Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 5. Relikt


Скачать книгу

dozorowce szykują się do walki?

      – Nic na to nie wskazuje – odparła Gaumata. – Sensory informują o braku jakichkolwiek działań tego typu. Furty wyrzutni rakiet pozostają zamknięte, systemy uzbrojenia wyłączone.

      – Dajcie obraz z kamer na ekran.

      Na głównym hologramie bagnisty świat zastąpiony został przez ponurą czerń kosmosu, na której tle widoczne były trzy jaśniejące obiekty.

      – Zbliżenie – zakomenderował Kashtaritu.

      Teraz wyraźnie dało się zauważyć specyficzne sylwetki okrętów. Kadłub każdego dozorowca podzielony był wzdłuż na dwie równe części, łączone przęsłem, z tym że lewa zawsze była dłuższa i na dziobie się zwężała. Ten specyficzny układ wynikał z tego, że Diohda uznawali lewą stronę za świętą i cała ich architektura, kultura oraz wszystkie dziedziny życia odzwierciedlały ten asymetryczny układ. Nawet bitwy tradycyjnie rozpoczynali od lewej, co niejednokrotnie się na nich mściło.

      – To niszczyciele – stwierdził Peters.

      – Uhm – odparł zamyślony admirał.

      – Przygotować okręt do walki?

      – Jeszcze nie. Mamy czas.

      Komandor z niepokojem zerknął na chronometr. „Hajmdal” bez trudu mógłby zniszczyć trzy dozorowce, zanim zbliżą się na odległość umożliwiającą wystrzelenie rakiet. Ale decyzja musiała zostać podjęta w ciągu najbliższych dwóch minut.

      – Nathanielu…

      – Czekamy! – rzekł twardo admirał.

      Oficerowie na mostku spojrzeli po sobie z niepokojem. Zdawali sobie sprawę, że obrona przeciwrakietowa drednota powinna poradzić sobie z salwami, a mocne osłony energetyczne nawet ze zintegrowanym ogniem dział laserowych trzech niszczycieli, ale zawsze istniała obawa, że jakieś pociski oszukają wabiki i trafią w okręt. Uważali, że to niepotrzebne ryzyko.

      – Za minutę wejdziemy w zasięg ich ognia – poinformowała chorąży Gaumata.

      Abram Peters otarł kroplę potu, która spływała mu po szyi.

      – Może jednak powinniśmy…

      – Nie!

      Kashtaritu nie spuszczał wzroku z ekranu.

      – Ile czasu pozostało do pełnego rozruchu silników?

      Oficer łączności wewnętrznej skontaktował się przez interkom z maszynownią i zaraz przekazał odpowiedź:

      – Trzy minuty i dwadzieścia sekund!

      – Nie zdołamy im umknąć – Peters stwierdził oczywistość i zwrócił się do przyjaciela: – Wiem, Nathanielu, że musimy dbać o dobre stosunki z władzami systemu, ale te dozorowce nie odpowiadają na wezwanie i możemy zakładać, że chcą nas zaatakować. Mamy pełne prawo się bronić!

      – Jeśli dojdzie do incydentu zbrojnego, będziemy zmuszeni do szybkiego opuszczenia układu, a wówczas nasi ludzie na Karazanie znajdą się na łasce Diohda.

      – Możemy jeszcze wycofać zwiadowców…

      – A co z ekspedycją naukową? A co z naszymi myśliwcami i pilotami rozsianymi po całym układzie?

      – Nie mamy wyjścia – wycedził Peters. – Ważniejsze jest przetrwanie okrętu. Dobro ogółu…

      – „Hajmdal” posiada solidny pancerz, najwyższej klasy tarcze energetyczne i doskonałe systemy obrony bezpośredniej. Te wypierdki nawet nas nie drasną!

      – Zaryzykujesz?

      Admirał długo spoglądał w oczy przyjaciela. W tym czasie chronometr nieubłaganie odmierzał kolejne sekundy.

      – Zgoda – odezwał się wreszcie Kashtaritu. – Zrób co należy.

