Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy III


Скачать книгу

align="center">

      600V

      Robię, co chcę

      Sebastian Imbierowicz

      ur. 1972

      Producent muzyczny, DJ oraz inżynier dźwięku. Zaczął tworzyć i grać imprezy na początku lat dziewięćdziesiątych. Pierwsza płyta sygnowana jego pseudonimem ukazała się w 1998 roku. (Współ)twórca wielu kultowych albumów i utworów. Współprowadził audycje radiowe: „Kolorszok” i „600V gra, Tytus nawija”, oraz wytwórnie: B.E.A.T. Records i V6. Jedna z najważniejszych postaci w historii polskiego hip-hopu.

      Dlaczego: Nie byłem na żadnej z jego pionierskich imprez, bo kiedy on już grał, ja dopiero nieśmiało ustawiałem się w kolejce do przyjścia na świat. Pierwszym kawałkiem jego autorstwa, z jakim miałem styczność, nie był któryś z utworów ze „Skandalu” czy „Produkcji – Hip-Hop”, a mający swoją premierę w 2003 roku singiel „Wychylylybymy”. Gdy słyszę: Volt, nie myślę: piwo, może taniec, ale skłamałbym, mówiąc, że na pamięć znam każdą jego płytę. Mam ogromny sentyment do dziesiątek wyprodukowanych przez niego bitów, lecz nie zaprosiłem go do udzielenia wywiadu po to, żeby z łezką w oku i w atmosferze „kiedyś to było…” powspominać stare dzieje. Zaprosiłem go dlatego, żeby oddać mu należny szacunek za wkład w rozwój hip-hopu w naszym kraju. Zaprosiłem go, żeby poznać jego „kiedyś-kiedyś”, jego „kiedyś” i jego „dzisiaj”. Żeby dowiedzieć się, co słychać u tak zasłużonej postaci, która od kilkunastu lat funkcjonuje nawet nie tyle na uboczu rynku wydawniczego, co na uboczu rzeczywistości. Nie byłoby polskiej – a w szczególności warszawskiej – sceny rapowej, gdyby nie sięgająca początków lat dziewięćdziesiątych aktywność Sebastiana Imbierowicza. Tej książki też by nie było, więc nie mogło go tutaj zabraknąć.

      Jak: „Dzień dwudziestych szóstych urodzin jest bardzo dobrym dniem, by pogadać z DJ-em Voltem” – pomyślałem, proponując termin wywiadu. Zasugerowałem, że możemy spotkać się u mnie, na co otrzymałem odpowiedź, że lepiej będzie… pójść na spacer. Przyznam, że nie zdarzyło mi się wcześniej prowadzić wywiadu na spacerze, ale do odważnych świat należy. Umówiliśmy się na rogu Fieldorfa i Bora-Komorowskiego, jako że obaj mieszkamy na Gocławiu. Krążyliśmy sobie po okolicach, umieściwszy dyktafon w kieszonce na Voltowej piersi. Dość szybko jednak zrozumiałem, że w trzydziestostopniowym upale jestem zdolny myśleć wyłącznie wtedy, gdy znajduję się w bezpośrednim sąsiedztwie wentylatora. Zahaczając po drodze o lodziarnię, skierowaliśmy kroki do mojego mieszkania, gdzie na loggii spędziliśmy kolejne trzy godziny. Sebastian musiał później jechać do Lublina, by zagrać tam imprezę. W pierwszym odruchu rzuciłem, że pojadę z nim, ale po chwili doszedłem do wniosku, że lepiej będzie spotkać się na dogrywkę na spokojnie kilka dni później. Tak też zrobiliśmy, a esencję ponadsześciogodzinnego nagrania znajdziesz na kolejnych stronach.

      Research, prowadzenie, transkrypcja, redakcja: Jacek Baliński

      07 & 12 sierpnia 2020

      Gdy w kwietniu 2020 roku ukazał się „Fundament”, czyli wyprodukowany przez ciebie album Kuby Knapa, byłem mocno zaskoczony, ponieważ miałem wrażenie, że już jakiś czas temu muzycznie usunąłeś się w cień. Jeszcze bardziej się zaskoczyłem, gdy później dowiedziałem się, że w szufladzie masz… jedenaście płyt gotowych do wydania.

      Może nawet trzynaście (śmiech). To bardzo różne płyty: dwie z Jamajczykami, trzy z kolegą z Bostonu, EP-ka z amerykańskimi emcees, jedna z polskimi raperami, kilka z muzyką elektroniczną, lo-fi, funky house… Jako że kocham kosmos, mam też na przykład projekt oparty wyłącznie o dźwięki zaprezentowane przez NASA w serii filmów o dźwiękach planet.

