było pokazanie, że Mahawira i Budda są lepsi niż Rama, niż Kriszna, niż hinduistyczna trójca: Brahma, Wisznu, Śiwa.
Kiedy Budda doznał oświecenia, wymyślono historię, która mówi, że Brahma, Wisznu i Śiwa – wszyscy trzej – przyszli dotknąć jego stóp, ponieważ osoba oświecona znajduje się dużo wyżej niż jakikolwiek Bóg. Trzeba zauważyć, że w judaizmie, chrześcijaństwie, islamie Bóg jest zawsze w jednej osobie. W hinduizmie Bóg jest zawsze wieloosobowy – to raczej bogowie, trzydzieści trzy miliony bogów.
Są trzej szefowie tych wszystkich bogów: Brahma, Wisznu i Śiwa. W chwili kiedy Budda stał się oświecony, wszyscy oni przybiegli z raju, aby dotknąć jego stóp. Budda przez siedem dni milczał. Właśnie ci trzej bogowie – Brahma, Wisznu i Śiwa – przekonali go, aby zaczął przemawiać, ponieważ nawet bogowie nie znają najwyższej prawdy. Nawet bogowie byli ciekawi, co osiągnął, jak się to przejawia, jaki to ma wpływ na człowieka. Budda na wiele sposobów próbował odmawiać, ale w końcu go przekonali.
Jego argumenty były jednak bardzo trafne.
– Jeśli będę przemawiał – powiedział – to i tak moje doświadczenie nie będzie możliwe do wyrażenia w słowach. Ponadto, jeśli nawet w moich słowach przekażę choćby odrobinę tego aromatu, to gdzie są ludzie, którzy będą w stanie go poczuć? Gdzie są ludzie, którzy są na to gotowi? A w końcu: któż w ogóle chce prawdy? Ludzie chcą jedynie pocieszenia.
Trzej bogowie powiedzieli mu jednak:
– Masz rację i dotyczy ona dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu dziesiątych procent ludzi, ale jest ciągle jedna dziesiąta procent ludzi, którzy są otwarci i chcą przejść na drugi brzeg. Czy mógłbyś ich rozczarować?
Cała ta historia pokazuje, że nawet bogowie nie są oświeceni. A zarówno w buddyzmie, jak i w dźinizmie bogami są ludzie, którzy osiągnęli wielkie zasługi i którzy dzięki tym zasługom zostali nagrodzeni rajem. Jest jednak pewien limit czasowy. Wcześniej lub później nagroda za ich cnoty zakończy się i będą musieli wrócić na Ziemię i ponownie wejść w krąg życia i śmierci.
Stąd właśnie wzięły się trzydzieści trzy miliony bogów – posiadając tylko jednego, nie można uzasadnić tej koncepcji. W ciągu milionów lat tak wielu ludzi było cnotliwymi i religijnymi, prawdomównymi, uczciwymi; i wszyscy oni muszą być nagrodzeni, a nagrodą jest raj.
W chrześcijaństwie, islamie, judaizmie nie ma niczego ponad niebem. W dźinizmie i buddyzmie istnieje coś więcej niż niebo. Niebo jest jedynie przyjemnym miejscem, ośrodkiem wypoczynkowym, wytchnieniem od nieustannej nędzy, biedy, ciągłego strachu. Potrzebne są krótkie wakacje czy choćby długi weekend.
Niebo dla dźinów i buddystów to jedynie długi weekend. Ale nie zapominaj, że on się kiedyś kończy, a ty wpadasz ponownie w tę samą koleinę. Tyle że teraz jest ona jeszcze bardziej nieznośna – żyłeś w tak wielkim przepychu, doznając samych przyjemności, a teraz wracasz do tej nudy zwanej życiem. Staje się ona jak piekło; jest jeszcze gorsza niż kiedyś, bo teraz już masz porównanie.
Tirthankara nie idzie do nieba, budda nie idzie do nieba – trzeba o tym pamiętać. Człowiek oświecony przenosi się do mokszy, która znajduje się wyżej niż niebo. A stamtąd się już nie wraca. Całkowicie wychodzi się poza koło życia i śmierci. To już nie jest długi weekend, to już nie są wczasy.
Czy rozumiecie, o co mi chodzi? Dźini i buddyści musieli stworzyć coś powyżej nieba. Swoim tirthankarom musieli dać wartości wyższe i lepsze niż te, które posiada wasz Bóg, ponieważ chodziło o pokonanie konkurencji na rynku. Jednak nie zdawali sobie sprawy, że taki rodzaj konkurencji okaże się ich największą porażką.
Udało im się przyciągnąć ludzi; niemalże cała inteligencja tego kraju przeszła na ich stronę. Przy wierze w hinduistycznych bogów pozostali jedynie ludzie mało inteligentni, masy. Osoby inteligentne nie chciały kłaniać się królowi małp – jakże idiotycznie to wyglądało. Nie chciały także modlić się do drzewa. Wybierz sobie jakiś kamień, pomaluj go na czerwono, połóż na nim dwa kwiatki i czekaj. Zobaczysz, że wkrótce ktoś inny przyniesie kwiatki, ktoś jeszcze inny przyjdzie i złoży w ofierze orzech kokosowy. W ten sposób rodzi się bóg – stworzyłeś boga. To zdarza się codziennie.
