byli tylko, sam na sam, ogarnięty instynktem przemocy drapieżnik oraz bite bez opamiętania bydlę.
W starożytności niewolnicy praktycznie nigdy nie stanowili przeważającej części populacji. Obok panów i niewolników zawsze funkcjonowała cała rzesza ludzi plasujących się pomiędzy bijącym a bitym. Milcząca większość, która dawała zgodę na uprzedmiotowienie jednego człowieka przez drugiego, chociaż sama nie była gnojona. W nowożytnej Polszcze zniknęła jednak wyraźnie naznaczona grupa ze statusem niewolników. Sytuacja stała się niejednoznaczna, mglista. Przemoc, która wcześniej ograniczała się do relacji pana i niewolnika, rozlała się na całe społeczeństwo.
Nawet fakt, że ktoś posiadał formalne prawo do obrony – na przykład możliwość złożenia skargi na okrutnego dzierżawcę – nie miał większego znaczenia. Można było chłopu powiedzieć prosto w oczy: bat to jest dla ciebie prawo, a twój przywilej i skargę każę ci na dupie przykleić i batem posiekać. W sytuacji, gdy nie istniała już wyraźna granica między osobą zniewoloną a wolną, w sytuacji, gdy każdy mógł zostać wypchnięty poza społeczny nawias – każdy też musiał zadbać o to, by utrzymać głowę ponad taflą upodlenia.
Dlatego panowie nie mieli trudności z wciąganiem chłopów w aparat grozy.
Piotr Ściegienny: „Za pomocą nas samych wydzierają nam pracę i dzieci, za pomocą nas samych zmuszają nas do odrabiania i opłacania niesprawiedliwych narzutów, za pomocą nas samych biją nas i jak bydło zaprzedają jeden drugiemu, za pomocą nas samych męczą i zabijają nas”. I dalej: „Jeden włościanin, któremu żona w nocy zachorowała, nie wyszedł na pańszczyznę. Ekonom o śniadannej porze przypędził go batem na pole, gdzie inni orali, zwołał chłopów i rozkazał, aby późno przybywającego na pańszczyznę przytrzymali, i miał mu wyliczyć dziesięć batów. Nieszczęśliwy człowiek prosi się i powiada, iż wyjść nie mógł, bo mu żona zachorowała i nie miał co jeść. Ekonom nic na to nie uważa. Każe trzymać. Porwali go sąsiedzi, położyli na ziemi, trzymali, a ekonom dziesięć batów wyliczył […]. A po cóż go drudzy trzymali pod batami? Dlaczegoż dopomagali niewinnego bliźniego swego katować? Czyżby im miło było, gdyby ich tak niewinnie bito? Ekonom byłby nie bił nieszczęśliwego człowieka, gdyby go byli drudzy nie trzymali, byłby się nawet nie zamierzył, gdyby wiedział, że inni niewinnego sąsiada swego, jak powinni, bronić będą”233.
Ale nie bronili.
„Niepohamowana skłonność ludu naszego we wszystkich prawie klasach jest w pierwszym uniesieniu domierzać sumiennie sprawiedliwość przez uderzenie w twarz lub pierwszym kijem, który w rękę popadnie – pisał o powszechności przemocy w Polszcze Franciszek Biłgorajski. – Dałem w pysk, w mordę palnąłem, w ucho, w kark – mówi się, jakby jaki heroiczny czyn dokonało się”234.
Naturalnym odruchem w obliczu przemocy jest bierność. Zwłaszcza jeśli to nie nad twoimi plecami wisi bat. Ale bierność czy nieobecność wcale nie oznacza neutralności. W społeczeństwie kaźni, szubienic i reifikacji można być albo bijącym, albo bitym. Nie ma drogi pośrodku. Jedyną gwarancją, że nie będziesz bity, jest dołączenie do tych, którzy biją. Jedyną gwarancją, że nie będziesz czyjąś własnością, jest opowiedzenie się po stronie właścicieli. Ofiara z zasady jest sama.
