się bez przerwy, ale nigdy na mnie się nie darł. Siła jego wściekłości była niemal namacalna. Walnęła we mnie niczym pięść.
Nic nie jest warte takiego gówna. Mam swoje życie, całkiem dobre. Nie porzucę go po to, żeby ktoś się nade mną znęcał.
Łzy rozmazują mi obraz. Biorę głęboki wdech i próbuję się uspokoić. Wyjeżdżam na drogę, kieruję się do autostrady. Byle jak najdalej stąd. Jak najdalej od niego.
Psiakrew. Zostawiłam tam wszystkie rzeczy.
U niego.
Nieważne. Nie wrócę. Niech mi je prześle. Albo niech je, kurwa, wyrzuci. Mam to gdzieś. Chyba mi odwaliło, że zaproponowałam mu taki układ. Po prostu zabiorę mamę na długie, fajne wakacje. Jak stąd wyjedzie, to nie dowie się o Sam i nie będzie się martwić.
Brzęczy komórka, wibruje na siedzeniu pasażera. Zerkam szybko na wyświetlacz i wnętrzności podchodzą mi do gardła. To on. Złamas.
Dzwoni trzy razy. Wal się, gnoju. Mam chęć wyrzucić telefon przez okno. Ale nie, nie jestem tchórzem. Muszę… ochłonąć. Nie boję się Macona Złamasa Sainta.
Odbieram przez zestaw głośnomówiący.
– Czego?
Jego głos dobiega do mnie ze wszystkich stron, bardzo niski i bardzo cichy.
– Przepraszam.
Chwilę jadę bez słowa, ponieważ przeprosiny bez żadnego wstępu były ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam.
– Delilah?
Odchrząkuję.
– Tak? – odzywam się odrobinę mniej wrogo.
Jego westchnienie brzmi jak szept w niedużej przestrzeni samochodu.
– Przepraszam cię.
– Już raz mówiłeś.
– Raz to za mało.
– Słusznie. – Jadę dalej. Pacyfik skrzy się pomarańczowo, słońce osuwa się za horyzont. Jest po mojej lewej, czyli jadę na północ, diabli wiedzą dokąd. Skręcam na parking przy nadmorskiej knajpce taco. Jestem zbyt rozkojarzona, żeby prowadzić. Kiedy parkuję, Macon znów się odzywa.
– Nie wiem, co mnie napadło. Nie byłem sobą. Jeszcze nigdy… nigdy tak na nikogo nie krzyczałem.
– Dzięki, że właśnie mnie wybrałeś na pierwszy raz.
W jego głosie słyszę przygnębienie.
– Nic mnie nie usprawiedliwia. Nie wiem, co powiedzieć, żeby to naprawić.
Już ciśnie mi się na usta, że niczym się nie da tego naprawić, kiedy przypominam sobie, jaki był obolały, upokorzony i sfrustrowany, gdy nie mógł się zza tego biurka wydostać. Jak wyraźnie było to widać w jego oczach, na twarzy. Miotał się niczym zwierzę w klatce. A ja zignorowałam jego prośbę o prywatność i pchałam się na siłę, taka pewna, że wszystkiemu zaradzę, a on ma się ogarnąć i mnie posłuchać.
Nienawidzę, gdy ktoś mną dyryguje albo mnie niańczy. Skąd myśl, że Macon miałby to lubić?
Kulę się i spoglądam przez okno. Widzę drugą restaurację, której okna, pozabijane deskami, wychodzą na północny zachód parkingu. To właściwie zrujnowana buda przy plaży, ale ze wspaniałym terenem i z pięknym widokiem na ocean. Kiedyś tego pragnęłam – mieć własną restaurację w miejscu, które by mnie inspirowało. A teraz z własnej woli zawiesiłam marzenia na kołku. Dla Macona. Dla Sam. Dla mamy.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.