Georgette Heyer

Zbrodnia wigilijna


Скачать книгу

nie sfinansuje jego sztuki. Po odczytaniu swojego dzieła dramatopisarz był mocno rozgorączkowany i początkowo jej słowa jakby w ogóle do niego nie docierały. Prawdopodobnie Paula dała mu wcześniej do zrozumienia, że pomoc ze strony stryja jest już z góry przesądzona. Okropnie zbladł, kiedy sens słów Mathildy przedostał się do jego mózgu, i po długiej chwili powiedział drżącym głosem:

      – A więc to wszystko nie ma sensu!

      – Obawiam się, że nie może pan liczyć na pomoc Nata – zgodziła się Mathilda. – Ta sztuka absolutnie mu nie odpowiada. Ale wie pan doskonale, że Nathaniel nie jest jedynym możliwym sponsorem na świecie.

      Willoughby pokręcił głową.

      – Ja w ogóle nie znam bogatych ludzi. Dlaczego on nie chce mi pomóc? Czemu lu… ludzie tacy jak ja nie mogą dostać sza… szansy? To niesprawiedliwe! Ci bogaci ludzie… Oni nie dbają o nic oprócz…

      – Moim zdaniem powinien pan wysłać swoją sztukę do jakiegoś poważnego producenta, tak jak robią wszyscy autorzy – powiedziała Mathilda ożywczym głosem, obliczonym na powstrzymanie histerii Willoughby’ego.

      – Oni wszyscy się boją! – kontynuował młody człowiek. – Mówią, że coś się nie sprzeda, a ja przecież wiem, ja wiem, że to jest dobra sztuka! Kosztowała mnie wiele trudu, mnóstwo krwawego potu. Nie mogę teraz po prostu się poddać! Ona wiele dla mnie znaczy! Panno Clare, pani nawet nie wie, jak wiele!

      Mathilda zaczęła mu łagodnie sugerować, że napisze jeszcze dużo dobrych sztuk, a wśród nich znajdą się na pewno takie, na które będą chodziły tłumy widzów, ale przerwał jej gwałtownie i wykrzyknął, że wolałby głodować, niż pisać sztuki, jakie ona ma na myśli. Zaczęła się już lekko irytować, więc z ulgą przyjęła pojawienie się Pauli.

      – Paulo! – zawołał Roydon z desperacją. – Czy to prawda, co mówi panna Clare? Twój stryj rzeczywiście nie da pieniędzy na tę sztukę?

      Po kłótni z Nathanielem Paula była zaczerwieniona, a jej oczy wciąż rzucały iskry.

      – Właśnie mu powiedziałam, co o nim myślę! – oznajmiła. – Powiedziałam mu…

      – Nie musisz tego powtarzać – odezwała się Mathilda, straciwszy już cierpliwość. – Powinnaś wiedzieć wcześniej, że nie masz nawet najmniejszych szans.

      Paula skierowała na nią wzrok.

      – Zdobędę pieniądze. Zawsze dostaję to, czego chcę, zawsze! A na pieniądzach potrzebnych do wystawienia sztuki zależy mi bardziej niż na czymkolwiek innym w życiu.

      – Sądząc po uwagach Nata, które miałam zaszczyt usłyszeć…

      – Och, to nic nie znaczy! – zawołała Paula, odrzucając włosy do tyłu. – Stryjek nie ma nic przeciwko kłótniom. W tej rodzinie wszyscy się ze sobą sprzeczamy i chyba to lubimy. Niedługo znowu z nim porozmawiam. Zobaczysz!

      – Mam szczerą nadzieję, że jednak nie zobaczę – oznajmiła Mathilda.

      – Ty naprawdę niczego nie rozumiesz. Znam go o wiele lepiej niż ty. Oczywiście wydobędę od niego forsę. Wiem, że tak się stanie!

      – Nie rób sobie fałszywej nadziei. Nie uda ci się.

      – Musi mi się udać! – zawołała Paula, sztywna i spięta. – Musi!

      Royden niepewnie przenosił wzrok pomiędzy płonącą twarzą Pauli a zniechęcającą do wszystkiego miną Mathildy. Po chwili odezwał się przygnębionym głosem:

      – Pójdę się przebrać. To chyba nie ma sensu…

      Paula mu przerwała.

      – Ja też się przebiorę. To ma sens, Willoughby! Ja zawsze stawiam na swoim! Naprawdę!

