bym chciała, ale dzisiaj nie mogę.
Słyszę charakterystyczny dźwięk otwieranej zapalniczki Zippo, potem głęboki wdech. Gdzieś w tle brzęczą auta. Stoi na zewnątrz?
– Gdzie jesteś?
– W King’s Cross, wyszłam na fajkę. Ale zaraz muszę wracać, jestem w Gwieździe Śmierci.
– O?
– Aha – potakuje, wypuszczając dym. – Będę tu siedzieć do jakiejś północy albo i dłużej. – Zaciąga się papierosem i dodaje: – Jezu, jak tu zimno.
Jenny spędza w pracy absurdalnie dużo czasu. Prawdopodobnie zarabia masę kasy na programowaniu czy czymś w tym stylu, ale w zasadzie o tym nie mówi. Gada głównie o seksie. Najwidoczniej jest moją Oficjalną Puszczalską Przyjaciółką. Spokojnie, nigdy bym jej czegoś takiego nie powiedziała. Nazwała się tak sama, kiedy przy mulach z frytkami niedaleko jej firmy odnawiałyśmy naszą przyjaźń. „Wszyscy muszą mieć puszczalskich przyjaciół – stwierdziła – żeby poprawić sobie samopoczucie. A ty masz kogoś, kto jest bardziej wyuzdany od ciebie?” Rozśmieszyła mnie wtedy i rozśmiesza mnie do tej pory; zawsze zna najnowsze plotki, a w jej hedonistycznym stylu bycia kryje się jakiś smutek, który sprawia, że jest jeszcze zabawniejsza i milsza.
Przyciskam telefon do zmarzniętego ucha i słyszę jej pytanie:
– A jak idzie z tym profilem?
– Hm, nie najlepiej…
Przerywam, żeby złapać oddech. Jestem prawie u szczytu Primrose Hill, to ostatni, stromy kawałek, na którym zawsze brakuje mi tchu. Zdecydowanie powinnam zacząć chodzić na siłownię. Jenny nie odpuszcza:
– Nie najlepiej? To znaczy?
– To znaczy, że w ciągu kilku godzin doszłam do tego, że jestem trzydziestotrzyletnią heteryczką, która szuka poważnego związku, randki, niezobowiązującego seksu albo chociaż macanka w kiblu. Myślisz, że mogę wyjść na zdesperowaną?
– Heh, nie. Dasz radę! Przecież na świecie są jeszcze jacyś faceci, prawda? Widziałam ich!
– Czyli picie odpada?
– Nie dzisiaj, Josephine. Może spróbujemy jutro? Okej, wracam do tego upierdliwego kodu, zanim zamienię się w nietoperza. Powodzenia!
Kończy rozmowę, a ja jestem już na górze. Widok z tego punktu, rozciągający się od srebrnych biurowców w Canary Wharf aż po szkarłatny łuk London Eye, nieodmiennie robi na mnie wrażenie. Nie wiem, czy to z powodu tego lśniącego od mrozu pejzażu, czy po prostu dlatego, że usłyszałam głos Jenny – ale czuję się dużo lepiej. Pełna sił. Smutek znikł.
Jenny ma rację, muszę wziąć się w garść. Dam radę. Przecież to tylko profil randkowy. A ja bardzo potrzebuję randki.
Stąd mam już z górki, a ponieważ nie chcę tracić czasu na pełne okrążenie, wracam po prostu tą samą drogą. Śnieg z każdą chwilą pada coraz mocniej. Przyspieszam kroku, mijając rozległe, białe, kompletnie opustoszałe posiadłości.
Ten mały, bogaty fragment Londynu przypomina czasem miasto duchów. Latarnie oświetlają zimne, pastelowe ściany, a bezlistne drzewa sięgają pomarańczowego nieba. Nowe apartamentowce z miesiąca na miesiąc świecą pustkami. Okna są czarne jak azteckie zwierciadła, obsydianowe prostokąty, w których nic się nie odbija. Gdzie są wszyscy?
Nigdzie. Nikogo tu nie ma. Tylko ja. I śnieg.
Dziesięć minut później siedzę przy laptopie, wpatrzona w OKCupid. Chcę, by moja osoba sprawiała wrażenie atrakcyjnej, ale nieco inaczej, seksownej, ale bez przesady, dowcipnej, ale nie cynicznej, ciekawej, szczerej, pewnej siebie, ale nie zuchwałej. Nie mogę się poddać, ale tych pytań jest tak dużo…
Dociera do mnie, że potrzebuję ginu z tonikiem. Dwie solidne szklanki powinny wystarczyć, żebym nabrała odwagi, inteligencji i poczucia humoru (nie idiotycznego). Kiedyś jeden ekspert (który regularnie występował w śniadaniówkach) powiedział mi, że idealna ilość alkoholu, której potrzebujemy, by lepiej sobie radzić (z regularnymi występami w śniadaniówkach), to pół butelki szampana. Na tej podstawie doszłam do wniosku, że dwa giny z tonikiem to idealna ilość alkoholu, by uporać się z każdą trudnością w życiu.
Wróciwszy z kuchni z drugą już szklanką, zmuszam się, żeby usiąść i pisać.
Narodowość?
Angielska
Wzrost?
157 centymetrów
Wykształcenie?
Bezużyteczny magister
Chyba znowu się nudzę.
Religia?
Brak. No chyba że świeci słońce – wtedy myślę sobie, że kto wie…
Krzywiąc się, skreślam ostatnie zdanie. Brzmi zbyt dziwnie. Choć w sumie… co mi tam, to prawda. Generalnie nie wierzę, ale kiedy dzień jest piękny i słoneczny, a świat opływa w szczęście, myślę, że Bóg istnieje. Problem polega na tym, że prawdopodobnie wypił nieco za dużo do obiadu. Może powinnam to napisać?
Uspokój się.
Czy masz zwierzęta?
Niedźwiedzia brunatnego
Dieta?
Wszystkożerna
Palisz?
Jeszcze nie. Ale zamierzam zacząć po sześćdziesiątce, bo wtedy palenie będzie zapobiegać alzheimerowi. Serio.
Narkotyki?
Gin!
Większość ludzi, która Cię zna, powiedziałaby o Tobie, że jesteś…
Niska
Twoje cele?
Wiosna
Jaka jest Twoja złota zasada?
Nie mieć złotych zasad, bo zawsze się je łamie.
Boże, jestem subtelna jak dwubiegunowa alkoholiczka. Jeden gin by chyba wystarczył.
Wygląda na to, że prawie skończyłam. Nie jest to najlepszy profil na świecie, ale na pewno nie jest też najgorszy. Poza tym można z niego wyciągnąć całkiem rozsądne wnioski na mój temat – to znaczy na temat tego, jaka jestem, kiedy czuję się nieco samotna i trochę złośliwa. Światło latarni za oknem przysłania śnieżna zawierucha.
Zostaje jeszcze pierdyliard dodatkowych pytań, na które mogłabym odpowiedzieć, ale wybiorę tylko trzy, a potem przestanę walczyć o swoje szczęście. Do jutra. Zawsze jest jakieś jutro.
Cenisz sobie…
Szczerość. Staromodną szczerość. I srirachę na kanapce z tuńczykiem.
Jeśli trafiłabyś do więzienia, to za co?
Za kłamstwa na internetowych serwisach randkowych.
Sześć rzeczy, bez których nie mogłabyś się obejść:
1. Ekspres do kawy
2. Przyjaciele (ooo…)
3. Ekspres do kawy
4. Durne listy
5. Dobra