Haruki Murakami

Podziemie


Скачать книгу

co. Nieraz się zastanawiam: a gdybyśmy tak rozstali się na stacji skłóceni i coś by się stało, co bym wtedy zrobiła?

      „Nazajutrz po zamachu powiedziałem żonie, że chcę się rozwieść”

      Mitsuteru Izutsu (38)

      Pan Izutsu kieruje działem importu krewetek w wielkiej firmie handlowej, z zawodu jest jednak marynarzem. Po ukończeniu tokijskiej Akademii Marynarki Handlowej pływał na dalekomorskich szlakach, dopóki wskutek ciężkiej recesji w branży żeglugowej nie zakończył kariery marynarza w wieku lat trzydziestu, aby usiąść za biurkiem w przedsiębiorstwie importującym krewetki. Po siedmiu latach pracy przeniósł się do firmy, w której jest obecnie specjalistą od krewetek.

      Owoce morza osiągają wyższe ceny niż mięso, ale wartość rynku podlega ogromnym wahaniom, jest to więc ryzykowna branża, w której można wiele zyskać i wiele stracić. Wymaga sporego doświadczenia w handlu zagranicznym. Pana Izutsu nigdy zbytnio nie pociągał handel krewetkami, interesowała go za to współpraca z zagranicą, dzięki czemu znalazł dla siebie miejsce w handlu morskim. Dwa lata temu zrezygnował z poprzedniej posady i zwrócił się do swojej obecnej firmy z prośbą o pożyczkę, potrzebował bowiem kapitału na założenie własnego przedsiębiorstwa. „Nie ma miejsca na przesadny optymizm, odkąd pękła japońska bańka – odpowiedziano mu. – Ale może zechciałby pan trochę u nas popracować?” W ten sposób został salarymanem. Jego kariera przebiegała więc bardzo nietypowo.

      Dzięki temu pan Izutsu ma nieco inne spojrzenie na świat niż przeciętny pracownik. Podczas rozmowy wyczuwa się w nim nieprzejednaną niezależność ducha. Wyraża się bez ogródek, ale nigdy nie stara się zdominować rozmówcy. Ma po prostu własny sposób rozumowania i lubi każdą kwestię przemyśleć do końca.

      Podczas studiów trenował judo i nadal jest w formie. Wygląda młodo i starannie się ubiera, a szczególnie lubi szykowne krawaty. W sumie jest to nietuzinkowy człowiek, który jakimś dziwnym trafem w drodze do pracy nawdychał się gazu.

      * * *

      Teraz mieszkam w Shin-Maruko, ale wtedy mieszkałem w Jokohamie w dzielnicy Sakuragi-chō. Moje biuro mieści się na ulicy Kokkaigijidō-mae w samym sercu Tokio, więc jeżdżę koleją Toyoko, z której przesiadam się do metra. Pracę zaczynamy o 9.15, zwykle jednak staram się dotrzeć ze sporym wyprzedzeniem, najpóźniej o 8.00. Pociągi nie są jeszcze wtedy zbytnio zatłoczone, a w biurze nikogo nie ma, więc mogę spokojnie popracować. Budzę się o 6.00; oczy same mi się otwierają. Jestem raczej skowronkiem niż sową. Jeżeli nic szczególnego się nie dzieje, zasypiam przed 22.00. Ale rzadko kiedy „nic się nie dzieje”. Są nadgodziny i służbowe kolacje, a czasem chodzę się napić z kolegami z pracy.

      Tamtego dnia wystartowałem trochę później niż zwykle. Wsiadłem do kolejki Toyoko tuż przed 7.00, mniej więcej o 7.15 dotarłem do Naka-Meguro, stamtąd pojechałem linią Hibiya w stronę Kasumigaseki, gdzie przesiadłem się na linię Chiyoda. Z sarinem miałem kontakt, jadąc jeden przystanek z Kasumigaseki do Kokkaigijidō-mae.

      Kiedy się przesiadam na Kasumigaseki, zawsze wybieram pierwszy wagon. Wysiadam potem z niego akurat przy tym wyjściu, z którego mam najbliżej do biura. Gdy wszedłem na peron linii Chiyoda, dzwonił już dzwonek, więc pobiegłem do pociągu, ten jednak nie ruszał z miejsca. Zobaczyłem, że tuż przede mną dwaj pracownicy metra czyszczą podłogę. Jakaś ciecz wypłynęła z pudła i rozlała się jak woda… Peronowi wycierali płyn, a pociąg wciąż stał. Dzięki tej zwłoce zdążyłem go złapać.

      Nie, nie wycierali podłogi mopami, tylko zgniecionymi gazetami. Trzeba było jak najprędzej wyprawić pociąg w dalszą drogę, więc nie mieli czasu iść po mopy. Jeden peronowy wyniósł z wagonu mokre pudło i pociąg wreszcie ruszył. Dopiero później się dowiedziałem, że peronowy, który wyniósł pudło, umarł jeszcze tego samego dnia, a drugi nazajutrz.

