ze mnie dumna.
Babcia popatrzyła na nią ze współczuciem.
– Ja już jestem dumna. A ty pragniesz uwagi ze strony Dorothy.
Tully oparła się o szczupłe ramię babci i pozwoliła się przytulić. Wiedziała, że za parę chwil ten ból osłabnie. Zagoi się, niczym oparzenie słoneczne, a ona stanie się odrobinę odporniejsza na poparzenia.
– Mam ciebie, babciu, więc ona się nie liczy.
Babcia westchnęła ze znużeniem.
– Może zadzwoń do swojej przyjaciółki Katie? Tylko nie rozmawiaj zbyt długo, to kosztuje.
Tully poprawił się humor na samą myśl o rozmowie z Kate. Rozmowy zamiejscowe były drogie, więc przyjaciółki rzadko do siebie dzwoniły.
– Dziękuję babciu, już dzwonię.
W następnym tygodniu Tully dostała pracę w lokalnym tygodniku „Queen Ann Bee”. Zakres jej obowiązków odpowiadał z grubsza nędznej stawce, którą jej płacili, ale jej to nie przeszkadzało. Pracowała w branży. Latem 1977 roku niemal cały czas spędzała w małych, zagraconych pokoikach, chłonąc tyle wiedzy, ile tylko mogła. Jeśli nie chodziła krok w krok za reporterami albo nie robiła kserokopii czy kawy, była w domu i grała z babcią w remika na zapałki. Co niedziela wieczór, jak w zegarku, pisała do Kate, opowiadając ze szczegółami o swojej pracy.
Siedziała właśnie przy biurku w sypialni i czytała ponownie ośmiostronicowy list z tego tygodnia, a potem go podpisała: Twoja najlepsza przyjaciółka na zawsze, Tully ♥ i dokładnie złożyła na trzy.
Na biurku miała najnowszą kartkę od Kate, która wyjechała na doroczną wyprawę kempingową rodziny Mularkeyów. Kate nazywała ją Piekielnym tygodniem z robalami, ale Tully zazdrościła jej tych wszystkich pięknych chwil. Żałowała, że nie mogła pojechać z nimi na wakacje. Odrzucenie tego zaproszenia było jedną z najtrudniejszych decyzji, jakie podjęła w życiu. Ale ze względu na superważną wakacyjną pracę i coraz słabsze zdrowie babci tak naprawdę nie miała wyboru.
Spojrzała na pocztówkę od przyjaciółki i przeczytała słowa, które znała już na pamięć. Gramy wieczorami w kierki, pieczemy pianki w ognisku i pływamy w lodowatym jeziorze… Z trudem odwróciła wzrok. Nie ma sensu wzdychać za czymś, czego mieć nie można. Chmura nauczyła ją przynajmniej tyle. Włożyła list do koperty, zaadresowała ją, a potem zeszła na dół, żeby sprawdzić, jak miewa się babcia. Już spała.
Tully obejrzała więc sama swoje ulubione niedzielne programy All in the Family, Alice i Kojaka, a potem pozamykała na noc drzwi i poszła spać. Gdy powoli zasypiała, jej myśli powędrowały ku Mularkeyom. Zastanawiała się, co właśnie robią.
Następnego ranka obudziła się o zwykłej porze, czyli o szóstej, i ubrała do pracy. Jeśli była w biurze wystarczająco wcześnie, czasami któryś reporter pozwalał jej towarzyszyć sobie podczas opracowywania tematu dnia.
Przebiegła przez korytarz i zastukała do ostatnich drzwi. Choć nie lubiła budzić babci, takie miały zasady. Nie wolno jej było wyjść bez pożegnania.
– Babciu?
Zapukała ponownie i lekko popchnęła drzwi, wołając:
– Babciu, wychodzę do pracy…
Chłodne lawendowe cienie kładły się pod parapetami. Makatki zdobiące ściany zdawały się w półmroku plamami pozbawionymi formy i materii.
Babcia leżała w łóżku. Nawet z odległości Tully widziała zarys jej ciała, splot białych włosów, pogniecioną koszulę nocną… i nieruchomą pierś.
– Babciu?
Podeszła bliżej, dotknęła pomarszczonego, aksamitnego policzka babci. Jej skóra była zimna jak lód. Z rozchylonych ust nie wydobywał się oddech.
