Georgette Heyer

Zbrodnia wigilijna


Скачать книгу

co dalej robić, Tildo. Ty i ja.

      – Ja na pewno nie – odparła natychmiast Mathilda.

      – Moja droga, liczę właśnie na ciebie. Nat cię lubi, a musimy go jakoś ułagodzić. Zaraz odstawię tę drabinę w bezpieczne miejsce i będziemy mogli spokojnie pomyśleć, co można by zrobić dla poprawy sytuacji.

      – Co do mnie – orzekła Mathilda stanowczo – idę teraz na górę, żeby się przebrać.

      1 Sztuka problemowa (ang. problem play) – forma dramatu, która pojawiła się w XIX wieku jako część szerszego nurtu realistycznego, w następstwie innowacji wprowadzonych przez Henryka Ibsena.

      2 Sotto voce – wł. „po cichu”.

      Pięć

      Kiedy Joseph odnosił drabinę w bezpieczne miejsce w pokoju bilardowym, Mathilda wróciła do biblioteki po torebkę i dopiero potem poszła na górę. Joseph dogonił ją u szczytu schodów, wyprzedził, wsunął rękę pod jej ramię i powiedział, że bez niej sobie teraz nie poradzi.

      – Tylko mi nie schlebiaj, Joe – odparowała Mathilda. – I nie spodziewaj się po mnie żadnych poświęceń.

      – Jakich poświęceń? Co za niedorzeczny pomysł! – Ściszył głos, gdy znaleźli się przy drzwiach do apartamentu Nathaniela. – Moja droga, chcę jedynie, żebyś mi pomogła uratować to nieszczęsne przyjęcie!

      – Chyba nikt nie jest w stanie go uratować. Jeśli chcesz trochę poprawić sytuację, usuń te wszystkie papierowe girlandy i jemioły sprzed oczu oburzonego Nata.

      – Ciii! – zareagował, zerkając nerwowo w stronę drzwi do apartamentu brata. – Znasz go, on już taki jest. Przecież moje dekoracje wcale go nie denerwują. Problem jest o wiele poważniejszy. Szczerze mówiąc, Tildo, bardzo żałuję, że Paula sprowadziła tutaj tego młodego człowieka.

      – Cóż, wszyscy żałujemy – odparła Mathilda i zatrzymała się przed drzwiami swojej sypialni. – Ale nie martw się, Joe! Roydon spotęgował złość Nata, jednak to nie on był jej przyczyną.

      Joseph westchnął.

      – A miałem taką nadzieję, że Nat zaakceptuje Valerie…

      – Jesteś niepoprawnym optymistą.

      – Wiem, wiem, ale przecież muszę pomóc mojemu biednemu, kochanemu Stephenowi! Swoją drogą Valerie trochę mnie rozczarowała. Chciałem, żeby sobie zdała sprawę, jak wygląda sytuacja, lecz ona nie jest skłonna do żadnej współpracy.

      – Cóż, Joe, oto typowy eufemizm w twoim wydaniu – powiedziała Mathilda sucho. – Ona nie tylko nie współpracuje, ale wręcz przeszkadza.

      – A teraz jeszcze ten kłopot z Mottisfontem – kontynuował Joseph, zmarszczywszy czoło ze zmartwienia.

      – Co z tym Mottisfontem?

      – Och, moja droga, lepiej mnie nie pytaj! Wiesz, jakim jestem niepraktycznym ignorantem, jeśli chodzi o interesy! Chyba zrobił coś, co nie zachwyciło Nata, jednak nie znam szczegółów tej sprawy. Wiem tylko tyle, ile mi powiedział on sam, czyli właściwie nic istotnego, a i tak brzmiało to tajemniczo. Ale posłuchaj! Nat zawsze groźnie warczy i wcale potem nie gryzie, więc ośmielam się przypuszczać, że jego złość wkrótce minie. Musimy się zastanowić, co robić, żeby później podtrzymać jego dobry humor. To na pewno nie jest dobry moment, żebym go zaczął wypytywać o Mottisfonta.

      – Joe – powiedziała Mathilda poważnym głosem. – Nie spodziewaj się, że cię wesprę w tej twojej życzliwości dla ludzi, ale coś ci poradzę. Nawet się nie zbliżaj do Nata ze sprawami, które dotyczą innych osób i nie mają bezpośredniego związku z tobą.

      – Przecież oni wszyscy na mnie liczą, rozumiesz? – ciągnął Joseph z jednym ze swoich figlarnych uśmieszków.

