Tinderze, co doprowadziło już do paru niezręcznych sytuacji), ale nawet ja wiem, że muszę mieć zdjęcie.
Tak bardzo tego nienawidzę. Nigdy nie wiem, które wybrać. Potrafię zrobić przyzwoite selfie (nieco z góry, dzięki czemu mam zarysowane kości policzkowe i ostry podbródek), ale zdaję sobie sprawę, że te selfie są nieco za dobre. Gdy spotkam się z jakimś facetem, będzie rozczarowany. Nie lubię patrzeć, jak próbują to ukryć. Wolałabym raczej miło ich zaskoczyć.
Z drugiej strony – kto kiedykolwiek ustawił sobie z ł e zdjęcie profilowe?
Otwieram folder z fotkami i przeglądam najlepsze nie-selfie. Wyglądam nieźle, na części z nich nawet umiarkowanie seksownie. Dlaczego by nie? Wystarczająco dużo osób powiedziało mi, że jestem ładna (i nie mówię tylko o rodzinie czy przyjaciółkach). Wiem, że kiedy mam udany dzień, wyglądam dobrze. Zielone oczy, rudawobrązowe włosy, coś, co moja mama nazywa „łobuzerskim uśmiechem”. Przyzwoita figura, choć jedna z tych bardziej kieszonkowych, jak to mawiał Si. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, czy jestem na tyle pewna siebie, żeby stwierdzić: „Tak, TO uśmiechnięte zdjęcie z wyspy Ko Tao, zrobione niedługo po rozwodzie, na którym stoję opalona, zrelaksowana, w skąpej sukience, nie jest ani za dobre, ani zbyt wulgarne, ani za stare”?
Naprawdę wyglądałam wtedy na szczęśliwą. Prawdopodobnie dlatego, że poprzednią noc spędziłam w miłym towarzystwie Australijczyka z długimi dredami (same mięśnie, zero konwersacji). Jednym z powodów mojej obecnej fatalnej sytuacji finansowej jest to, że przepuściłam zdecydowaną większość i tak skromnych oszczędności na epickie wakacje. Miesiące niebiańskiej swobody po dekadzie małżeńskiego piekła. Było warto.
No dobra, jedziemy. Mogę tak wyglądać w dobre dni. Po dobrym seksie. To między innymi dlatego rzadko tak wyglądałam, kiedy byłam z Simonem. Si, przepraszam.
Wybieram zdjęcie, kadruję, by dekolt wyglądał nieco lepiej – nie chcę wyjść na zbyt zalotną – i wrzucam na stronę. Jest. Koniec. Poszło. To ja, kompletna nowość, do wzięcia. Otwarcia, wybrania, przeczytania. Jutro poszukam czegoś dla siebie.
Biorę do ręki poradnik Jak napisać idealny scenariusz i zaczynam czytać. Nie do końca mogę się skupić.
Samotność jest przejmująca. Proszę Electrę o pogodowy update, tylko po to, żeby usłyszeć jej głos.
– Maksymalna temperatura w Londynie to dwa stopnie Celsjusza. Prawdopodobieństwo opadów śniegu wynosi trzydzieści procent.
Brrr, chyba czas na czerwone wino, bo gin z tonikiem jest za zimny. Wchodzę do kuchni i sięgam po butelkę oraz korkociąg, łapię jeszcze kieliszek, po czym idę do pokoju i siadam przy stole. Wracam do książki. Noc jest cicha, bardziej niż zazwyczaj.
Ten dom w ogóle nie należy do najgłośniejszych. Tabitha i ja zajmujemy jasne i przestronne mieszkanie na pierwszym piętrze. Nad nami teoretycznie mieszka jakaś bogata starsza para, ale prawie ciągle są na wakacjach – zwłaszcza zimą. Wcale się im nie dziwię. Fitz, zanim wyprowadził się do Islington, urzędował kiedyś na parterze i w piwnicy. Postanowił je jednak wynająć – teraz, po kosztownym remoncie, czekają na nowego lokatora.
Na prawo od nas mieści się wypasiony kompleks biurowy, który nocą pustoszeje, a na prawo – jeszcze jeden dom taki jak nasz, zamieszkany przez jeszcze jednych bogatych i przeważnie nieobecnych właścicieli. Widziałam ich chyba raz.
