nad nami modele feniksów. – Istnieją dziesiątki odmian, a kurator wystawy, pan Kirk Bennett, wybrał dla naszych gości te występujące najczęściej. Przechodzenie tędy, z feniksami nad głową, to jedna z moich ulubionych rozrywek.
– Możesz mi o nich opowiedzieć? – pyta Charlie.
– O moich ulubionych rozrywkach? – Nie wiem, od czego zacząć.
– O feniksach – odpowiada chłopak z uśmiechem.
Nagle czuję się jeszcze bardziej czerwony, ale nie stoję przecież w promieniach słońca, które wpadają przez świetlik. Zbieram się w sobie i wskazuję każdego feniksa po kolei, niczym gwiazdy, i opowiadam ich historie, jakbym pokazywał konstelację: siwe nestory, które rodzą się stare; podniebne pływaki, które żyją pod wodą i swoimi błękitnymi płomieniami potrafią podpalić ocean; setniki, które mogą odrodzić się tylko raz na sto lat; obsydiany z błyszczącymi czarnymi piórami i oczami tak ciemnymi, że kiedyś wydawały mi się wydrążone; kamikadze, które nurkują w sam środek walki, żeby eksplodować pośród wrogów i odrodzić się po kilku chwilach na spopielonym polu bitwy; ogniste burze, które ogromnymi skrzydłami, trzy razy większymi niż ich drobne ciała, wzniecają silną wichurę. Milknę na chwilę, żeby odetchnąć, po tym, jak opowiadam mu o połykaczach słońca, które zioną najgorętszym ogniem, ale też płoną najszybciej ze wszystkich gatunków.
– Niesamowite – mówi Charlie. Podchodzi do repliki jednego z najsłynniejszych feniksów w historii: szarego słońca. Jego postać przysiadła na żerdzi z brązu. Ma perłowe oczy, szare podbrzusze, ciemny ogon, żółte skrzydła i złotą koronę. Przed modelem znajdują się zdjęcia widm Keona Maximo i Bautisty de Leona. – Wytłumacz mi jedną rzecz. Czytałem o pogromcach królowych, które wydrapywały smokom oczy. To się nazywa prawdziwy feniks! Dlaczego ci dwaj w ogóle zainteresowali się szarymi słońcami?
I w jednej chwili wszystko, co mi się podobało w Charlie’em, jakby wyparowało: jego brytyjski akcent nie jest już miodem dla moich uszu, o jego zielonych oczach nie warto pisać wierszy, a poza tym gość powinien się zdecydować, czy się goli, czy zapuszcza brodę, bo krótki zarost dawno wyszedł z mody.
– Nikt nie powinien krzywdzić niewinnych istot – mówię defensywnym tonem, nie patrząc mu w oczy. – Poza tym zdecydowanie nie doceniasz szarych słońc. Przy każdym kolejnym odrodzeniu wracają z silniejszym ogniem i ostrzejszym instynktem. Świetnie nadają się do walki, ale nie są bronią. Są takie… dobre. W naturalnych warunkach ratują zagubionych wędrowców i chronią wszystkie zwierzęta i stworzenia.
– Te zbiry i tak je zabiły – mówi Charlie. – Dlaczego?
Patrzę na ziarniste zdjęcie Keona Maximo, alchemika, który stał się pierwszym widmem. Keon spogląda przeszywającym wzrokiem szarych oczu w lewo, przygryzając dolną wargę, a spod kaptura peleryny wystają mu popielate włosy.
Zanim spróbuję odpowiedzieć, rozlega się za mną nowy głos:
– Keon Maximo jest odpowiedzialny za ten chaos. – Kirk Bennett ma trzydzieści kilka lat i genialny umysł. Bardzo bym chciał, żeby wziął mnie pod swoje skrzydła. Mój wzrok przyciągają jasnoniebieskie podniebne pływaki wytatuowane na jego bladym nadgarstku. Tymczasem Kirk ciągnie wypowiedź, poruszając żywo rękami: – Nikt nie wie, co kierowało Keonem, jednak zdaniem historyków wyjaśnienie jest proste: pragnął mocy.
– Poszczęściło wam się, gdy pojawił się ten facet – odzywa się Charlie.
Chłopak wskazuje fotografię Bautisty de Leona: krótko przystrzyżone włosy, brązowe oczy, cień zarostu i oryginalna kamizelka przeciwblaskowa Iskier, z wysprejowanym symbolem na piersi.
