„Część górna [chaty] była czarna jak czeluście. Nie wolno było w takiej izbie chodzić szybko, bo dym się kłócił i gryzł oczy. Każdego z takiej chałupy mieszkańca można było poznać wszędzie, że z kurnej chałupy, po zapachu dymu”199.
Pańszczyźniacy są tak samo własnością swojego pana, jak moją własnością jest pióro, którym kreślę te słowa. Są jak bydło, które można kupić i sprzedać na targu. Jak bydło piętnowani, jak bydło zaprzęgani do kieratu nadludzkiej pracy, jak bydło popędzani do roboty batem. Ci, którzy używali tego porównania, chcieli przez to powiedzieć, że system pańszczyźniany robi z człowieka przedmiot, oddychającą maszynę do roboty, grat. Być może poddani zgodziliby się z porównaniem ich do bydła, ale rozumieliby przez to coś zupełnie innego.
W pracy włościanie chytrze bydlili, wykorzystując powszechną wiedzę o tym, że pan bardziej ceni sobie wołu niż człowieka. Bućkiewicz: „Ponieważ idzie o zyskanie na czasie parobkom, więc zwykle oni […] bardzo gwałtownie pędzą woły, a gdy je umęczą, przez życzliwość niby dla pana wypoczywają […]. Kiedy zaś pan nadjedzie, jedno zgodnie tłumaczą mu, że woły słabe, że oto jak się zmęczyły, że z tego tytułu muszą wypoczywać”200. Czasem, zdaniem Bućkiewicza, chłopi mścili się na zwierzętach za okrucieństwo, które spotykało ich samych. „Gdy parobek złapany na lenistwie będzie ukaranym, a nawet wуłajanym tylko, taką za to pała zemstą, iż gdy ekonom lub pan w stronę uchylą się, on na zawrocie ostrzem narogu [żelaznym zębem sochy] uderza w spód racicy tylnych nóg i rani wołowi część delikatną między racicami lub podpiętkę; wówczas dla pokrycia swego występku nic wnet nie mówi o zakuleniu; nawet biczem zdolnym jest tak pędzić wołu, że zranienia i kulenia z dala stojącemu dostrzec niepodobna. Ale dopiero nazajutrz dochodzi raport do pana, że wół kuleje. I oto śledząc, kto nie wie o tych wypadkach zemsty, nie potrafi domyślić się zła, jakie miało miejsce”201.
Trudno powiedzieć, jak często raniono zwierzęta tylko po to, aby chwilę odpocząć. Jak przypomina historyk, „pańszczyźnianego chłopa cechowało duże przywiązanie do zwierząt. Obce były tej części Europy brutalne widowiska w rodzaju walki byków, psów, kogutów itp.”202. Zapewne zdarzały się przypadki zaniedbywania; nie można jednak powiedzieć, by bestialstwo wobec zwierząt było integralnym czy centralnym elementem ludowej kultury w Polszcze – jak działo się to w ogarniętej szałem corridy Hiszpanii czy walk kogutów Indonezji203.
Empatia nie jest w społeczeństwie rozłożona równomiernie: im wyżej na drabinie społecznej, tym jej mniej. By zachować kamienne serce, nie należy się wczuwać w innych. Pan traktował bydło jak niewolników, a swoich włościan jak bydło. Włościanie traktowali zwierzęta po ludzku, bo dzielili z nimi nie tylko kierat, ale i barłóg. Nie postrzegali bydła tylko jako głów, abstrakcyjnej miary wartości; rozpoznawali w nim żywe, czujące istoty, obdarzone podmiotowością i świadomością. Bliźnich. Pisze historyk: „Termin »bydło« oznaczał coś bardziej szlachetnego niż zwyczajne zwierzęta gospodarskie. Tylko o krowach i wołach wypadało mówić, że tak jak ludzie jedzą, o innych natomiast zwierzętach mówiono, że żrą”204. W ten sposób poddani sprzeciwiali się logice reifikacji, traktowania ludzi oraz bydła tak, jakby byli przedmiotami – czyli tak, jakby byli niewolnikami.
Dlatego jeśli okaleczano zwierzęta w pracy, to pewnie częściej robiono to umiejętnie i nieszkodliwie. Tak jak na przykład parobek Ignacy Drygas. Młody dziedzic w majątku, gdzie Drygas służył, chciał zabrać jego ulubione konie do podwody: „alem jakoś zawdy szczęśliwie się wykpił; raz jeden, to znów drugi niby na nogę kulał; a ja mu byłem między podkowę a kopyto wsadził kawał gwoździa, dlatego niby utykał – ale jak młody dziedzic zeszedł z oczu, tom wyjął i ani znaku nie było kulawizny”. Z historii tej przebija czułość, z jaką parobek traktował konia. Drygas sam zresztą o swojej miłości do zwierząt mówił: „Już bowiem z młodości miłe mi były te bydlątka [konie] najbardziej, boć to żeby jeno człowiek o nie dbał, to wdzięczne są człowiekowi i człowieka znają”205.
Czułość dla zwierząt zachowała się też i w następującym zwyczaju: „W różnych stronach Rzeczypospolitej składają życzenia nie tylko kichającym ludziom, ale i bydłu. Gdy koń parsknie, Kujawianie, smokając ustami, powiadają: »Zdrów!« w przekonaniu, iż to konia ochroni od choroby. I na ziemiach ruskich lud składa życzenia nie tylko kichającym ludziom, ale nawet zwierzętom, na przykład koniom”206.
Nie była to wcale sprawa błaha. Wierzono bowiem, że „przez kichnięcie obejmuje zły duch panowanie nad człowiekiem”. Innymi słowy, istota kichająca – czy to człowiek, czy bydlę – to ktoś, kto ma duszę. Ci, których życie jest niepewne, mogą w każdej chwili swoją duszę stracić: ktoś nagle weźmie ją w posiadanie. Kradzież duszy odbywała się w tych niepozornych momentach, gdy człowiek opuścił gardę. Dlatego upowszechniło się życzenie zdrowia kichającym – był to sposób obrony najsłabszych i najbardziej podatnych na zakusy złego. Etnograf: „Gdy dziecię w Chełmskiem kicha, żegnają mu otwarte usta, żeby w nie diabeł nie wleciał”. Mówiąc „na zdrowie”, ratowano od niechybnej śmierci. Sprawiano, że dusza się nie ulatniała, a diabeł nie miał czego zawłaszczyć. „O związku zachodzącym między kichaniem a wychodzeniem z człowieka duszy świadczy przysłowie polskie: »Dusza kichnie i wszystko ucichnie«”207.
Uważano też, że bydlęta jako jedne z nielicznych zwierząt „miały łaskę poznać zasady wiary chrześcijańskiej”, a gdy woły kładły się spać i sapały, postrzegano to jako rodzaj modlitwy. To właśnie stąd wzięło się przekonanie, że w Wigilię nie tyle zwierzęta w ogóle, ile właśnie bydło przemawia ludzkim głosem. „Pewien parobek w Wieluńskiem – pisze historyk – podsłuchać miał nawet, jak woły urządziły w noc wigilijną sąd nad swoim gospodarzem. Dwa z nich skarżyły się na złe traktowanie, bicie, głodzenie. Domagały się, aby zwrócić się ze skargą do Chrystusa, który tego dnia wysłuchuje jakoby wolich suplik, i prosić go, aby surowo ukarał gospodarza”208.
Przekonanie, że włościanie i zwierzęta dzielą los istot czujących, choć spętanych jarzmem niewoli, można nazwać ludowym humanizmem. