Kacper Pobłocki

Chamstwo


Скачать книгу

ze sobą rozmawiały te dwa wewnętrzne głosy: głos rozsądku, który kazał milczeć, oraz głos serca, który wyrywał się do tego, by mówić, jak jest? Jak układała się w poddańczych ciałach ta dwumyślność?

      Z pomocą przyszła metafora. Nie można było mówić wprost, trzeba było użyć przenośni. Przenieść krytykę do innego świata, a w zasadzie w zaświaty. Tylko tam, w tym nieludzkim wymiarze, w tej nierzeczywistej rzeczywistości, dawały się rozstrzygnąć egzystencjalne dylematy rozdzierające zniewoloną duszę. Ludzie biedni i poniżeni, od Ameryki po Polszczę, tworzyli postaci fantastyczne, które stały się nośnikiem opowieści o społecznym umartwieniu. Na Karaibach uosobieniem niewolniczego losu był zombie – żywy trup. Jak pisze antropolożka, figura zombie, „bezdusznej skorupy zniewolonego człowieka”, „ciała, które jest sterowane przez kogoś innego”, powstała jako odpowiedź na doświadczenie niewolnictwa i stanowi „najbardziej wymowny symbol apatii, anonimowości i utraty”269.

      W Polszcze identyczną rolę odgrywała postać strzygonia, wampira. „Każdy strzygoń ma w sobie dwa duchy; jeden duch do dobrego, a drugi do złego”, czytamy w materiałach etnograficznych z okolic Krakowa. I dalej: „Z wejrzenia jest to człowiek bladego lica, mało się zresztą od innych różniący ludzi, a tem się najczęściej zdradzający, że chodzi śpiący wśród nocy księżycowej, lubo z tem się przed ludźmi tai. Toteż wiedzieć nikt naprawdę ani poznać nie może, kto z ludzi za życia jest strzygoniem; a ten, co nim jest, strzeże się bardzo nim okazać i dopiero po śmierci (o ile za życia nie zdradził się już lunatyzmem) całą swą złowrogą objawiać on zwykł działalność”270.

      Większość materiałów o polskich wampirach zebrano pod koniec XIX wieku, ale nie ma wątpliwości, że strzygonie istniały też i w Polszcze. Jak pisał etnograf, „utrzymują w Krakowie, że upiory w naszych czasach coraz stają się rzadszemi, a to dlatego, że ludzie po kilka noszą imion. Dawniej, gdy przy chrzcie dawano tylko jedno imię, spostrzegano wielkie zagęszczenie się upiorów”271. Ludowa teoria wampiryzmu pozwalała wyrazić prawdę o rozszczepieniu pańszczyźnianej tożsamości: ciało wspólne, dwie dusze. Jedna do dobrego, druga do złego. Walczyły, która nad ciałem zapanuje. Dziewiętnastowieczna praktyka nadawania kilku imion miała stanowić lekarstwo na to przekleństwo: fakt dwoistości człowieka pańszczyźnianego wyrażano w ten sposób wprost. Dostawał dwa imiona, jakby był dwiema osobami.

      W mglistej rzeczywistości, w świecie, w którym wszyscy chodzili zamaskowani, nie dało się na pierwszy rzut oka odróżnić wampira od człowieka. Każdy mógł być strzygoniem. Zwłaszcza że ten zachowywał się całkiem zwyczajnie: „Strzygoń gospodarz, po śmierci wstawszy nocą z grobu, przychodzi do swojej dawnej chałupy, płoty grodzi, młóci w stodole, sieczkę rznie na skrzynce, słowem: wszystko to czyni, co robił za życia, nawet z żoną żyć może i miewać z nią dzieci”272.

      Najczęstsze wzmianki o strzygoniach dotyczyły bójek, w które upiory wdawały się czy to z bliźnimi, czy to z przypadkowo spotkanymi ludźmi. „Straszydła takie zwykły gryźć najulubieńsze sobie nawet osoby lub bić się z niemi; i wówczas, jeżeli się zdarzy, że człowiek żyjący im ulegnie, musi on umierać”273. Wampirem mógł się okazać nawet ktoś dobrze znany, bliski. Dlatego zawsze trzeba było zachować czujność, oglądać się za siebie. Zagrożenie mogło przyjść w każdej chwili i z każdej strony. „Czasami chodzą one [strzygonie] nawet za dnia po świecie, czatując na ludzi zamyślonych lub roztargnionych, a szczególniej na gniewliwych, kłótliwych a swarzących się między sobą i opiłych wychodzących z karczem, i tych duszą”274.