      Wesołych świąt, pomyślała Mathilda, obserwując ich, jak wychodzą. Z pudełka na stoliku wyjęła papierosa, zapaliła go i usiadła przed kominkiem. Czuła się wyczerpana. Ach, te emocje, rozmyślała z krzywym uśmiechem na ustach. Oczywiście to nie była jej sprawa, jednak ten przeciętny dramatopisarz – męczący, to prawda – wzbudził jej litość, a Paula miała fatalną umiejętność wciągania do swoich kłótni zbyt wielu świadków. Poza tym Mathildzie trudno było tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak całe to niefortunne zgromadzenie zmierza ku katastrofie. Należało podjąć próbę ocalenia go od kompletnej ruiny.

      Pomimo to zmuszona była przyznać przed sobą, że na razie nie widzi możliwości, aby do tej ruiny nie doszło. Jeśli kryzysu nie przyśpieszyła głupota Pauli, to z pewnością wszystkich zepchnie w przepaść naiwna serdeczność Josepha. Nikt nie miał na nich wpływu. Paula dbała tylko o to, co dotyczyło jej bezpośrednio, Josepha zaś nie sposób było przekonać, że oliwa, którą leje na wzburzone fale, wcale nie jest oliwą, lecz jadem. Choć widział siebie w roli rozjemcy i mediatora, Mathilda nie miała wątpliwości, że odgrywa ją nieudolnie i mimo najlepszych intencji denerwuje Nata komunałami, pogarszając przez to sytuację.

      Otworzyły się drzwi do obszernego holu i Mathilda usłyszała głos Nathaniela:

      – Cholera jasna, przestań mnie wreszcie obmacywać! Najchętniej wyrzuciłbym ich wszystkich za drzwi, razem z bagażami!

      Uśmiechnęła się do siebie: Joseph przy pracy!

      – Nat, wysłuchaj mnie, staruszku, przecież ty wcale tak nie myślisz. Porozmawiajmy o tym wszystkim spokojnie, tylko my dwaj.

      – Nie chcę o niczym rozmawiać! – wrzasnął Nathaniel. – I nie nazywaj mnie staruszkiem! Już dość nabroiłeś, spraszając tych ludzi do mojego domu i zamieniając go w cholerny bazar! Papierowe serpentyny! Jemioły! Nie znoszę tego! Za chwilę przebierzesz się za Świętego Mikołaja! Nienawidzę Bożego Narodzenia. Czy ty mnie słyszysz? Gardzę tymi świętami, brzydzę się nimi!

      – Nieprawda, Nat – zaprotestował Joseph. – Jesteś po prostu startym zrzędą i się zdenerwowałeś, bo nie przypadła ci do gustu sztuka Roydona. Do mnie ona też nie przemawia, jeśli chcesz wiedzieć, ale, stary pierniku, młodość ma swoje prawa.

      – Nie w moim domu! – warknął Nathaniel. – Nie idź za mną na górę! Nie chcę cię widzieć!

      Mathilda usłyszała jego kroki na czterech stopniach prowadzących na pierwsze półpiętro. Po chwili dobiegł do niej łoskot, którego przyczynę rozpoznała bez trudu. Nathaniel przewrócił się, potrąciwszy o drabinę.

      Powoli podeszła do drzwi. Drabina leżała na podłodze, Joseph zaś z wielką troską pomagał bratu podnieść się z kolan.

      – Drogi Nathanielu, jest mi ogromnie przykro. Obawiam się, że to moja wina – mówił z pokorą. – Jestem taki nieroztropny! Zamierzałem dokończyć moje biedne małe dekoracje, zanim będziesz tędy przechodził.

      – Ściągnij je wszystkie! – rozkazał Nathaniel ściśniętym głosem. – Natychmiast! Ty niezdarny ośle! Moje lumbago!

      Po tych strasznych słowach Joseph zamilknął. Tymczasem Nathaniel ruszył dalej po schodach, mocno trzymając się poręczy niczym kaleka.

      – Boże! – zawołał Joseph bezradnie. – Nigdy nie przypuszczałem, że ktoś mógłby się potknąć o tę drabinę. Nat!

      Nathaniel nie zareagował, po prostu kontynuował bolesną drogę po schodach do swojej sypialni. Mathilda usłyszała, jak otwiera i zatrzaskuje drzwi. Po chwili się roześmiała.

      Joseph szybko obejrzał się za siebie.

      – Tildo! Myślałem, że poszłaś na górę! O Boże, widziałaś, co się stało? Jaka okropna sytuacja!

      – Widziałam. Przyszło mi też do głowy, że ta twoja drabina może stać się powodem czyjejś śmierci.

      Joseph ponownie postawił drabinę do pionu.

      – Cóż,