ci – powiedział. – Znowu siedzę przed pieprzonym kinem. Barclay chyba ma rację: nie zdobędziemy niczego na Pląsacza. Ale mam wieści w sprawie Bamborough.
– Ja też, ale moje nie są dobre. – Robin zdołała przełknąć brownie. – Dzieci Wilmy Bayliss nie chcą z nami rozmawiać.
– Dzieci tej sprzątaczki? Dlaczego?
– Przed śmiercią Wilma nie była już sprzątaczką – przypomniała mu Robin. – Była pracownicą opieki społecznej.
Już gdy to mówiła, zastanawiała się, dlaczego poczuła potrzebę sprostowania tego, co powiedział Strike. Może chodziło o to, że skoro Wilma Bayliss miała na zawsze pozostać sprzątaczką, ona, Robin, równie dobrze mogła na zawsze pozostać pracownicą tymczasową.
– No dobra, dlaczego dzieci pracownicy opieki społecznej nie chcą z nami rozmawiać? – spytał Strike.
– Jej najstarsza córka Eden powiedziała mi przez telefon, że nie chce wywlekać czegoś, co było trudnym okresem dla jej rodziny. Zaznaczyła, że to nie ma nic wspólnego z Margot, ale potem sama sobie zaprzeczyła, bo kiedy zapewniłam, że chcemy rozmawiać wyłącznie o Margot… Nie pamiętam, jak dokładnie brzmiały jej słowa, ale ich sens był taki, że rozmowa o zaginięciu Margot wymagałaby mówienia o osobistych sprawach rodziny Wilmy.
– Na początku lat siedemdziesiątych mąż Wilmy siedział w więzieniu, a Margot namawiała ją, żeby od niego odeszła – powiedział Strike. – Pewnie o to chodzi. Myślisz, że warto do niej zadzwonić jeszcze raz? Spróbować trochę silniejszej perswazji?
– Nie wydaje mi się, żeby zamierzała zmienić zdanie.
– Czy powiedziała, że mówi też w imieniu rodzeństwa?
– Tak. Jedna z jej sióstr jest w trakcie chemoterapii. Eden wyraźnie poprosiła, żebym jej nie niepokoiła.
– Okej, tej daj spokój, ale może warto spróbować z innymi.
– To zdenerwuje Eden.
– Pewnie tak, ale nie mamy już nic do stracenia, prawda?
– Chyba nie – przyznała Robin. – A jakie są twoje wieści?
– Pielęgniarka z przychodni i recepcjonistka, nie Gloria Conti, tylko ta druga…
– Irene Bull – podsunęła Robin.
– Irene Bull, obecnie Hickson, właśnie ona… Obydwie chętnie z nami porozmawiają. Okazuje się, że przyjaźnią się od czasów, kiedy razem pracowały w przychodni Świętego Jana. Irene z radością podejmie Janice i nas dwoje u siebie w domu w sobotę po południu. Myślę, że powinniśmy pójść tam razem.
Robin przełączyła komórkę na głośnik, żeby spojrzeć na grafik, który trzymała w telefonie. Przy sobotnim dniu miała adnotację: „Urodziny Strike’a/dziewczyna D.R.”.
– W sobotę powinnam śledzić dziewczynę Drugiego Raza – powiedziała, przełączając się z powrotem.
– Olej to, tym może się zająć Morris – powiedział Strike. – Będziesz mogła nas zawieźć… oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko temu – dodał i Robin się uśmiechnęła.
– Nie, nie mam nic przeciwko temu – powiedziała.
– No to świetnie – powiedział Strike. – Przyjemnej reszty wolnego dnia.
Rozłączył się. Robin sięgnęła po ostatni kawałek brownie i zjadła go powoli, delektując się smakiem. Mimo perspektywy mediacji z Matthew czuła się – bez wątpienia dzięki upragnionej dawce czekolady – o wiele szczęśliwsza niż przed dziesięcioma minutami.
19
Przyjaciela mego wnet tam ujrzałem
W wielkim frasunku oraz konfuzyi,
Lecz gdy nad jego losem w głos biadałem,
Pociechę znalazł w mojej kompanyi.
