Georgette Heyer

Zbrodnia wigilijna


Скачать книгу

dla pozostałych osób okazało się, że był to zaledwie wstęp do znacznie dłuższej tyrady. Nathaniel miał o wiele więcej do powiedzenia, począwszy od tak istotnych zagadnień, jak dekadencja nowoczesnej dramaturgii czy niedojrzałość współczesnych pisarzy, a skończywszy na głupocie wszystkich kobiet, w szczególności jego bratanicy. Dodał też stanowczo, że byłoby lepiej, gdyby matka Pauli zajmowała się domem i swoją córką, zamiast marnować czas na włóczenie się po Ameryce i wychodzić za każdego Toma, Dicka czy Harry’ego, który jej się nawinął.

      Wszyscy, którzy mieli zaszczyt wysłuchać tych uwag, odnieśli identyczne wrażenie, że dobrze byłoby poradzić Roydonowi, by zszedł z oczu Natowi, dopóki jego gniew nie minie i starszy człowiek się nie uspokoi. Mathilda zrobiła dostojnie krok do przodu i powiedziała mu, że jest szalenie zainteresowana Robaczywym drzewem, lecz wolałaby porozmawiać z nim o tej sztuce na osobności. Roydon – któremu Mathilda imponowała – w każdej chwili był gotów wymienić z nią poglądy na temat własnego dzieła, dał się więc wyprowadzić z salonu, a Joseph dołączył do grupki wstrząśniętej wypowiedziami brata. Klepnął Nathaniela w plecy i odezwał się lekkim tonem, który w tej chwili był całkiem nie na miejscu:

      – Cóż, Nat, chyba jesteśmy dwoma starcami zapatrzonymi w dobry, spokojny teatr z przeszłości. A dzisiaj przyszło nam się zmierzyć z dziełem gwałtownym, chwilami epatującym przemocą. Myślę jednak, że ma ono również niezaprzeczalne wartości. Co o tym sądzisz?

      Nathaniel natychmiast przyjął pozę osoby ciężko chorej.

      – Moje lumbago! Do diabła, nie rób tego więcej, Joe!

      Chwiejnym krokiem podszedł do krzesła, z ręką przyciśniętą do krzyża. Pochylił się, demonstrując wielkie cierpienie.

      – No proszę, a ja myślałam, że jest pan już zdrowy – wtrąciła się Valerie niewinnym głosem.

      Nathaniel, który z powodu bólu zamknął oczy, szybko je otworzył, rzucił w jej kierunku złowrogie spojrzenie i odparł tonem człowieka, którego dni są wypełnione cierpieniem i który temu cierpieniu mężnie stawia czoła:

      – Nawet najsłabszy dotyk wywołuje nawrót bólu.

      – Bzdury! – zawołała Paula zanadto emocjonalnie. – Przed minutą nawet nie pamiętałeś o swoim lumbago. Jesteś marnym blagierem, stryjku Nathanielu!

      Nathaniel nie miał nic przeciwko próbom psychicznego znęcania się nad nim – dobrze sobie z nimi radził – ale nienawidził, kiedy pomniejszano jego cierpienia związane z dręczącym go lumbago. Zapowiedział więc Pauli, że z pewnością nadejdzie dzień, kiedy pożałuje swoich słów.

      Maud, która wciąż robiła skarpetkę na drutach, wtrąciła całkiem rozsądnie, że powinien zażyć lek przeciwzapalny, jeśli ból jest naprawdę silny.

      – Jasne, że jest silny – warknął Nathaniel. – Ale nie myśl sobie, że z jego powodu zażyję jakieś chemiczne łajno, bo tego nie zrobię! Gdyby ktokolwiek z was był w stanie mnie zrozumieć… Podejrzewam jednak, że zbyt wiele od was wymagam! Jakbym nie cierpiał już wystarczająco we własnym domu z powodu nieopisanego chaosu, jaki robicie, to jeszcze muszę spokojnie siedzieć i wysłuchiwać sztuki, o której można powiedzieć tylko tyle, że każda przyzwoita kobieta zaczerwieniłaby się, już tylko słuchając jej tekstu, tymczasem moja bratanica chciałaby w niej zagrać główną rolę!

      – Kiedy mówisz o przyzwoitych kobietach, chce mi się wymiotować – odparowała Paula. – A skoro nie potrafisz docenić genialnego dzieła… tym gorzej dla ciebie! Po prostu nie chcesz sięgnąć do kieszeni, więc robisz tyle zamieszania. Jesteś małostkowym hipokrytą i w głębi duszy tobą gardzę!

