się, że spędziła je pani na prowincji.
– W cudownej leśniczówce. Ale na razie dajmy temu spokój. Wracam do nich z takim rozrzewnieniem, że aż się serce ściska. Nie, nie teraz, panie Janku. To zbyt wzruszające wspomnienie. Porozmawiajmy o czym innym.
– Świetnie pani wygląda.
– Dziękuję. Nie ma co ukrywać, że to w dużej mierze zasługa tutejszego zakładu kosmetycznego „Safona”. Jestem ich stałą klientką. Ale to tylko do pańskiej wiadomości, panie Janku. Poza tym odpowiednia dieta…
– Zabiorę tajemnicę do grobu.
– Zabawny pan. Może szklaneczkę dżinu z limonką przed obiadem?
– Proszę. Co to była za forsa, o której wspominał Orson?
– Słucham?…
– Orson powiedział, że nadal szukają pani męża i tej skradzionej forsy…
– Proszę pana, powiedziałam wszystko policji. Nie rozumiem, dlaczego interesują pana nasze ściśle rodzinne sprawy. Zamiast rozmawiać o mojej twórczości, tracimy czas na jakieś głupstwa.
– Obawiam się, że to nie są głupstwa. Firma pani męża jest współwłaścicielem wydawnictwa „Kiss”, z którym zamierza pani zerwać współpracę. Czyż nie tak?
– Zamierzam. Postanowiłam założyć własne wydawnictwo, które poprowadzi mój sekretarz.
– Czy to dlatego, że pan Ewaryst ma kłopoty finansowe?
– Przejściowe niedogodności. Zawsze potrafił się z nich wywinąć.
– Czy to jemu skradziono te pieniądze?
– Orson panu powiedział?…
– Domyśliłem się.
– Domyślił się pan?… Co to ma wspólnego ze mną?
– Pożyczyła mu pani pewną sumę?
– Kto pana na mnie nasłał? Urząd podatkowy?
– Pani Matyldo… Jak pani może! Jestem tylko dziennikarzem. Przecież uzgodniliśmy wszystko telefonicznie.
– Mieliśmy rozmawiać o moich książkach.
– I o pani życiu. Tego nie da się od siebie oddzielić. Udzieliła mi przecież pani zgody na piśmie.
– Że spisany z nagrania wywiad zostanie mi przedstawiony do autoryzacji. Tylko pod tym warunkiem…
– Oczywiście, pani Matyldo…
– Nie dopuszczę, żeby kompromitujące mnie materiały, jak te, które niedawno opublikował ten szmatławiec, ujrzały światło dzienne. Już pozwałam łobuzów do sądu.
– Pani Matyldo, to przecież nic zdrożnego, kilka niewyraźnych zdjęć zrobionych zza płotu. Czytelnicy to lubią. Wzmożone zainteresowanie wokół pani osoby…
– Dziękuję za takie zainteresowanie. Hołota! Szymcia?! Czemu znowu włazi bez pukania?
– A bo jakoś tak…
– Co znowu?
– Zaraz będzie obiad.
– Dobrze. Już idziemy. Co jeszcze?
– Pan Arnold wrócił z miasta Łodzi.
– Później z nim porozmawiam. Niech Szymcia wyciągnie do obiadu ten serwis rosenthalowski, który kupił pan.
– Się robi.
– I niech nie trzaska drzwiami, kiedy wychodzi.
– Służę uprzejmie.
– Nie lubi jej pani?
– Głupia kuchta.
– Pan Arnold jeździł do Łodzi szukać pana Ewarysta Lutomierskiego?
– Mąż mojej pasierbicy ma swoje konszachty. Mnie to nie interesuje. O ile wiem, wzywano go do prokuratury jeszcze przed świętami, żeby złożył zeznania.
– W sprawie zaginięcia pani męża?
– Proszę pana, dajmy wreszcie spokój mojemu mężowi. Tak, dwa tygodnie temu dałam mu większą sumę pieniędzy, a on z tą forsą… przepadł bez wieści. Policja, jak zwykle, robi wszystko, co jest w jej mocy. I chwała jej za to.
– Sprawa zniknięcia pani męża stała się ostatnio tematem wielu spekulacji.
– Zaprosiłam pana nie po to, żeby roztrząsać nasze problemy rodzinne, ale żeby opisał pan fenomen powodzenia mojej twórczości. Prawda, panie Janku?
– Prawda, pani Matyldo.
– Zatem proszę, żeby pan trzymał się tematu.
– Staram się. Jednak ostatnie rewelacje…
– Same kłamstwa!
– Więc to nieprawda, że Ewaryst Lutomierski zbankrutował i ukrywa się przed wierzycielami?
– To są zwyczajne pomówienia ze strony konkurencji. Chcą go wykończyć i tyle.
– I to nieprawda, że wydawnictwo „Kiss” za chwilę ogłosi upadłość mimo rekordowych nakładów pani książek?
– Głupie ploty. Niech pan w to nie wierzy.
– A czy to prawda, że pan Ewaryst jest pani drugim mężem?
– Proszę pana na obiad. Zupa stygnie.
Wywiad 4
– Rozmowa z panem Arnoldem Lutomierskim, zięciem Ewarysta Lutomierskiego. Panie Arnoldzie, można wiedzieć, czego od pana chciała prokuratura?
– Przepraszam, ten obiad mi chyba zaszkodził. Tyle razy mówiłem Szymci, żeby tak tłusto nie gotowała. Muszę wziąć lekarstwo. O co pan pytał?
– Był pan w Łodzi…
– Myślałem, że interesuje pana wyłącznie Matylda Delmonte.
– Oraz jej najbliższe otoczenie. Nie chcę strzelić jakiejś mimowolnej gafy. Wie pan, czasami to może drogo kosztować.
– Może. Zaparzę w ekspresie kawy. Lavazza dobrze nam zrobi. Więc o co pan pytał? A, prokuratura… Cóż, to żadna tajemnica. Jestem wiceprezesem firmy „Limbo”. W związku z zaginięciem Ewarysta przejąłem jego obowiązki. Prokurator uzyskał nakaz rewizji.
– Jakieś nieprawidłowości?
– Och, oni teraz wszędzie węszą… Już sami nie wiedzą, czego chcą.
– Czy to prawda, że Ewaryst Lutomierski zbankrutował?
– Powiedzmy: przeinwestował.
– Ścigają go dłużnicy?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy więc wydawnictwo „Kiss” nie jest w tej sytuacji zagrożone?
– Wydawnictwo „Kiss” ma się świetnie. Nakłady romansów Matyldy Delmonte są coraz większe.
– O ile wiem, był pan jednym z założycieli wydawnictwa.
– Smakuje panu kawa? Powiedzmy, że przyczyniłem się do jego rozwoju.
– „Kiss” rozpoczęło działalność w osiemdziesiątym ósmym bez specjalnego rozgłosu.
– Zaczęliśmy wydawać Chandlera i Hammetta. Dla pań dodaliśmy Fleszarową-Muskat i ona sprzedała się znacznie lepiej niż te kryminały. Kiedy więc Matylda przyniosła nam swoją pierwszą książkę, zaryzykowaliśmy. A potem już… poszliśmy za ciosem.
– Kto był pana wspólnikiem?
– Mój