– Jego historia jest skomplikowana, ponieważ nie poznaliśmy odpowiedzi na wiele pytań – tłumaczy Kirk. – Niektórzy uważają Bautistę za bohatera, ponieważ za życia potrafił zapanować nad widmami. Inni wskazują, że ponieważ sam był widmem, nie może być bohaterem, a jedynie kimś, kto eliminował konkurencję, żeby rządzić miastem. Bez względu na to, czy Bautista faktycznie pozyskał moc z szarego feniksa, który już został zraniony ostrzem skończoności przez łowczego, i tak wzbudził gniew ludzi, ponieważ wziął udział w procederze zabijania stworzeń dla korzyści jednej osoby.
– Nawet nie zyskali wszystkich mocy – zauważa Charlie. – Ci dwaj nigdy się nie odrodzili, prawda?
Kirk kręci głową.
– Na szczęście nie. Oczywiście feniksy odradzają się w różnym tempie, jednak nie pojawiło się żadne widmo z ich krwią. Gdyby okazało się, że ludzie mogą zyskać zdolność odrodzenia, byłaby to tragedia dla wszystkich feniksów. – Podnosi na mnie wzrok zza grubych oprawek. – Nie powinieneś już zameldować się w pracy?
– Myślałem, że już jesteś w pracy – mówi do mnie Charlie.
– Miłego dnia – rzucam, żeby zachować profesjonalizm, ale odchodzę ze spuszczoną głową.
Moim marzeniem jest oprowadzać ludzi po Słonecznej Sali, jednak na razie idę do sklepu z pamiątkami, gdzie w rzeczywistości zarabiam. Pewnego popołudnia, kiedy odwiedzałem Słoneczną Salę jako gość, szkicując wiszące feniksy, Kirk skomplementował moje rysunki, a ja powiedziałem mu wtedy, że bardzo bym chciał pracować tu kiedyś jako przewodnik. Po chwili Kirk wrócił z formularzem podania o pracę. Myślałem, że chodziło o pracę z nim, ale nie, brakowało im kogoś do sklepiku z pamiątkami. Nie tego chciałem, ale zawsze to krok bliżej celu.
Kolega z pracy, Sergei, stoi przy kasie. Mój niepokój rośnie, gdy chłopak spogląda na mnie z ukosa. Zaczynam skubać skórki przy paznokciach, po czym odbijam kartę i przejmuję kasę, żeby Sergei mógł zająć się innymi sprawami w biurze. Mamy więcej klientów niż zwykle, ponieważ jakiś dzieciak przyprowadził koleżanki i kolegów z okazji swoich urodzin, ale szybko rozładowuję kolejkę i wszystko wraca do normy.
Sprzedajemy wyłącznie towar związany z feniksami i gdybym był w trochę lepszej sytuacji, całą pensję oddawałbym z powrotem muzeum, wykupując wszystkie printy lokalnych artystów. Poprawiam pluszowe maskotki popielnych burz i dokładam feniksy zwyczajne porcelanowe, które sprzedają się świetnie, chociaż są zbyt białe, a powinny być w kolorze kości słoniowej. Zapisuję wszystko w rejestrze długopisem ze sztucznym piórem feniksa, kiedy wchodzi Kirk.
Kirk jest niski, a jego gęsta broda przywodzi mi na myśl tatę. Ciągle nosi za duże garnitury; zastanawiam się, czy też stara się ukrywać swoje ciało, czy po prostu nie umie kupować ubrań. Ani jedno, ani drugie nie jest moją sprawą, a roztrząsając takie pierdoły, tylko wspieram nonsens, przez który ludzie komentują mój wygląd.
Wyglądasz jak kościotrup.
Musisz więcej jeść.
Chyba jesteś chory.
Ale z ciebie chudzina.
Zazwyczaj kiedy Kirk wpada do sklepiku, sprawdza, jak się sprzedaje książka, którą napisał o jednej ze swoich ekspedycji – odpowiedź: nigdy dobrze – ale wiem, że dzisiaj jest inaczej.
– Przepraszam, że oprowadziłem tamtego chłopaka – wypalam natychmiast, ponieważ nie mam wątpliwości, że przyszedł mi przypomnieć, gdzie jest moje miejsce. – Nie mogłem się oprzeć, bo nie dość, że był zainteresowany feniksami, to jeszcze przystojny. Gdybym wiedział, że taki z niego kretyn w kwestii alchemii krwi, darowałbym sobie.
– Inne kraje mają swoje czarne charaktery, jednak nikt z najnowszej historii nie może się równać z Keonem ani żadne z wydarzeń z Zaciemnieniem. Oni nie rozumieją, jak napiętą sytuację mamy w Stanach. – Kirk otwiera swój folder i przerzuca strony z zapieczętowanymi kontenerami i usługami ochroniarskimi. – Wciąż nie mam dla ciebie posady w Słonecznej Sali, ale przydałaby mi się twoja pomoc przy pewnym projekcie, dzięki któremu moglibyśmy zdobyć fundusze na odświeżenie naszych wystaw.
– Wchodzę