      Sprawiał wrażenie, jakby naprawdę widział się w roli mediatora dla wszystkich, czy tego chcieli, czy nie, jednak Mathilda była zmęczona i jego natarczywość w końcu wyprowadziła ją z równowagi.

      – Nie zauważyłam tego! – powiedziała.

      Joseph zrobił zbolałą minę, ale nic nie mogło wpłynąć na jego postrzeganie samego siebie. Kilka minut później Mathilda, odkręcając kurki w łazience, którą dzieliła właśnie z nim, usłyszała, jak beztrosko podśpiewuje w garderobie. Zaczął nucić starą balladę. Szło mu naprawdę kiepsko i bezustannie wracał do pierwszych nut, więc Mathilda, mająca doskonały słuch, w końcu uderzyła pięścią w drzwi łączące jego garderobę z łazienką i zawołała błagalnie, by nauczył się dobrze śpiewać albo zamilkł. Ale zaraz tego pożałowała, bo Joseph uświadomił sobie, że jeśli trochę podniesie głos, łatwo będzie mógł z nią rozmawiać przez drzwi. Nagle stał się gadatliwy i zaczął ją bawić sentymentalnymi opowieściami ze swojej beztroskiej młodości. Od czasu do czasu przerywał wywody i pytał Mathildę, czy go słucha. Nie potrzebował jednak zachęty w postaci zdawkowych albo inteligentnych komentarzy do swoich słów i po prostu paplał z zadowoleniem nawet po tym, jak Mathilda opuściła już łazienkę. Wcale się nie obruszył, kiedy się zorientował, że przez dobre dziesięć minut jego słowa przenikały przez dwie ściany jedynie w postaci niezrozumiałego murmuranda, ale roześmiał się z zadowoleniem i stwierdził, iż – niestety – ostatnio zbyt często wspomina przeszłość i przez to staje się nieznośnym, starym nudziarzem. Doszedłszy do tego wniosku, znowu zaśpiewał wiktoriańską balladę, co doprowadziło Mathildę do pasji. W jej głowie zaczął kiełkować pomysł, żeby go zamordować.

      – Czy ty na pewno nigdy nie występowałeś na deskach Grand Opera, Joe? – zawołała do niego. – Byłbyś doskonałym Zygfrydem! Masz odpowiednią posturę, no i w ogóle!

      – Ależ ty jesteś zabawna! – odkrzyknął Joseph tak wyniośle, że Mathilda wreszcie zrozumiała, dlaczego Stephen bywa wobec niego arogancki. – Tildo, moja droga, już się ubrałaś?

      – Prawie. Dlaczego pytasz?

      – Nie schodź na kolację beze mnie! Mam pewien pomysł!

      – Nie będę brała udziału w jego realizacji, Joe! Nawet o tym nie myśl.

      Joseph tylko się roześmiał. Chyba jednak nasłuchiwał, co robi sąsiadka zza ściany, bo kiedy po kilku minutach otworzyła drzwi, natychmiast wyszedł ze swojego pokoju, zatarł dłonie i odezwał się radośnie:

      – Nie dasz rady przechytrzyć starego stryjka, brzydka dziewczyno!

      – Zauważ, Joe, że nie jesteś moim stryjkiem i nawet moi najlepsi przyjaciele nie nazywają mnie dziewczyną.

      Ujął ją pod ramię.

      – To chyba Nieśmiertelny Bard pisał: Dla mnie, drogi przyjacielu, nigdy nie będziesz zbyt stary?

      Mathilda zamknęła na moment oczy, żeby zapanować nad cierpieniem.

      – Jeśli chciałbyś się przerzucać ze mną cytatami, ostrzegam, że źle na tym wyjdziesz – oświadczyła. – Znam piosenkę, która rozpoczyna się tak: Twoi rodzice stracili jedyną szansę, oczywiście powinni cię utopić za młodu, oczywiście w wiadrze wody.

      Joseph ścisnął jej ramię i zachichotał.

      – Och, ten twój język, Tildo. Ale nie przejmuj się, on mi wcale nie przeszkadza, ani trochę. A teraz posłuchaj, jaki mam plan! Po kolacji zagrasz z Natem w pikietę.

      – Ani mi się śni!

      – Zagrasz, zagrasz. Najpierw myślałem, żeby znowu zagrać w brydża, ale to by znaczyło, że przy stole usiądzie Mottisfont, a on raczej nie jest zbyt dobrym brydżystą. Tymczasem Nat traktuje tę grę bardzo poważnie, zresztą