Korporacje w Indiach, samorządy miejskie w Indiach mają ciągle pewien problem. W wielu miejscach, nieustannie, pojawiają się na środku drogi jacyś bogowie! Nie można ich usunąć, ponieważ obraża to uczucia ludzi religijnych, i tylko patrzeć, jak powstanie tam świątynia. Początkowo wystarczy jakiś pomalowany na czerwono kamień o dowolnym kształcie – skoro masz trzydzieści trzy miliony bogów, kto wie, jakie przybierają oni kształty? Jedyne, czego potrzeba, to wyznawcy, a tych jest wielu. Wtedy ani rząd, ani nikt inny nie jest w stanie takiego kamienia usunąć.
A kiedy pojawi się gdzieś jakiś bóg, trzeba koniecznie zbudować dla niego schronienie. Wtedy na środku drogi zostaje zbudowana świątynia. Gdyby ktoś próbował ją usunąć, rozpoczęłyby się zamieszki, zginęłoby wiele osób, a protesty rozprzestrzeniłyby się na cały kraj. Lepiej więc zostawić tego boga na swoim miejscu. Zakłóca on piękno krajobrazu i ruch drogowy, stwarza niebezpieczeństwo, może być nawet powodem wypadków, ale nie da się temu przeciwdziałać.
W Indiach jest tylko jedno miasto, Dżajpur, które posiada proste i wygodne drogi; i jest to chyba najpiękniejsze miasto w Indiach. Człowiek, który zbudował to miasto – król Jai Singh – był ateistą. I z południa kraju, od nizama Hajdarabadu, przywołał… Nizam Hajdarabadu miał bardzo inteligentnego premiera, Mirzę Ibrahima. Jai Singh urodził się w rodzinie hinduistycznej, ale poprosił nizama, aby pozwolił Mirzie Ibrahimowi przez kilka lat zarządzać budową Dżajpuru. Chciał, by miasto stało się Paryżem Indii.
I prawie odniósł sukces – stworzył coś wyjątkowo pięknego. A dlaczego poprosił o to muzułmanina? Powiedział do Mirzy:
– Nie chcę żadnych problemów, chociaż o nie bardzo łatwo: wszędzie powstają świątynie i meczety, a przez to nasze plany mogłyby upaść. Jeśli więc pojawi się gdzieś świątynia… a ty przecież nie jesteś hinduistą… to po prostu usuń ją jeszcze tej samej nocy, nie wzbudzając żadnego hałasu, żadnych awantur. Tak jak się pojawiła, tak powinna zniknąć. O poranku nic na tym miejscu już nie może być. Nikt nawet nie powinien zwrócić uwagi na to, że coś zniknęło. Trzeba zachować spokój, ale w nocy cała świątynia musi zniknąć. Jeśli zaś pojawi się jakiś meczet… Ja nie jestem muzułmaninem, a dla ciebie byłoby to pewnie trudne, prawda?
Mirza przyznał, że usunięcie meczetu byłoby dla niego niemożliwe. Jai Singh zdecydował więc, że on będzie to robił.
Zlikwidowali wiele świątyń, wiele meczetów, które tam się pojawiały, i okazało się, że Jai Singh miał rację – gdyby nie zastosowali takiego rozwiązania, trudno byłoby sobie poradzić ze świątyniami, gdyż Dżajpur miał największe drogi. Na skrzyżowaniach, na których chciał mieć ogród, Hindusi najchętniej postawiliby swoją świątynię. Trudno znaleźć piękniejsze miejsce, a na dodatek, skoro stawiasz schronienie dla Boga, nie musisz kupować ziemi ani nikogo pytać o zgodę. Jedyne, co musisz zrobić, to po prostu w nocy umieścić wielki kamień w wykopanym zagłębieniu, a następnego ranka ogłosić, że w tym miejscu pojawił się przed tobą Bóg i powiedział, że od stuleci czekał na to, by przyprowadzić tu ludzi i zbudować mu świątynię.
Bardzo szybko w tym miejscu pojawiłyby się tłumy, aby sprawdzić, czy objawienie Boga jest prawdą. I, oczywiście, byłoby prawdą – Bóg zostałby znaleziony, a we wskazanym przez niego miejscu musiałaby zostać wzniesiona świątynia. Na szczęście Jai Singh bardzo dobrze sobie z tym poradził. Wszędzie, gdzie tylko pojawiał się jakiś bóg, robotnicy zaczynali pracować tak, by jeszcze tej samej nocy bóg zniknął. Jai Singh tłumaczył, że nic nie może na to poradzić. Bóg zniknął w taki sam sposób, w jaki się pojawił. Nie można zabronić mu, by się pojawił, nie można zabronić