kochanków, tych wszystkich, którzy dawno zniknęli z jej życia. Przypomniała sobie radosne chwile, jakie spędziła na rodzinnej planecie. Potem szkolenie w siłach zbrojnych Arches, gdy uczyła się pilotować myśliwce. Największym wyzwaniem były gorące wiatry występujące w gromadzie, które osiągały prędkość tysiąca kilometrów na sekundę, a w miejscach ich kolizji temperatura wzrastała do sześćdziesięciu milionów kelwinów i następowała gwałtowna emisja promieniowania rentgenowskiego. Ale Valeria nauczyła się między nimi serfować. Była najlepsza ze wszystkich pilotów w akademii i miała szanse na zrobienie kariery wojskowej. Ale jej losy potoczyły się zupełnie inaczej.
Tuż przed promocją na dowódcę eskadry floty pogranicza usłyszała o powstaniu Federacji Terrańskiej. Nie namyślała się długo. Porzuciła służbę w siłach zbrojnych Gromady Arches i wyruszyła do systemu Epsilon Eridani, żeby podjąć służbę na „Hajmdalu”.
Przypomniała sobie ten moment, gdy ujrzała go pierwszy raz. Drednot znajdował się wówczas jeszcze w dokach togariańskiej stoczni, ale już wtedy jego widok zapierał dech w piersiach.
Długość okrętu wnosiła tysiąc trzysta metrów, a wysokość trzysta pięćdziesiąt. Kadłub składał się z dwóch foremnych brył połączonych węższym przęsłem. Okręt posiadał solidny pancerz, trzy pokłady i hangar zdolny pomieścić dwa promy kosmiczne oraz dziewięćdziesiąt sześć myśliwców, z których teraz pozostało zaledwie piętnaście. Drednot został wyposażony w napęd nadświetlny najnowszej generacji, trzydzieści sześć ciężkich dział laserowych rozmieszczonych na burtach, sześćdziesiąt lekkich, stosowanych w defensywie do ostrzeliwania myśliwców i mniejszych celów, oraz wyrzutnie rakiet atomowych i torped plazmowych. Oprócz uzbrojenia dysponował nowoczesnym systemem obrony bezpośredniej, a także zintegrowanym systemem kierowania ogniem, pozwalającym na wybranie najróżniejszych wariantów ostrzału. Wyborem sekwencji zajmował się oficer taktyczny, którym był Tycho Brahe.
Czarna poczuła ukłucie w sercu na wspomnienie mężczyzny, z którym chciała się rozstać. Teraz nagle zapragnęła ujrzeć go raz jeszcze, spojrzeć w jego bursztynowe oczy, usłyszeć ciepły, kojący głos i zanurzyć się w silnych ramionach. Postanowiła, że jeśli los ją oszczędzi i jakimś cudem przeżyje spotkanie z okrętem widmo, da ich związkowi jeszcze jedną szansę.
– Dlaczego on nie strzela?!
Z zamyślenia wyrwał ją głos Rudolfa Shirona.
Valeria otworzyła oczy. Przez szybę kokpitu widać już było olbrzymi kształt wrogiego okrętu. W pierwszej chwili serce podeszło jej do gardła, zaraz jednak poczuła ulgę. Udało się! Miała rację!
– Ich systemy naprowadzania nie są w stanie nas wychwycić. Uznają nas za integralną część kadłuba. Trzymajcie się jak najbliżej okrętu!
Piloci w mig zrozumieli, o co chodzi. Myśliwce minęły dziób i niemal przykleiły się do pancerza, lecąc wzdłuż lewej burty superdrednota. Podobną sztuczkę wykonał Uriah Nelson, prowadząc swoją eskadrę podczas manewrów w systemie Epsilon Eridani. Został nagrodzony awansem na kapitana i zaraz wysłany na misję, z której już nie wrócił.
Valeria posmutniała. Wydawało się, że zdołała już zapomnieć o Nelsonie. O mężczyźnie, który potwornie ją zranił, odchodząc do innej kobiety, ale jeszcze większy ból sprawiła jej jego śmierć. Czarna długo nie mogła się z tym pogodzić. Poświęcił się dla niej, dla czwórki swoich ludzi, umożliwiając im ucieczkę z lacertańskiego pancernika. Nie widziała, jak umierał, i dlatego czasem coś jej mówiło, że Nelson żyje. Być może skuty kajdanami pracuje w jednej z jaszczurzych kopalni, a może udało mu się uciec i teraz szuka drogi powrotnej na „Hajmdala”? Takie pytania cały czas kłębiły jej się w głowie.