      Strzygoń wyczuwał konflikt, wyczuwał przemoc, bo konfliktem i przemocą się żywił.

      Zachowało się wiele opowieści o zmaganiach z tym duchem pańszczyźnianym, niewolniczym. Weźmy historię krakowskiego chłopa zwanego Hadramachą, który według legendy napotkał upiora na drodze. „Strzygoń chciał Hadramasze chuchnąć w gębę, ale że sobie ten ostatni zrobić tego nie dał, więc strzygoń natarł na niego gwałtem, aż się pobili”. Wampir chciał dmuchnąć chłopu w usta, gdyż w ten sposób duch złego przedostawał się do ludzkiego ciała i potem przejmował nad nim panowanie. Chłop miał przy sobie kawałek surowej kiełbasy i zaproponował ją upiorowi. Zakładał, że jeśli ten będzie miał w ustach mięso, to nie będzie w stanie w chłopa chuchnąć, czyli go posiąść. Strzygoń zgodził się tylko pod warunkiem, że jeść będą razem. Szli więc tak, szamocąc się, a jednocześnie zagryzając mięsem. „Gdy już przybyli przed chałupę, Hadramacha odsadził się nagle i lunął strzygonia w pysk od lewicy z takim zamachem, że ten odbity wracać musiał tam, skąd przyszedł, chłop zaś uspokojony wszedł do izby. Ale nazajutrz, dojadłszy drugą połowę surowej kiełbasy, tak dalece się rozchorował, że się do łóżka położyć był zmuszony i dopiero po wypiciu na kurację dwóch garncy serwatki przyszedł do siebie”275.

      Dopiero drugiego dnia przyszedł do siebie – wcześniej nie był sobą. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, a dusza strzygonia weszłaby w niego przez usta, a potem przejęła nad nim władzę. Receptą na przegonienie upiora okazało się to, co w Polszcze stanowiło rozwiązanie każdego problemu – bicie.

      Strzygoń był, jak każdy żywy trup, chodzącą sprzecznością. Istotą tragiczną, którą należało wybawić z niedoli, pomóc jej zlikwidować niewygodny dualizm. Można było to zrobić, jedynie zabijając w strzygoniu niewolniczą, pańszczyźnianą duszę – aby wreszcie uzyskał spokój, aby wrócił do siebie. Taki był obowiązek wobec tych bliźnich, których dusza niewolnicza poniosła. Służąca z Krakowa w roku 1847 podała następujący sposób na unieszkodliwienie wampira: „Gdy nieboszczyk stanie się tym upiorem, jest środek wyswobodzenia go z nieszczęścia i zamienienia na wolną duszę. Wbić wówczas należy gwóźdź do głowy strzygonia”276.

      Albo obciąć mu głowę. Badania archeologiczne pokazują, że w grobach na terenach Polszczy znajdowano często czaszki przebite na wylot lub oddzielone od tułowia277.

Pomarł naprawdę

      „Było to jeszcze za dawniejszych czasów, kiedy była u nas ta pajszczyzna – opowiadał urodzony w 1900 roku Jan Iwaniec ze wsi Strupin Duży na Lubelszczyźnie. – Więc taki znalazł się truszeczka młody gospodarz, no i truszeczka może miał lepij w głowie, tak myślał sobie – »Jak by tu nie pójść?« – No, nie poszedł on jeden dzień, drugi dzień już nie poszedł do tej pracy, do tego pana. Więc ten pan wysyła tam jakiegoś swego ekonoma, no, dlaczego ten a ten nie przyszedł? On zajeżdża, ten ekonom, pyta się żony:

      – Dlaczego mąż nie przyszedł do pracy?

      – Ano – powiada – chory jest.

      – Chory?!

      – No tak.

      No, przyszedł ten [ekonom] do mieszkania, patrzy, czy chory – prawda. Ten mąż leży na pościeli tam […] przyściradłem tym nakryty, no leży. Widzi [ekonom], że chory. Blady, tam, wymazał się tą gliną po twarzy… No nic. Ale powiada:

      – Może stać?

      No, żona powiada:

      – Może, stanie jutro!

      Na trzeci dzień znów nie przychodzi do tej pracy, trza coś tak wymyślić, żeby nie pójść do tej pracy.

      Przyjeżdża