      Peters odetchnął z ulgą. Podziękował admirałowi skinieniem głowy i zaczął wydawać rozkazy:

      – Ogłosić czwarty stopień gotowości bojowej. Uruchomić wszystkie systemy bojowe. Namierzyć cele…

      – Admirale! – przerwał tę wyliczankę podchorąży Rookson. – Otrzymałem sygnał identyfikacyjny. To drugi dywizjon niszczycieli pod dowództwem komodora N’tha. Wywołuje nas.

      – Natychmiast przerwać wdrażanie procedur! – rozkazał Kashtaritu. – Połączcie mnie z komodorem.

      – Tak jest! – odparł Rookson.

      Na środku pomieszczenia pojawił się hologram przedstawiający humanoidalną istotę, niewiele różniącą się od człowieka, i admirała po raz kolejny zastanowiło to uderzające podobieństwo. Wcześniej o tym nie myślał. Uznawał, że życie w kosmosie przyjmuje podobne formy ze względu na warunki rozwoju, ale teraz, po tych wszystkich rewelacjach o genetycznych eksperymentach Khon-Ma zaczął przypuszczać, że ludzie i Diohda są ze sobą spokrewnieni.

      N’tha ubrany był w jednoczęściowy czarny mundur, który kontrastował z bardzo bladą skórą. Na rękawach i pagonach błyszczały złote symbole oznaczające wojskową rangę. Stopnie w diohdańskiej flocie miały tak skomplikowane nazwy, że najlepsi lingwiści na „Hajmdalu” kiepsko sobie z tym radzili. Uznali jednak, że N’tha jest kimś w rodzaju komodora, bowiem dowodził kilkoma jednostkami.

      Wszyscy przedstawiciele gatunku Diohda mieli długie, białe włosy, które nosili luźno rozpuszczone i spływające na ramiona. W czarnych oczach pozbawionych białek trudno było cokolwiek wyczytać, natomiast na sinych ustach zawsze błąkał się delikatny, ironiczny uśmiech. Przez to nie budzili zaufania wśród ludzi.

      Komodor ukłonił się nisko i odezwał w chrapliwym języku. Translator szybko sobie poradził.

      – Niechaj twoja wiara uczyni cię silnym i zawsze podążaj ścieżką prawości – dobiegło z głośników.

      – Niechaj światło twojej duszy nigdy nie zgaśnie, a ród twojej matki nigdy nie zazna cierpienia ani głodu – Kashtaritu odparł równie kurtuazyjnie, dodając do tego pełen szacunku ukłon. Dobrze wiedział, że wszelkie rytuały są dla Diohda bardzo ważne. Tym bardziej dla N’tha, pochodzącego z arystokratycznej rodziny, której rodowód sięgał pierwszych kolonistów. Admirał dowiedział się tego wszystkiego na jednym z bankietów, gdzie komodor niemal godzinę zanudzał go, przedstawiając mu swoje drzewo genealogiczne.

      – Miło mi pana ponownie widzieć, admirale.

      – Mnie również, komodorze N’tha. – Głównodowodzący „Hajmdala” zerknął nerwowo na chronometr. Czas naglił, zapytał więc bez ogródek: – Co pana do nas sprowadza?

      – Doszły nas słuchy, że znacie miejsce pobytu okrętu widmo.

      – To prawda. Natychmiast poinformowaliśmy o tym waszą admiralicję, prosząc o wsparcie dla naszych myśliwców. Otrzymaliśmy odpowiedź zwrotną, że w tym rejonie nie stacjonują żadne wasze okręty.

      – Niestety – rzekł z żalem N’tha. – Mój dywizjon znajduje się najbliżej wskazanego miejsca, ale nie ma szans, żeby szybko tam dotarł. Niszczyciele nie posiadają tak potężnych silników, jak wasz okręt.

      – Zdaję sobie z tego sprawę, komodorze. I dlatego musi niezwłocznie wyruszyć…

      – Wiem – wszedł w słowo komodor. – Przybyłem tu, żeby wam towarzyszyć.

      – Co?!

      – Zjawię się na pokładzie „Hajmdala” w ciągu kwadransa. Przybędę promem wraz z moimi adiutantami. Proszę na mnie poczekać.

      – Nie możemy czekać! – zdenerwował się admirał.

      – Te kilka minut pana nie zbawi, admirale.

      – Liczy