      Opóźnienie trwało około pięciu minut. Przez cały ten czas peronowi tuż przede mną wycierali podłogę. Wagon nie był zbytnio zatłoczony, ale nie było wolnych miejsc siedzących, więc stałem i patrzyłem, jak ci dwaj sprzątają. Kiedy wspominam tę scenę, wydaje mi się, że w powietrzu musiał się unosić jakiś zapach, lecz wtedy go nie wyczułem. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Ale wszyscy pasażerowie kasłali, jakby ktoś zostawił w wagonie coś, co wyparowało. Mimo to nikt nie wstał, żeby się przesiąść. Gdy pociąg ruszył, zobaczyłem, że podłoga wciąż jest brudna, więc odszedłem parę kroków dalej.

      Nie zauważyłem już nic niezwykłego, dopóki nie wysiadłem na Kokkaigijidō-mae. Mnóstwo ludzi kasłało i tyle. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Po prostu poszedłem do biura. Zawsze jest tam włączony telewizor, żebyśmy mogli śledzić notowania giełdowe. Zerkałem jednym okiem na ekran i nagle w wiadomościach pokazano coś dziwnego. Jakieś wielkie zamieszanie. W telewizji widać było głównie stację Tsukiji i jej okolice.

      Przez dziesięć dni byłem służbowo w Ameryce Południowej i wróciłem stamtąd zaledwie dzień przed zamachem. Nazajutrz wypadało święto wiosennej równonocy, więc nie miałem żadnego pilnego powodu, żeby przyjść do pracy, ale postanowiłem zobaczyć, ile zaległych spraw na mnie czeka po tak długiej nieobecności. W biurze było jednak ciemno. Zastanawiałem się, co mogło się stać. Czyżby zawsze panował tam taki mrok? Kiedy obejrzałem reportaż w telewizji, w ogóle nie przyszło mi na myśl, że pokazują ten sam pociąg, którym przyjechałem, ale czułem się coraz gorzej, a jednym z objawów było zwężenie źrenic. Wszyscy radzili mi jechać do szpitala.

      Najpierw poszedłem do pobliskiego okulisty i poprosiłem, żeby mi obejrzał źrenice. Na przemian świecił mi w oczy i przygaszał światło, ale tęczówki nie reagowały. Przede mną zgłosiło się na badania kilku policjantów. Odesłano ich do pobliskiego szpitala w Akasace. Było tam już parę ofiar sarinu, więc taśmowo mierzono im ciśnienie krwi i robiono różne inne badania. Szpital nie miał jeszcze żadnego antidotum, ale na półtorej godziny podłączono mi kroplówkę, a potem ktoś powiedział:

      – Niech ci z państwa, którzy już dobrze się czują, rozejdą się do domów i wrócą tu jutro.

      Nie zrobili mi analizy krwi ani nic. Teraz sobie uświadamiam, że w szpitalu w Akasace właściwie wcale mnie porządnie nie zbadano.

      Tymczasem ustalono już prawie na pewno, że to zatrucie sarinem. Wiedziałem, że ja też nim się zatrułem. Mówili o tym w telewizji, a ja przecież jechałem tym samym pociągiem, właśnie w tym wagonie… W szpitalu w Akasace nikt mnie dokładnie nie obejrzał, więc myślałem, że zaraz po powrocie do domu umrę (śmiech). Ale w pociągu stałem, a potem przeszedłem do tylnej części wagonu i dzięki temu byłem w stosunkowo nie najgorszej formie. Ci, którzy siedzieli w tym samym wagonie i nie przesiedli się gdzie indziej, przez dłuższy czas leżeli później w szpitalu. Powiedział mi to śledczy, który przyszedł mnie przesłuchać.

      Dość długo miałem zwężone źrenice. Przez jakieś dziesięć dni chodziłem do okulisty ze szpitala w Akasce, ale właściwie mnie nie leczył.

      W dniu zamachu gazowego o dziwo przepracowałem w biurze cały dzień aż do 17.30, i to bez przerwy. Oczywiście za kiepsko się czułem, żeby zjeść lunch. Nie miałem apetytu. Oblewałem się zimnym potem i wstrząsały mną dreszcze, a wszyscy twierdzili, że jestem blady. Gdybym rzeczywiście padł, dałbym za wygraną i wrócił do domu, ale nie przewracałem się ani nic z tych rzeczy, więc… Wszyscy mówili, że to pewnie katar sienny. I że skoro dopiero co wróciłem z Ameryki Południowej, może to być jakaś alergia. Nie mogłem jednak skupić na niczym wzroku i bolała mnie głowa. Na szczęście moja praca polega głównie na załatwianiu spraw przez telefon, a czytanie mogłem powierzyć jednej z dziewczyn.

      Nazajutrz było święto, więc tylko leżałem i odpoczywałem. Wciąż wszystko tonęło w półmroku, a ja w ogóle nie miałem energii. W nocy mało spałem. Chyba jęczałem. Zaczynało mi się coś