„Byłem sam przed laty świadkiem – czytamy historię z powiatu ropczyckiego – jak sądzono złodzieja, któremu odebrano skradzionego konia. Wyrok doraźny wypadł taki: winnemu ogolić głowę, zakuć (nogi) w dyby, a każdy z przytomnych w karczmie (było ze czterdzieści osób obojga płci) ma wypić po trzy kieliszki wódki – nim jednak wypije, winien przed każdym kieliszkiem uderzyć delikwenta w twarz całym rozmachem! Silono się, by sumiennie spełnić wyrok, pito do sucha, a bito tak, że twarz nieszczęsnego okropnie zapuchła i posiniała. Nie brakło na dowcipach i dzikim śmiechu egzekutorów”. Po wymierzeniu stu dwudziestu razów karczmarz, który polewał wódkę, i człowiek, który był liderem chłopskiej społeczności, wdali się w rozmowę. Karczmarz namawiał wójta, by ten wymierzył kolejne uderzenia, kupując pięć kieliszków wódki. „Głupiś, Mośku, jak ten wół, co rycy – odezwał się na to wójt Bartłomiej – a w co będę bił, kiej mu już ślipiów nie znać, a gębę ma już, psiawiara, jak nalepę”.
Co będę bił, skoro człowiek ten nie ma już twarzy. Cel został osiągnięty.
„Odezwało się w wójcie coś na kształt litości, bo przystąpił krokiem trochę już niepewnym do delikwenta, pocałował go w ogoloną głowę i podał własnoręcznie półkwartówkę z wódką”. To od widzimisię wójta zależało, czy bić będą dalej. Współczucie zwyciężyło nad instynktem przemocy. Dodał do tego ostrzeżenie: „No pij, złodziejski synu, a ludzkiej pracy nie ruszaj, bo drugą razą buczka każę puścić”.
Na czym polegało puszczanie buczka? Autor relacji wyjaśnia: „Czterech chłopów trzymało dwa drążki, na tych kładziono delikwenta twarzą na dół, wynoszono tak do możliwej wysokości, podrywano nagle drążki, delikwent spadał całym ciężarem ciała na ziemię. Wyrok opiewał na pięć, dziesięć, piętnaście i więcej buczków, to jest tyle razy trzeba było spaść całym ciałem i twarzą na ziemię. I to, niestety, widziałem naocznie”235.
Pamiętaj, złodziejski synu, zawsze można spaść jeszcze niżej.
„Nasz lud roboczy jest bardzo leniwy, tyle tylko mamy jego roboty, ile go dopilnujemy”236, twierdził Bućkiewicz. Najlepiej pilnowali ci, którzy sami wywodzili się z ludu, którzy byli w stanie przejrzeć maskę obojętności, służalstwa czy pochlebstwa.
Dworscy urzędnicy dzielili się na dwie grupy: tych, którzy pilnowali roboty w polu, oraz tych, którzy pilnowali porządku we wsi. Gostomski: „Włodarz i urzędnik nie ma [tylko] mówić: wygnałem chłopy na robotę, ale wczas z wieczora nakazać. A rano wstawszy, przez wieś idąc, zawołać: wychodź, wyjeżdżaj! Który nie posłucha, zarazem karać”237.
Autor Gospodarstwa odróżniał urzędników od dziesiętników. Instytucja dziesiętnika i setnika wywodzi się bezpośrednio z tradycji antycznej, kiedy to niewolników, jako policzalne głowy, organizowano w grupy dziesięciu albo stu osób. W okresie nowożytnym dziesiętnicy stanowili wiejską policję – każdy z nich miał pod swoją pieczą dziewięciu sąsiadów.
Gostomski radził, aby na tę służbę wybierać chłopów majętniejszych, a nie „gołoszyjców”. Zadaniem urzędników i dziesiętników było też strzec siebie nawzajem: „Dziesiątników nie ma karać urzędnik ręką, aż do pańskiego przyjazdu. A ci dziesiątnicy rozumieją się kmiotkowie naznaczeni od pana, którzy, gdzie pan nie mieszka, mają dawać znać, gdy około pańskiego dobra niepilnością urzędników szkody się dzieją”238. Sami pańszczyźniacy mieli donosić na sąsiadów: „Mają dojźrzeć, aby siał każdy sąsiad, i ci mają sąsiada panu albo urzędnikowi i włodarzowi opowiedzieć, który nie sieje. […] Sąsiad wie, kto płocho [cicho] siedzi: i ma opowiedzieć, pod tą winą, żeby sam zań nie cierpiał”239.
Jeśli nie opowiedziałeś się po stronie pana, donosząc mu o tym, co się dzieje we wsi, to z grupy tych, którzy mogli czuć się bezpieczni, przechodziłeś do grupy tych, na których mogły spaść razy.
W większych wsiach wyznaczano setników. Pisał carski urzędnik w 1804 roku: „Setnik nie ma ani siły, ani nie odważy się słowem pisnąć przeciwko swojemu właścicielowi albo ekonomowi.