Adam Silvera

Syn nieskończoności


Скачать книгу

i pędzę razem z Prudencią, Brightonem i Jamesem. Gdy wbiegamy na schody, z kieszeni Jamesa wypada telefon. Rozpoznaję etui z żółtym wilkiem. Mimo zamieszania przypominam sobie, że ktoś inny miał takie samo, gdy brat nagrywał bójkę w czasie przebudzenia Sennego króla.

      James zabiera komórkę i ucieka, jakbym miał zaraz odebrać mu życie. Gonię go po schodach, chcąc po prostu rozwiązać tę zagadkę. Docieramy do bramek i chłopak nurkuje w tłumie, rozpychając się łokciami. Skupiam wzrok na wyjściu ewakuacyjnym, James już się więcej nie pokazuje. Znika zupełnie z pola widzenia.

      To coś nowego. Pierwszy raz w życiu ktoś się mnie boi. Ale też pierwszy raz w życiu moja pięść zapłonęła żywym ogniem.

      – Wydaje mi się, że był przy tym, jak na imprezie rozpętała się walka – mówię, dysząc.

      Brighton kręci głową. Oczy ma zaczerwienione, jakby zbierało mu się na płacz, a ja nigdy nie umiałem zachować się przy kimś, kto płacze; robię się tylko milczący i skrępowany.

      – Masz moc.

      – Chyba. Sam nie wiem. – Kieruję się do wyjścia z metra, zanim egzekutorzy czy Orton zdążą nas dogonić. – Krew przodków mamy zadziałała w ostatniej chwili.

      – Nie żartuj sobie ze mnie. Widzieliśmy twoje oczy. Ukrywałeś to przede mną.

      Zatrzymuję się na rogu, czekając na zielone, i odwracam się do brata.

      – A co się stało z moimi oczami?

      Brighton patrzy na mnie zdziwiony.

      – Płonęły jak u widma.

      To niemożliwe.

      – Nie wiem, co widzieliście. Wiem tylko, że z alchemią krwi lepiej nie zadzierać, a poza tym jestem ostatnią osobą, która chciałaby zostać widmem.

      – Twoje oczy były zaćmione – mówi Brighton.

      Prudencia kładzie mu dłoń na ramieniu.

      – Wyluzuj. Ogień niektórych niebiańskich jest ciemniejszy niż zwykle. – Odwraca się do mnie. – Nigdy wcześniej nie przejawiałeś żadnych oznak posiadania mocy, prawda?

      – Nie wyobrażam sobie powodu, dla którego miałbym wam o tym nie wspomnieć, bez kitu.

      Zapala się zielone i nie wiem, jak wrócimy stąd do domu, może autobusem, ale zdecydowanie nie wracamy do pociągu, więc ruszam prędkim krokiem przed siebie. Chcę zabunkrować się w pokoju i przemyśleć sobie to wszystko.

      – Ale co z ogniem? To był ogień feniksa, prawda? – pyta Brighton.

      Zatrzymuję się na środku ulicy.

      Jestem rozpalony, temperatura rośnie mi tak, że chyba zaraz znowu zapłonę, może tym razem na całym ciele. Próbuję przypomnieć sobie jakiegoś niebiańskiego, który miał taki ogień jak ja, ale nic z tego. Tylko widma posiadają taką moc. To był płomień szarego słońca, nie ma co do tego wątpliwości. To niemożliwe, żeby w moim ciele znalazła się krew feniksa, ale świadomość, że nie wiem, jak to się stało, zżera mnie od środka. Kręci mi się w głowie; tak jak w dni, gdy nie odżywiam się należycie, ale dziesięć razy gorzej. Upadam, brat i najlepsza przyjaciółka próbują mnie złapać, samochody trąbią. Tracę przytomność i zastanawiam się tylko, jak szybko te szaro-złote płomienie pochłoną wszystko, co dobre w moim życiu.

      8

      VIRAL

      BRIGHTON

      Kiedyś udawałem, że widzę przyszłość.

      Wieczorem przed naszymi czternastymi urodzinami abuelita położyła mnie i Emila do łóżka, opowiadając historie o swojej mocy. Jej wizje nie były szczególnym powodem do dumy, zazwyczaj widziała wydarzenia minutę czy dwie wcześniej: ostrzeżenie, by przyśpieszyć, jeśli chce zdążyć na pociąg, albo że za chwilę zadzwoni telefon. Jednak raz na kilka lat pojawiała się u niej poważniejsza przepowiednia, na przykład kiedy poznała abuelito w metrze, zobaczyła wizję ich ślubu.