      – I będziesz bardzo zadowolona, kiedy zobaczysz mnie w trumnie, wiem o tym doskonale! – zawołał Nathaniel, z werwą angażując się w tę wymianę zdań. – Nie myśl, że cię nie przejrzałem, moja droga! Zresztą to nic trudnego, jesteś taka sama jak wszystkie kobiety, dla was liczą się tylko pieniądze. Ale moich pieniędzy nie dostaniesz. Nie roztrwonisz ich na wątpliwą twórczość tego twojego szczeniaka. To już postanowione!

      – No i bardzo dobrze! – wykrzyknęła Paula z przesadną emocją aktorki dramatycznej. – Wsadź je sobie! Ale kiedy już padniesz martwy, każdego pensa, którego mi zostawisz, wydam na sztuki naprawdę nieprzyzwoite. Będą cię prześladować na tamtym świecie, aż w końcu zrobi ci się przykro, że za życia byłeś takim potworem.

      Energiczna reakcja Pauli tak uradowała Nathaniela, że zapomniał o swoim lumbago, usiadł wyprostowany i poradził jej, by lepiej nie dzieliła skóry na żywym niedźwiedziu, bo po tej rozmowie chyba byłby kompletnym idiotą, gdyby nie wprowadził kilku zmian do testamentu.

      – Rób sobie, co tylko chcesz! – odparła Paula lekceważąco. – Nie chcę twoich pieniędzy.

      – Aha, zmieniasz ton – powiedział Nathaniel, a jego oczy błysnęły zwycięsko. – Zdaje się, że jeszcze przed chwilą właśnie tego chciałaś, dwóch tysięcy funtów, i byłaś gotowa mnie dla nich zabić!

      – Czym są dla ciebie dwa tysiące funtów? – spytała Paula, ignorując wszelką logikę, lecz zachowując dramatyczny ton. – Nawet byś nie poczuł ich braku, ale ty podchodzisz do wielkiej sztuki jak drobnomieszczanin i odmawiasz mi jedynej rzeczy, o jaką cię proszę. W dodatku niszczysz moją życiową szansę!

      – Nie odbieram tego w taki sposób – powiedział Stephen krytycznie.

      – Zamknij się! – zaatakowała go Paula. – Zrobiłeś wszystko, co tylko mogłeś, żeby nam obrzydzić sztukę Willoughby’ego! Myślę, że twój fałszywie pojmowany braterski szacunek do mnie wywołuje u ciebie dreszcze na samą myśl, że mogłabym zagrać na scenie rolę prostytutki!

      – Niech mnie trafi szlag, jeśli dbam o to, w jakiej wystąpisz roli! – odparł Stephen. – Zależy mi tylko na tym, żebyś nie wytrząsała się teraz nad nami jak lady Makbet. Nawet bez twoich wygłupów w tym domu krąży tyle złej krwi, że aż wywraca mi się żołądek.

      – Gdybyś miał trochę przyzwoitości, stanąłbyś po mojej stronie!

      – W tej konkretnej sprawie nie mam ani odrobiny przyzwoitości. Nie podoba mi się ta sztuka. Nie lubię dramatopisarzy i nie cierpię, jak mi czytają swoje wątpliwe dzieła.

      – Dzieci, dzieci! – zawołał Joseph. – Uspokójcie się, bo to nie ma sensu. Szczególnie w Wigilię Bożego Narodzenia.

      – Teraz to mnie już zemdliło – powiedział Stephen. Wstał z fotela i powlókł się do drzwi. – Poinformujcie mnie o wyniku waszej homeryckiej batalii, dobrze? Osobiście stawiam sześć do czterech na stryjka Nata.

      – Coś takiego, Stephenie! – wykrzyknęła Valerie i zachichotała. – Jesteś nie do wytrzymania!

      Ta niefortunna interwencja jakby przypomniała Nathanielowi, że w salonie jest obecna także Valerie. Popatrzył na nią ze złością, niechętny jej pustej urodzie, purpurowym paznokciom, irytującej wesołości. Dał upust swoim uczuciom, warknąwszy do pleców Stephena:

      – Jesteś równie zły jak twoja siostra. Na żadne z was nie postawiłbym nawet pensa. Oboje macie zły gust, słyszycie mnie? I oboje po raz ostatni przekroczyliście progi Lexham. Wbij sobie te słowa do swojej fajki i dobrze je przepal.

      – Strachy na lachy – mruknął Stephen, po czym w pośpiechu wyszedł z salonu. Zaskoczył Sturry’ego, który stał po drugiej stronie drzwi z tacą z koktajlami w rękach i z zainteresowaniem słuchał kłótni.

      – Przepraszam, sir, właśnie miałem wejść do środka – powiedział kamerdyner i spojrzał na Stephena wystraszonym wzrokiem.

      – Będziesz miał dużo do opowiedzenia służącym, co? – odparł Stephen uprzejmie.

      – Nigdy