Brian McClellan

Krew Imperium


Скачать книгу

są takie? – spytała Ichtracia, nie podnosząc głowy.

      – Jakie?

      – Nudne.

      Michel zastanowił się nad odpowiedzią.

      – Katedry są bardziej imponujące.

      – Zwiedziłam jedną w Landfall. Z pewnością była wielka. – Nie brzmiała jak ktoś pod wrażeniem.

      – W Dynizie nie ma kościołów? – Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, by o to zapytać.

      – Właściwie nie. Nie takich. Powinniśmy oddawać cześć cesarzowi na głównym placu, ale nikt tego nie robi poza dniami świąt państwowych.

      To przypominało Michelowi jego własną relację z religią. Jako chłopiec nigdy nie przykładał do niej większej wagi, jako dorosły wiedział, że Kresimir naprawdę umarł. Pracował dla pary, która zabiła kresjańskiego boga.

      – Przynajmniej nie musisz siedzieć cały dzień w kościele – zauważył.

      – Ta ławka mnie wykończy. – Ichtracia wstała gwałtownie, uniosła woal i przeciągnęła się z bezbożnym ziewnięciem. Od dnia, w którym wymknęli się z Landfall, udawała wdowę po bracie Michela. Tak ustalili, choć jak na razie nikt ich o to nie pytał. Dynizyjczyków nie było tu zbyt wielu, czasem tylko przez miasteczko przechodził jakiś oddział, natomiast Palo w ogóle nie wykazywali zainteresowania parą wędrowców.

      Ale tak to już było z fałszywymi tożsamościami, Michel wiedział to z doświadczenia, wydawały się zbędne, aż nagle jakiś szczegół ratował człowiekowi życie.

      – Wymyśliłeś już, jak nas stąd wydostaniesz? – spytała tymczasem Ichtracia.

      Michel się skrzywił. Jak na razie Uprzywilejowana całkiem nieźle przyjmowała ich trudne położenie. Wydawało się nawet, że cieszy ją rola anonimowej wdowy i fakt, iż nikt jej tu nie poznaje. Jednak wspomnienie zwłok sługi jej dziadka, zmienionego w krwawą masę, było aż nadto żywe w pamięci Michela. Podobnie jak żądanie Ichtracii, by Bravis zaprowadził ją do siostry. Był boleśnie wręcz świadomy dysproporcji mocy, jaka istniała między nimi, i obawiał się chwili, gdy cierpliwość Ichtracii ulegnie wyczerpaniu.

      – Jeszcze nie – odparł. W oczach Dynizyjki mignęło coś, od czego poczuł swędzenie u podstawy kręgosłupa. Uśmiechnął się tak czarująco, jak tylko potrafił. – Staram się.

      – Nie wątpię. – Nie sprawiała wrażenia przekonanej. – Jakieś wieści z frontu?

      Michel obszedł ławkę, usiadł i odczekał, aż Ichtracia zajmie swoje miejsce.

      – Cała góra plotek. Lindet odbiła Młot i prze na wschód przez Fatrastę. Jej armia jest olbrzymia, ale składa się głównie z rekrutów. Dynizyjczycy gromadzą swoje siły, by ją dopaść. – Zmarszczył brwi. – Z północy dochodzą sprzeczne wieści. Cała armia Dynizyjczyków zniknęła w polu. Inna oblega Nowy Adopest i wszystko wskazuje na to, że weźmie miasto i ruszy na południe pod koniec przyszłego tygodnia. – Szczerze powiedziawszy, ta armia go niepokoiła. Gdyby Dynizyjczycy ruszyli wybrzeżem, mogliby przejść przez miasteczko, w którym ukrywali się Michel i Ichtracia. Bravisowi nieszczególnie podobała się perspektywa trzydziestu tysięcy Dynizyjczyków, wraz z Uprzywilejowanymi i Kościanymi Oczami, obozujących w okolicy. Ichtracia utrzymywała, że jest w stanie ukryć się przed każdą magią, lecz Michel nie chciał tego sprawdzać.

      – A wiadomości z Landfall?

      – Tyle, że gromadzą się tam siły. Sedial buduje fortecę wokół kamienia bogów rękami Fatrastan. Nikt nie wie, ilu Kresjan i Palo zatrudnił, ale plotka głosi, że płaci dobrze, więc nikt nie narzeka.

      Ichtracia pociągnęła nosem.

      – Chyba cię dziwi to, że Palo są dobrze traktowani.

      – Od zawsze w najlepszym przypadku byliśmy obywatelami drugiej kategorii – wyjaśnił Michel. – W najgorszym zaś niewolnikami i podludźmi. – Miał coś jeszcze na końcu języka, sekret, który zdradził mu tuż przed śmiercią Czarny Kapelusz je Tura. Całe tygodnie Michel pragnął zapytać Ichtracii, co wie o próbach aktywowania kamienia bogów, jakie podejmował jej dziadek. I całymi tygodniami dusił w sobie tę chęć. Nie potrafił się zdecydować, czy martwi go to, że nie będzie nic na ten temat wiedziała, czy może to, że będzie.

      – Palo i Dynizyjczycy są kuzynami – powiedziała. – Oczywiście nie będzie ich traktował jak rodaków, ale nie są tak do końca obcy. – Zmarszczyła czoło. – Forteca wokół kamienia bogów. Ciekawe, czy obawia się Lindet i jej armii rekrutów, czy chodzi mu o coś zupełnie innego.

      – Nie mam pojęcia – odparł, wpatrując się badawczo w twarz Ichtracii. Wiedziała? Okłamywała go w tej chwili? Od jakiegoś czasu byli towarzyszami i kochankami, nadal jednak dzieliły ich solidne mury, i to nie bez powodu. Spróbował odepchnąć te wątpliwości. Ta kwestia nie miała większego znaczenia. Teraz jego jedynym zadaniem było wymyślić, jak wydostać się z miasta i dotrzeć na drugą stronę kontynentu. Gdy tylko połączy Ichtracię z Ka-poel, będzie mógł wrócić do Landfall i spróbować dowiedzieć się prawdy.

      Wzdrygnął się na skrzypnięcie wrót i zdławił chęć popatrzenia przez ramię. Ichtracia znów zastygła w pozie modlącej się wdowy. Michel dotknął ramienia Dynizyjki, jakby chciał ją pocieszyć, i wstał. Uznał, że jeśli wyjdzie teraz, zostaną mu jakieś dwie godziny na słuchanie plotek w pubie, zanim będzie musiał stawić się na popołudniową zmianę w fabryce.

      Zamarł na widok człowieka stojącego w progu kościoła. Zamrugał kilkakrotnie, by upewnić się, że wzrok go nie myli.

      – Taniel? – wykrztusił zaskoczony.

      Taniel Dwa Strzały wyglądał tak, jakby od ich ostatniej rozmowy minęły nie miesiące, a dekada. Ubranie do konnej jazdy miał brudne, ramiona zgarbione, twarz wychudzoną i ściągniętą, na skroniach zaś pojawiły się błyski srebra. Posłał Michelowi zmęczony uśmiech.

      – Jak się masz, Michelu. – Przegarnął dłonią włosy. – Naprawdę jesteś przeklętym kameleonem. Nie poznałbym cię i wyszedł stąd, gdyby nie to, że mnie zawołałeś.

      – Co ci się stało, na otchłań? – Bravis prześliznął się obok Ichtracii i stanął w nawie.

      – Walczyłem z kilkoma dynizyjskimi brygadami. – Słowa brzmiały jak żart, ale Dwa Strzały się nie uśmiechał. – Chyba nieco przesadziłem. – Jego spojrzenie powędrowało do Ichtracii i z powrotem do Michela.

      Ichtracia podniosła się z ławki i teraz mierzyła Taniela takim wzrokiem, jakim Michel patrzyłby na żmiję wślizgującą się do kościoła. Palce Ichtracii drgały, jakby chciała sięgnąć po rękawice Uprzywilejowanej, a na twarzy malował się wyraz niepewności. Michel odchrząknął.

      – Tanielu, poznaj Ichtracię. Ichtracio, poznaj Taniela.

      – Ichtracia – powtórzył Taniel powoli. – To jest nasz kret?

      – Jak rozumiem, jestem twoją szwagierką – stwierdziła beznamiętnie.

      Taniel otaksował Dynizyjkę spojrzeniem.

      – Myślałem, że masz na imię Mara.

      – To przezwisko – wyjaśnił Michel. – Wszetecznie trudno było ją znaleźć, ale wreszcie mi się udało. Dlaczego nie wspomniałeś, że to siostra Ka-poel? – Nie chciał o to pytać, zwracanie się do Taniela oskarżycielskim tonem nigdy nie kończyło się dobrze. Ale pytanie wyrwało mu się samo.

      Taniel zmarszczył gniewnie brwi i westchnął ze zmęczeniem.

      – Nie sądziłem, że ta informacja jest ci potrzebna.

      – To by nieco zawęziło opcje. – Michel mimowolnie podniósł