      Kilka godzin po północy obudziłem Emila i powiedziałem mu, że zobaczyłem przyszłość: coś złego miało się przydarzyć właścicielowi naszego ulubionego sklepiku osiedlowego. Emil chciał to zignorować, mówiąc, że to tylko sen, ale ja pociągnąłem kłamstwo, wmawiając mu, że wydawał się czymś zupełnie innym, czymś prawdziwym. Powiedziałem mu, że odziedziczyłem moc po abuelicie.

      Wymknęliśmy się z domu przez schody przeciwpożarowe, bo Emil wtedy był pierwszy do przygód, zwłaszcza po tej informacji o mocy – był przekonany, że jego moc też się uaktywni, jeśli wspólnie podejmiemy się uratowania Williama. Przeprowadziliśmy miniobserwację i nawet przekonaliśmy Williama, żeby zamknął wcześniej sklep. To było dobre kłamstwo, bo przecież Emil był przekonany, że przeciwdziałamy katastrofie. Tylko że po powrocie do domu poczułem wyrzuty sumienia. Chociaż brat cieszył się z mojego szczęścia, widziałem, że coraz bardziej frustruje go brak mocy u niego. Nie mogłem go dłużej okłamywać i się przyznałem. Uderzył mnie naprawdę mocno w ramię za to, że obudziłem go o trzeciej nad ranem dla zmyślonej wizji, zmyślonego przestępstwa, ale potem się roześmiał i stwierdził, że byłoby super, gdybyśmy naprawdę obaj odkryli w sobie moce w dniu urodzin. Dwóch wybrańców to dwa razy lepiej niż jeden.

      Minęły cztery lata, a ja w życiu bym się nie spodziewał takiego obrotu spraw.

      To nie może być prawda.

      Próbuję obudzić Emila na ulicy, ale nic z tego. Wciąż wyczuwam puls, jednak z taką gorączką, guzem na głowie i rozciętą wargą wygląda gorzej niż kiedykolwiek, a mi serce bije szybciej niż wtedy w pociągu, gdy walczyliśmy o życie. Kierowcy wysiadają z aut, przechodnie wzywają pomoc, ale nie możemy marnować czasu, czekając na karetkę. Prudencia zatrzymuje taksówkę i zaraz taszczymy Emila na tylną kanapę.

      – Szpital Darden, szybko! – krzyczę z głową brata na kolanach.

      Kierowca najpierw spogląda na nas z wahaniem, ale w końcu rusza.

      – Tylko niech mi nie zakrwawi kanapy.

      Prudencia powstrzymuje łzy, jednak oznajmia pewnym głosem:

      – Powinniśmy zabrać go do szpitala dla świetlistych.

      Wciąż nie otrząsnąłem się z szoku; kto by pomyślał, że mój brat będzie potrzebował pomocy niebiańskich medyków.

      – Nikt nie zajmie się nim tak, jak mama.

      – Krew Emila może wymagać specjalnego leczenia. Powinien trafić w ręce niebiańskich.

      Kiwam głową.

      – Proszę nas zawieźć do Centrum Vega w Concourse – instruuje kierowcę przyjaciółka.

      Wpijam paznokcie w ramię Emila. Nie obchodzi mnie, czy sprawiam mu ból; może to go obudzi.

      – Dlaczego nie powiedział mi, że zrobił coś takiego?

      – Emil nigdy nie zostałby widmem z własnej woli – odpowiada Prudencia. – Nie wiem, co się stało. Może wypił miksturę, nie zdając sobie sprawy, czym jest? Emil za bardzo kocha feniksy, żeby kraść ich esencję.

      Wiem, że ma słuszność, jednak coś mi śmierdzi w tej całej sytuacji. I już brakuje mi gadania o niczym z Emilem; jak mogłem być tak głupi i spodziewać się, że nie będę za nim tęsknił po wyjeździe do college’u? Później możemy rozpracować kwestię krwi feniksa, jednak teraz, gdy panikuję na myśl o tym, że mojemu bratu może dolegać coś poważnego, najbardziej brakuje mi zadawania kompletnie zbędnych reszcie świata pytań. Na przykład co bym zrobił, gdyby nagle wyrosły mi dwie dodatkowe ręce, albo czym zajmowałby się Emil, gdyby utknął w pustym pomieszczeniu na cały tydzień. Nikogo nie obchodzi, że z czterema rękami zostałbym zapaśnikiem, a Emil w pustym pokoju miałby czas, żeby poprawić technikę