Haruki Murakami

Podziemie


Скачать книгу

twarzy) ludność” jest wdzięczniejszym tematem.

      I właśnie dlatego chciałem w miarę możności uniknąć powielania wszelkich wzorców; podkreślić, że każdy, kto tamtego ranka jechał metrem, miał twarz, życie, rodzinę, nadzieje i obawy, rozterki i dylematy, a wszystkie one odegrały jakąś rolę w tym całym dramacie.

      Kiedy już odkryłem w rozmówcy prawdziwego człowieka, mogłem się zająć samymi wydarzeniami. „Jaki był dla pana tamten dzień?”, „Co pani widziała/przeżywała/czuła?”. Jeżeli miałem wrażenie, że nie będzie to niestosowne, pytałem jeszcze: „W jaki sposób ucierpiał pan (fizycznie lub psychicznie) wskutek zamachu gazowego?” i „Czy te dolegliwości wciąż trwają?”.

      Poszczególne osoby ucierpiały wskutek zamachu gazowego w bardzo zróżnicowanym stopniu. Niektórym stała się niewielka krzywda, podczas gdy prawdziwi pechowcy umarli albo do dziś dokuczają im ciężkie dolegliwości. Wiele ofiar początkowo nie miało żadnych poważnych objawów, lecz potem rozwinął się u nich zespół stresu pourazowego.

      Przeprowadzałem wywiady nawet z osobami, którym sarin prawie wcale nie zaszkodził. Oczywiście ci, którzy doznali tylko niewielkich obrażeń, szybciej wrócili do codziennego życia, lecz i oni niejedno mieli do opowiedzenia. Mówili o swoich lękach i o tym, jaką z tej całej historii wynieśli naukę. Pod tym względem nie przeprowadzałem wśród nich żadnej selekcji[5].

      Nie wolno pominąć człowieka tylko dlatego, że ma jedynie „lekkie objawy”. Dla każdego, kogo dotknął zamach gazowy, 20 marca był ciężkim, męczącym dniem.

      Czułem też, że jeżeli chcemy zrozumieć całe to zdarzenie, musimy ujrzeć w prawdziwym świetle wszystkich poszkodowanych bez względu na to, jak bardzo ucierpieli. Czytelnikowi pozostawiam wysłuchanie ich, a potem osąd. Ale najpierw proszę sobie wyobrazić…

      Jest poniedziałek, 20 marca 1995 roku. Pogodny wiosenny ranek. Jeszcze ostro zawiewa, więc ludzie są zakutani w płaszcze. Wczoraj była niedziela, jutro będzie wiosenna równonoc, święto państwowe. W samym środku tego czasu, który powinien być długim weekendem, człowiek pewnie sobie myśli: „Wolałbym nie musieć iść dzisiaj do pracy”. Ale nie ma zmiłuj. Wstaje o zwykłej porze, myje się i ubiera, je śniadanie i rusza na stację metra. Wsiada do pociągu, jak zwykle zatłoczonego. Dzień jak co dzień. Zanosi się na to, że będzie taki jak wszystkie. Dopóki pięciu zamaskowanych mężczyzn nie zacznie szturchać podłogi zaostrzonymi końcami parasoli, przekłuwając plastikowe worki z dziwnym płynem…

      Tokijska kolej podziemna

      Linia Chiyoda

      Pociąg A725K

      Sarin w pociągu linii Chiyoda kazano podłożyć dwóm ludziom: Ikuo Hayashiemu i Tomomitsu Niimiemu. Głównym sprawcą zbrodni był Hayashi, a Niimi tylko szoferem.

      Nie udało się wyjaśnić, dlaczego to zadanie powierzono właśnie Hayashiemu – doświadczonemu lekarzowi, zasłużonemu na „pierwszej linii frontu” w ministerstwie nauki i techniki[6]. On sam twierdzi, że zapewne chciano mu w ten sposób zamknąć usta. Wplątanie w sprawę zamachu gazowego miało mu odciąć drogę odwrotu. Za wiele już wtedy wiedział. Był wprawdzie oddany Shōkō Asaharze, lecz ten przywódca sekty Ōmu najwyraźniej mu nie dowierzał. Hayashi tak oto wspominał chwilę, gdy Asahara kazał mu rozpylić sarin w metrze:

      – Poczułem, że serce łomocze mi w piersi, bo i gdzieżby miało bić, jeżeli nie tam?

      O 7.48 wsiadł do pierwszego wagonu pociągu linii Chi-yoda, który jechał z Kita Senju (północno-wschodniego przedmieścia Tokio) na południowy zachód, czyli w stronę przedmieścia Yoyogi Uehara. Na stacji Shin-Ochanomizu w śródmiejskiej dzielnicy biurowców przekłuł plastikowy worek z sarinem i wysiadł z wagonu. U wyjścia ze stacji czekał na niego w samochodzie Niimi. Wrócili autem do lokalnej siedziby (zwanej ajid) sekty Ōmu w dzielnicy Shibuya. Zadanie było wykonane. Hayashi nie mógł się od niego wywinąć. „To tylko joga Mahamudry” – powtarzał sobie. Mahamudra była nieodzowną praktyką na drodze do stanu Prawdziwego Oświeconego Mistrza.