      Funkcjonuję w rzeczywistości nieco alternatywnej. Żyję w świecie muzyki i to temu światu się oddaję. Współczesny model przemysłu muzycznego kładzie nacisk przede wszystkim na PR, na promocję, a to mnie zupełnie nie interesuje. Żebym mógł te rzeczy, które mam w szufladzie, przełożyć na materię fizyczną i zacząć sprzedawać, musiałbym podjąć szereg działań biznesowych, co mnie nie pociąga. Nie chcę budować wizerunku człowieka, za którym stoi jakaś muzyka. Interesuje mnie wyłącznie wizerunek mojej muzyki, co niestety rozmija się dramatycznie z epoką Instagrama i konieczności ekonomicznego uzasadniania wydawania muzyki. Odizolowałem się od kwestii rynkowych, a muzykę robię, bo lubię ją robić. To ona jest dla mnie codzienną pracą – nie promocja.

      Jak prześledziłem przebieg twojej kariery, zorientowałem się, że takie podejście – antybiznesowe, antypromocyjne – jest ci bliskie w zasadzie od zawsze. W 2001 roku w jednym z wywiadów powiedziałeś wprost: „Gdybym nagrał płytę, która sprzedałaby się w dwustu tysiącach egzemplarzy, to bym się przeraził (…). Dwadzieścia–trzydzieści tysięcy to jest nakład, którego nie chcę przekroczyć. (…) nie zamierzam osiągać komercyjnego sukcesu”.

      Dziękuję, że to zauważyłeś. To wynik większej filozofii życiowej. Gardzę postawą ludzi, których hobby jest gromadzenie środków finansowych grubo powyżej potrzeb, co służy wyłącznie pokazaniu swojego statusu i zaspokajaniu chorego ego. Jeżeli czyjeś ambicje sprowadzają się do tego, żeby komuś zrobiło się przykro, bo ma gorszy samochód niż ten ktoś, to ja pierdolę takie ambicje. W pewnym sensie mam lewicowe poglądy, ponieważ nie potrzebuję motywacji do pracy. Kocham swoją pracę i nie pracuję dla pieniędzy, tylko dla zajebistej codzienności. Pracuję po to, żeby czas, który spędzam w pracy, był dla mnie przyjemny. Misja i uczciwość na płaszczyźnie pracy artystycznej polegają na tym, żeby wytwarzać dobra kulturowe w oparciu o własne przekonania estetyczne. Żeby malować takie obrazy, które wydają się malarzowi piękne, a nie takie, o których ten malarz wie, że się sprzedadzą.

      Rozwiniemy te kwestie w dalszej części, natomiast teraz jeszcze na chwilę nawiążę do Knapa. Domyślam się, że skoro masz jedenaście – albo nawet trzynaście, jak ustaliliśmy – płyt czekających na ujrzenie światła dziennego, to pewnie masz także setki bitów do zagospodarowania. Zakładam, że Kuba mógł przebierać jak w ulęgałkach.

      Zazwyczaj jak podejmuję się współpracy z jakimś artystą, przygotowuję kompozycje specjalnie dla niego, ale z Knapem było rzeczywiście tak, jak mówisz. Przyszedł do mnie, posłuchał bitów, wybrał sobie, które chciał – i nagrał na nich „Fundament”. Z Kubą zrobiłem kilka lat temu kawałek na moją płytę producencką, która nigdy się nie ukazała, choć miałem gotowe około siedemdziesięciu utworów. Polubiłem jego styl, rytmikę i flow, więc kiedy zaproponował stworzenie wspólnego albumu, od razu się zgodziłem. Lubię ciężki, miarowy hip-hop, który kojarzy mi się z maszerującymi słoniami, a do takich produkcji Knap pasował idealnie; szedł po tych bitach jak dromader. Dodam też, że jego postawa jest zbliżona do mojej, bowiem w tworzeniu nie zwraca uwagi wyłącznie na aspekt materialny. Sympatyzuję zresztą z całą jego ekipą WCK ze względu na ich styl i podobne podejście do wielu rzeczy.

      To ciekawe o tyle, że między tobą a członkami tej grupy jest piętnaście, a może nawet dwadzieścia lat różnicy.

      Wychowałem się z babcią, z którą rozumiałem się lepiej niż z rodzicami, i wydaje mi się, że w kontaktach międzyludzkich są znacznie istotniejsze klucze niż data urodzenia. Nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś jest piętnaście lat młodszy czy starszy. W moim życiu osobistym znalazłem dowody na to, że duża rozbieżność wieku z kobietą wcale nie ma wpływu na poziom porozumienia. Wiek psychiczny i fizyczny nie zawsze się pokrywają.

      Jak doszło do tego, że wychowałeś się z babcią?

      Stało się tak z tego powodu, że moja podstawówka znajdowała