Edmund Spenser
The Faerie Queene
Strike nigdy nikomu nie mówił, że zbliżają się jego urodziny, i unikał ogłaszania tego w ich dniu. Nie chodziło o to, że nie doceniał ludzi, którzy o nich pamiętali: tak naprawdę zazwyczaj wzruszało go to bardziej, niż kiedykolwiek okazywał, miał jednak wrodzoną niechęć do zaplanowanych uroczystości i wymuszonej wesołości oraz do wszelkich bezsensownych praktyk, z których najmniej lubił słuchać, jak śpiewają mu Sto lat.
Odkąd sięgał pamięcią, dzień jego urodzin przynosił niemiłe wspomnienia, których wolałby nie roztrząsać, lecz rzadko mu się to udawało. Gdy był mały, matka czasami zapominała kupić mu jakikolwiek prezent. Biologiczny ojciec nigdy nie pamiętał o tej dacie. Urodziny były nierozerwalnie związane ze świadomością, że jego istnienie jest dziełem przypadku, że jego spuścizny genetycznej trzeba było dowodzić przed sądem, a same jego narodziny były „zajebistym koszmarem, kochanie, gdyby mężczyźni musieli to robić, rasa ludzka wyginęłaby w ciągu roku”.
Dla jego siostry Lucy natomiast pozwolenie, by urodziny bliskiej osoby minęły bez kartki, prezentu, telefonu albo, jeśli była w stanie to zorganizować, imprezy lub przynajmniej wspólnego posiłku, graniczyło z okrucieństwem. Dlatego zazwyczaj ją okłamywał, udając, że ma jakieś plany, dzięki czemu nie musiał jechać do niej aż do Bromley, by wziąć udział w rodzinnej kolacji, która sprawiała jej o wiele większą przyjemność niż jemu. Niedawno z zadowoleniem świętował urodziny przy jedzeniu na wynos razem z przyjaciółmi, Nickiem i Ilsą, lecz tym razem Ilsa zaproponowała, by dołączyła do nich Robin, a ponieważ Strike stwierdził wiele tygodni temu, że coraz bardziej otwarte próby Ilsy swatania go ze wspólniczką można skutecznie udaremnić wyłącznie kategoryczną odmową współpracy, oznajmił, że wybiera się do Lucy. Jedyną niezbyt wesołą nadzieją, jaką żywił w związku ze swoimi trzydziestymi dziewiątymi urodzinami, było to, że Robin o nich zapomniała, bo jeśli tak, jego niedawne przeoczenie stałoby się mniej rażące: byliby kwita.
W piątek rano zszedł po metalowych schodach do agencji i ku swojemu zaskoczeniu zobaczył dwa zapakowane prezenty i cztery koperty czekające obok zwyczajowej sterty korespondencji na biurku Pat. Każda koperta była w innym kolorze. Najwyraźniej przyjaciele i rodzina postanowili dopilnować, by życzenia urodzinowe dotarły do niego przed weekendem.
– Masz urodziny? – spytała Pat swoim niskim grobowym głosem, wciąż wpatrując się w monitor i pisząc, jak zwykle z elektronicznym papierosem wciśniętym między zęby.
– Jutro – powiedział, sięgając po kartki. Rozpoznał charakter pisma na trzech z nich, ale na czwartej nie.
– Wszystkiego najlepszego – mruknęła Pat przy akompaniamencie stukania w klawiaturę. – Mogłeś powiedzieć.
Coś go podkusiło, żeby spytać:
– A co? Upiekłabyś mi tort?
– Nie – odparła obojętnie. – Ale mogłabym ci kupić kartkę.
– W takim razie dobrze, że nie powiedziałem. Padło o jedno drzewo mniej.
– To nie byłaby duża kartka – odrzekła Pat bez uśmiechu. Jej palce wciąż tańczyły na klawiaturze.
Lekko rozbawiony Strike zabrał kartki i prezenty do swojego biura, a wieczorem zaniósł je do mieszkania, wciąż nieotwarte.
Dwudziestego trzeciego obudził się, myśląc wyłącznie o późniejszej wyprawie z Robin do Greenwich, i o urodzinach przypomniał sobie dopiero na widok prezentów i kartek na stole. W paczkach były sweter od Teda i Joan oraz bluza od Lucy. Ilsa, Dave Polworth i Al, przyrodni brat Strike’a, przysłali zabawne kartki, które, choć w zasadzie go nie rozśmieszyły, były w nieokreślony sposób pozytywne.
Wysunął