      Na pytanie adwokatów Asahary, czy mógłby odmówić udziału w zamachu, gdyby chciał, Hayashi odpowiedział:

      – Gdyby to było możliwe, zamach gazowy w Tokio nigdy by nie doszedł do skutku.

      Hayashi urodził się w 1947 roku jako drugi syn tokijskiego lekarza. Już w gimnazjum zaczęto go przygotowywać do studiów na uniwersytecie Kei’ō – jednej z dwóch najlepszych prywatnych uczelni w Tokio. Po ukończeniu medycyny podjął pracę w szpitalu Kei’ō jako specjalista od chorób układu sercowo-naczyniowego, po czym został ordynatorem oddziału chorób układu krążenia w Narodowym Sanatorium i Szpitalu w Tokaimurze na terenie prefektury Ibaraki, na północ od Tokio. Zalicza się do warstwy społeczeństwa, którą Japończycy nazywają „superelitą”. Jest zadbany, kulturalny i emanuje właściwą zawodowcom pewnością siebie. Miał wrodzony talent do uprawiania sztuki lekarskiej. Rzedną mu wprawdzie włosy na czubku głowy, lecz tak jak większość starszyzny sekty Ōmu ma zgrabną sylwetkę i patrzy prosto przed siebie, chociaż mówi monotonnie i jakby pod przymusem. Słuchając jego zeznań w sądzie, odniosłem silne wrażenie, że tłumi jakieś uczucia.

      Gdzieś po drodze Hayashi chyba musiał głęboko zwątpić w swój zawód lekarza, a gdy zaczął szukać odpowiedzi poza obrębem ortodoksyjnej nauki, dał się uwieść charyzmatycznemu przewodnictwu Shōkō Asahary i nagle wstąpił do sekty Ōmu. W 1990 roku zrezygnował z posady i razem z rodziną zanurzył się w życiu religijnym. Dwojgu jego dzieciom obiecano zapewnić specjalne wykształcenie w obrębie sekty. Koledzy ze szpitala ubolewali nad tym, że tracą tej miary specjalistę, więc próbowali go zatrzymać, on jednak już podjął decyzję. Zachowywał się, jakby medycyna zupełnie przestała go pociągać. Wkrótce po wstąpieniu do sekty został jednym z faworytów Asahary, który mianował go ministrem uzdrawiania.

      Kiedy Hayashiemu kazano wziąć udział w zamachu, o 3.00 w nocy 20 marca zawieziono go do głównej siedziby Ōmu, mieszczącej się w satyamie[7] siódmym we wsi Kamikuishiki nieopodal góry Fudżi. Razem z czterema innymi głównymi zamachowcami przeprowadził tam próbę generalną: zaostrzonymi czubkami parasoli przekłuli plastikowe worki napełnione wodą zamiast sarinem. Próba odbyła się pod nadzorem Hideo Muraiego ze ścisłego kierownictwa Ōmu. Wypowiedzi pozostałych czterech jej uczestników świadczą, że sprawiła im przyjemność, ale Hayashi zachował podczas niej postawę chłodnego obserwatora. Nie przekłuł przydzielonego mu worka. Czterdziestoośmioletniemu lekarzowi całe to ćwiczenie musiało się wydawać czczą zabawą.

      – Niczego nie musiałem ćwiczyć – zeznał potem. – Wiedziałem, co robić, chociaż nie miałem do tego serca.

      Po próbie całą piątkę zawieziono samochodem do ajid w dzielnicy Shibuya, gdzie doktor Hayashi rozdał zamachowcom strzykawki z siarczanem atropiny, który mieli sobie zaaplikować, gdyby poczuli pierwsze objawy zatrucia sarinem.

      W drodze na stację metra Hayashi nabył w sklepie wielobranżowym rękawiczki, nóż, taśmę klejącą i sandały. Szofer Niimi kupił gazety do owinięcia worków z sarinem. Wybrał sekciarską prasę: gazetę Japońskiej Partii Komunistycznej „Akahata” („Czerwony Sztandar”) i „Seikyō Shimbun” („Nowiny Świętych Nauk”) buddyjskiego ugrupowania Sōka Gakkai. Uznał, że tak będzie „ciekawiej, bo te gazety nie wszędzie można kupić”. Był to środowiskowy żarcik Niimiego. Z tych dwóch tytułów Hayashi wybrał „Akahatę” – gazeta konkurencyjnej sekty byłaby zbyt oczywistym sygnałem, więc użycie jej mijałoby się z celem.

      Przed wejściem do wagonu Hayashi włożył maseczkę chirurgiczną, jaką często noszą zimą pasażerowie, żeby nie rozsiewać zarazków przeziębienia. Pociąg miał numer A725K. Hayashi spojrzał przelotnie na kobietę z dzieckiem, która jechała tym samym wagonem,