Tully poczuła, że świat wokół zadrżał, zachwiał się w posadach. Musiała zebrać wszystkie siły, a zdołała jedynie stać tam i patrzeć na pozbawioną życia twarz babci.
Łzy formowały się powoli. Jakby każda z nich była z krwi i była zbyt gęsta, by spłynąć kanalikami łzowymi. Wspomnienia migotały przed oczami Tully jak w kalejdoskopie: babcia zaplatająca jej włosy na siódme urodziny, mówiąca jej, że mama może się pojawić, jeśli będzie się wystarczająco mocno modlić, a potem, po latach, przyznająca, że czasem Bóg nie odpowiada na modlitwy małych dziewczynek ani dorosłych kobiet; babcia grająca z nią w karty w zeszłym tygodniu, śmiejąca się, gdy wnuczka znowu zgarnęła stos odrzuconych kart, i mówiąca: „Tully, nie musisz mieć cały czas wszystkich kart…”; babcia delikatnie całująca ją na dobranoc.
Nie miała pojęcia, jak długo tak stała, ale gdy pochyliła się i pocałowała pergaminowy policzek, słońce przenikało już przez zasłony, rozświetlając pokój. Ta jasność zaskoczyła Tully. Bez babci pokój powinien pozostać ciemny.
– Weź się w garść, Tully – powiedziała.
Musi zrobić teraz pewne rzeczy, zdawała sobie z tego sprawę. Rozmawiały o tym z babcią, poczyniły przygotowania. Jednak Tully wiedziała, że żadne rozmowy nie mogły jej tak naprawdę na to przygotować.
Podeszła do szafki nocnej babci, gdzie pod zdjęciem dziadka, obok całej baterii leków, stała śliczna szkatułka z drzewa różanego. Uniosła pokrywkę, czując się trochę jak złodziej, choć babcia właśnie tego od niej oczekiwała. „Gdy pójdę do Domu – zawsze powtarzała – zostawię ci coś w szkatułce, którą kupił mi dziadek”.
W środku na stosiku niedrogiej biżuterii, w której Tully raczej babci nie widywała, leżała złożona różowa kartka z imieniem Tully.
Dziewczyna sięgnęła powoli, wzięła liścik i otworzyła go.
Moja najdroższa Tully.
Tak mi przykro. Wiem, jak bardzo się boisz porzucenia i samotności, ale Bóg ma swoje plany wobec każdego z nas. Zostałabym z Tobą dłużej, gdybym mogła. Twój Dziadek i ja zawsze będziemy czuwać nad Tobą z nieba. Nigdy nie będziesz sama, jeśli w to uwierzysz.
Byłaś największą radością mojego życia.
Kocham Cię
Babcia.
„Byłaś”.
Babcia odeszła.
Tully stała przed kościołem i patrzyła na mijający ją tłumek starszych ludzi. Kilkoro przyjaciół babci rozpoznało ją i podeszło, żeby złożyć kondolencje.
„Tak mi przykro, moja droga…”
„…jest teraz w lepszym miejscu…”
„…ze swoim ukochanym Winstonem…”
„…nie chciałaby twoich łez”.
Tully znosiła to, bo wiedziała, że babci by na tym zależało, ale o jedenastej miała już ochotę krzyczeć. Czy nikt z tych dobrodusznych ludzi nie widział, nie rozumiał, że Tully ma siedemnaście lat i jest zupełnie sama na świecie, cała ubrana na czarno?
Gdyby tylko byli tutaj Kate i Mularkeyowie, ale nie miała pojęcia, jak skontaktować się z nimi w Kanadzie. Mieli wrócić do domu dopiero za dwa dni, więc musiała radzić sobie sama. Gdyby byli obok, jako przyszywana rodzina, może wytrzymałaby jakoś tę ceremonię. A bez nich po prostu nie dała rady. Zamiast przeczekać okropne, ściskające serce wspomnienia o babci, wstała w środku pogrzebu i wyszła.
Na zewnątrz, w gorącym sierpniowym słońcu, mogła wreszcie odetchnąć, choć łzy były tuż pod powierzchnią, tak samo jak bezsensowne pytanie „Jak mogłaś mnie tak zostawić?”.