Jacek Krakowski

Za ciosem


Скачать книгу

się, że spędziła je pani na prowincji.

      – W cudownej leśniczówce. Ale na razie dajmy temu spokój. Wracam do nich z takim rozrzewnieniem, że aż się serce ściska. Nie, nie teraz, panie Janku. To zbyt wzruszające wspomnienie. Porozmawiajmy o czym innym.

      – Świetnie pani wygląda.

      – Dziękuję. Nie ma co ukrywać, że to w dużej mierze zasługa tutejszego zakładu kosmetycznego „Safona”. Jestem ich stałą klientką. Ale to tylko do pańskiej wiadomości, panie Janku. Poza tym odpowiednia dieta…

      – Zabiorę tajemnicę do grobu.

      – Zabawny pan. Może szklaneczkę dżinu z limonką przed obiadem?

      – Proszę. Co to była za forsa, o której wspominał Orson?

      – Słucham?…

      – Orson powiedział, że nadal szukają pani męża i tej skradzionej forsy…

      – Proszę pana, powiedziałam wszystko policji. Nie rozumiem, dlaczego interesują pana nasze ściśle rodzinne sprawy. Zamiast rozmawiać o mojej twórczości, tracimy czas na jakieś głupstwa.

      – Obawiam się, że to nie są głupstwa. Firma pani męża jest współwłaścicielem wydawnictwa „Kiss”, z którym zamierza pani zerwać współpracę. Czyż nie tak?

      – Zamierzam. Postanowiłam założyć własne wydawnictwo, które poprowadzi mój sekretarz.

      – Czy to dlatego, że pan Ewaryst ma kłopoty finansowe?

      – Przejściowe niedogodności. Zawsze potrafił się z nich wywinąć.

      – Czy to jemu skradziono te pieniądze?

      – Orson panu powiedział?…

      – Domyśliłem się.

      – Domyślił się pan?… Co to ma wspólnego ze mną?

      – Pożyczyła mu pani pewną sumę?

      – Kto pana na mnie nasłał? Urząd podatkowy?

      – Pani Matyldo… Jak pani może! Jestem tylko dziennikarzem. Przecież uzgodniliśmy wszystko telefonicznie.

      – Mieliśmy rozmawiać o moich książkach.

      – I o pani życiu. Tego nie da się od siebie oddzielić. Udzieliła mi przecież pani zgody na piśmie.

      – Że spisany z nagrania wywiad zostanie mi przedstawiony do autoryzacji. Tylko pod tym warunkiem…

      – Oczywiście, pani Matyldo…

      – Nie dopuszczę, żeby kompromitujące mnie materiały, jak te, które niedawno opublikował ten szmatławiec, ujrzały światło dzienne. Już pozwałam łobuzów do sądu.

      – Pani Matyldo, to przecież nic zdrożnego, kilka niewyraźnych zdjęć zrobionych zza płotu. Czytelnicy to lubią. Wzmożone zainteresowanie wokół pani osoby…

      – Dziękuję za takie zainteresowanie. Hołota! Szymcia?! Czemu znowu włazi bez pukania?

      – A bo jakoś tak…

      – Co znowu?

      – Zaraz będzie obiad.

      – Dobrze. Już idziemy. Co jeszcze?

      – Pan Arnold wrócił z miasta Łodzi.

      – Później z nim porozmawiam. Niech Szymcia wyciągnie do obiadu ten serwis rosenthalowski, który kupił pan.

      – Się robi.

      – I niech nie trzaska drzwiami, kiedy wychodzi.

      – Służę uprzejmie.

      – Nie lubi jej pani?

      – Głupia kuchta.

      – Pan Arnold jeździł do Łodzi szukać pana Ewarysta Lutomierskiego?

      – Mąż mojej pasierbicy ma swoje konszachty. Mnie to nie interesuje. O ile wiem, wzywano go do prokuratury jeszcze przed świętami, żeby złożył zeznania.

      – W sprawie zaginięcia pani męża?

      – Proszę pana, dajmy wreszcie spokój mojemu mężowi. Tak, dwa tygodnie temu dałam mu większą sumę pieniędzy, a on z tą forsą… przepadł bez wieści. Policja, jak zwykle, robi wszystko, co jest w jej mocy. I chwała jej za to.

      – Sprawa zniknięcia pani męża stała się ostatnio tematem wielu spekulacji.

      – Zaprosiłam pana nie po to, żeby roztrząsać nasze problemy rodzinne, ale żeby opisał pan fenomen powodzenia mojej twórczości. Prawda, panie Janku?

      – Prawda, pani Matyldo.

      – Zatem proszę, żeby pan trzymał się tematu.

      – Staram się. Jednak ostatnie rewelacje…

      – Same kłamstwa!

      – Więc to nieprawda, że Ewaryst Lutomierski zbankrutował i ukrywa się przed wierzycielami?

      – To są zwyczajne pomówienia ze strony konkurencji. Chcą go wykończyć i tyle.

      – I to nieprawda, że wydawnictwo „Kiss” za chwilę ogłosi upadłość mimo rekordowych nakładów pani książek?

      – Głupie ploty. Niech pan w to nie wierzy.

      – A czy to prawda, że pan Ewaryst jest pani drugim mężem?

      – Proszę pana na obiad. Zupa stygnie.

      Wywiad 4

      – Rozmowa z panem Arnoldem Lutomierskim, zięciem Ewarysta Lutomierskiego. Panie Arnoldzie, można wiedzieć, czego od pana chciała prokuratura?

      – Przepraszam, ten obiad mi chyba zaszkodził. Tyle razy mówiłem Szymci, żeby tak tłusto nie gotowała. Muszę wziąć lekarstwo. O co pan pytał?

      – Był pan w Łodzi…

      – Myślałem, że interesuje pana wyłącznie Matylda Delmonte.

      – Oraz jej najbliższe otoczenie. Nie chcę strzelić jakiejś mimowolnej gafy. Wie pan, czasami to może drogo kosztować.

      – Może. Zaparzę w ekspresie kawy. Lavazza dobrze nam zrobi. Więc o co pan pytał? A, prokuratura… Cóż, to żadna tajemnica. Jestem wiceprezesem firmy „Limbo”. W związku z zaginięciem Ewarysta przejąłem jego obowiązki. Prokurator uzyskał nakaz rewizji.

      – Jakieś nieprawidłowości?

      – Och, oni teraz wszędzie węszą… Już sami nie wiedzą, czego chcą.

      – Czy to prawda, że Ewaryst Lutomierski zbankrutował?

      – Powiedzmy: przeinwestował.

      – Ścigają go dłużnicy?

      – Nic mi o tym nie wiadomo.

      – Czy więc wydawnictwo „Kiss” nie jest w tej sytuacji zagrożone?

      – Wydawnictwo „Kiss” ma się świetnie. Nakłady romansów Matyldy Delmonte są coraz większe.

      – O ile wiem, był pan jednym z założycieli wydawnictwa.

      – Smakuje panu kawa? Powiedzmy, że przyczyniłem się do jego rozwoju.

      – „Kiss” rozpoczęło działalność w osiemdziesiątym ósmym bez specjalnego rozgłosu.

      – Zaczęliśmy wydawać Chandlera i Hammetta. Dla pań dodaliśmy Fleszarową-Muskat i ona sprzedała się znacznie lepiej niż te kryminały. Kiedy więc Matylda przyniosła nam swoją pierwszą książkę, zaryzykowaliśmy. A potem już… poszliśmy za ciosem.

      – Kto był pana wspólnikiem?

      – Mój