Wzięła głęboki oddech, przywołała na wyświetlacz dane nawigacyjne. Myśliwce klucza czerwonego dawno minęły okręt widmo i teraz mknęły w stronę protoplanetarnego dysku. Czarna liczyła, że w chmurze pyłu i lodu uda im się ukryć. Jednak do tego czasu będą odsłonięci i narażeni na ostrzał. Na szczęście okręt nie zawrócił. Widocznie załoga uznała, że pięć myśliwców nie jest istotnym celem. Odetchnęła z ulgą. I w tym momencie szarpnęło jej maszyną.
Na przesłonie hełmu ujrzała wiązki laserowe. Komputer pokładowy wizualizował je jako pomarańczowe smugi wystrzeliwane z baterii rufowych okrętu. Jedna z nich trafiła w silnik jej myśliwca.
– Kurwa mać! – warknęła, próbując przywrócić stabilność. Nic z tego. Szybko traciła kurs, odbijając od ekliptyki układu gwiezdnego.
– Co z tobą, Czarna? – usłyszała zaniepokojony głos Mubaadara.
– Dostałam – odparła, zachowując spokój, chociaż czuła, jak coraz mocniej oplatają ją macki przerażenia. Nie chciała tak umierać. Dryfując w pustce kosmosu. – Trzymajcie kurs. Spróbujcie się ukryć i poczekać na odsiecz.
– A ty?
– Dam sobie radę.
Zapanowała chwila milczenia.
– Czarna…
– Zamknij się – warknęła gniewnie. – Nie możecie mi w żaden sposób pomóc.
Znowu cisza.
– Nie martw się – odparł Mubaadar. – Znajdziemy cię.
– Wiem – skłamała.
Nagle pojawił się błysk.
SYSTEM 41 GEMINORUM
BAGNISTA PLANETA KARAZAN
Idący na przedzie Odyn uniósł zaciśniętą pięść, a jedenastu żołnierzy natychmiast przystanęło. Zwiadowcy odbezpieczyli broń i przyjęli pozycje strzeleckie.
– Co się dzieje? – zapytała ściszonym głosem Elektra Ramos. – Melduj!
– Coś się zbliża. – Odyn wskazał osnute mgłą bajoro, które mijali po lewej stronie. – Słyszycie?
Od strony wody dochodził cichy szelest. Ezra wytężył wzrok, ale nic nie mógł dostrzec. Dopiero po chwili zauważył, że trzciny się kołyszą. Nierównomiernie. To nie wiatr wprawiał je w ruch. Leahy postąpił krok do przodu, unosząc lufę swojego C-24.
– Karlov i Boltoo – Ramos wskazała dwójkę zwiadowców znajdujących się na czele oddziału – sprawdźcie to.
– Tak jest.
Mężczyźni ruszyli w stronę trzcin. Karlov odbił w prawo, a Boltoo w lewo, żeby okrążyć potencjalnego przeciwnika. Szli powoli, z bronią gotową do strzału, z niepokojem spoglądając na zarośla. Nie bagatelizowali sprawy. Wiedzieli, że jeśli tak doświadczony żołnierz jak Odyn wskazuje zagrożenie, to znaczy, że coś jest na rzeczy.
Szelest się nasilił. Przebijał się przez bzyczenie owadów i odgłosy ptaków wodnych, które bardziej przypominały głuche szczeknięcia. Wtem pękła gałąź i trzask echem poniósł się po bagnie, płosząc małe zwierzęta, które wypadły zza krzaków i spanikowane pognały przed siebie.
I wówczas go zobaczyli. Najpierw z krzaków wynurzył się trójkątny łeb wielkości transportera opancerzonego, a następnie wężowate brunatno-zielone cielsko. Bestia łypnęła na zwiadowców złymi, gadzimi oczami, syknęła gniewnie, wysuwając rozwidlony język, i ruszyła do ataku. Mogłoby się wydawać, że przy swojej wadze, którą Ezra ocenił na ponad dwie tony, stwór będzie poruszał się powoli i niezgrabnie, ale nic bardziej mylnego. Błyskawicznie dopadł Boltoo. Zwiadowca nawet nie zdążył zareagować. Wąż owinął się dookoła mężczyzny i zaczął go dusić. Twarz żołnierza zrobiła się sina, z ust pociekła krew, a chwilę potem zabrzmiał brzydki trzask pękającego kręgosłupa. Stwór puścił ofiarę, która opadła na ziemię bezwładnie