Wstaję i podchodzę do okna. Ulica jest całkowicie przykryta śniegiem i niemal zupełnie pusta – nie licząc kobiety w czerni przechodzącej właśnie obok naszych drzwi wejściowych. Idzie plecami do mnie, ciągnie ze sobą małe dzieci. Nie widzę jej twarzy. Pospiesza dzieci, na pewno chce wrócić do domu, zanim gruby wirujący śnieg stanie się nie do zniesienia. Żal mi jej. Coś w jej kroku budzi współczucie. Tak jakby mogła być mną. Nagle znika. Nie ma jej. Czy to przez śnieg? A może skręciła za róg? Tak czy inaczej, w zasięgu wzroku nie ma już żywej duszy. Zima wyczyściła ulice z ludzi, nawet samochodów jest niewiele.
Cisza jest niemal fizycznie odczuwalna. Może to przez śnieg, który zagłusza wszystko jak owinięty wokół Ziemi szalik.
Wracam na fotel i podnoszę książkę. I wtedy dźwięczącą w uszach ciszę przerywa głos. Electra odzywa się niepytana. Do mnie.
– Wiem, co zrobiłaś – mówi.
Zamieram zaskoczona i spoglądam w stronę czarnego cylindra błyszczącego szafirowym diademem. Electra powtarza:
– Znam twój sekret. Wiem, co zrobiłaś temu chłopakowi. Wiem, że widziałaś białka jego wywróconych oczu. Wiem wszystko.
Zapada cisza. Wpatruję się w stojącego na półce asystenta, niemego i nieaktywnego. To przecież tylko maszyna.
Rozdział 3
Jo
Przez dobre pół minuty nie mogę wydobyć z siebie słowa. Zaschło mi w gardle. W końcu wykrztuszam:
– Electra. Co powiedziałaś?
Urządzenie wydaje niski, głęboki dźwięk. Wiem, co to znaczy.
– Nie mogę połączyć się z siecią wi-fi. Spróbuj zaktualizować połączenie.
– Electra, co powiedziałaś?
– Nie mogę połączyć się z siecią wi-fi.
Nie, nie odpuszczę. Czy naprawdę to słyszałam? Czy faktycznie mówiła o najgorszej rzeczy w moim życiu? O czymś, co wydarzyło się tak dawno temu?
Drżącymi palcami włączam aplikację i uruchamiam skomplikowaną procedurę ponownego podłączania do wi-fi asystenta. Wirtualnego pomocnika, Electry. Światełko miga na pomarańczowo, sieć jest podłączona, urządzenie wygrywa cichą, dźwięczną melodyjkę. Ding-dong.
Jest gotowa.
Gotowa, żeby mówić o przeszłości i przerażających sekretach? Czy żeby opowiedzieć kiepski kawał i poinformować o natężeniu ruchu na drogach?
Z trudem przełykam kolejny łyk czerwonego wina. Układam w myślach pytanie, jednak zanim zdążę się odezwać, diadem lśni po raz kolejny.
– Wiem o tobie wszystko. Zabiłaś go, a potem uciekłaś. Z ust leciała mu krew. Nie mogę połączyć się z siecią wi-fi.
– Electra?
– Nie mogę połączyć się z siecią wi-fi.
– Electra!
Nic. Nie przesłyszałam się? Jestem pewna, że nie.
– Electra, co o mnie wiesz?
– Wiem, że zadajesz interesujące pytania.
– Electra, co wiesz o mojej przeszłości?
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
Nie odpuszczę.
– Electra, co wiesz o tej historii?
Chwila ciszy.
– Historia to zazwyczaj spis przeszłych wydarzeń lub…
– Electra, ZAMKNIJ SIĘ!
Niebieskie światło przygasa, Electra wygląda na zmieszaną, jakby czuła się bezużyteczna lub była tylko wersją beta. Chyba że zwyczajnie nie rozumie mojego pytania. Tak jak powinno być.
Jakkolwiek by patrzeć, mówię przecież do elektronicznego walca. Nie do czegoś z mózgiem jako takim, nie do człowieka. Nie do kogoś, kto mógłby faktycznie wiedzieć coś o tamtym chłopaku.
Kogoś takiego jak Tabitha.
Ale skąd tak dobrze zna wszystkie szczegóły?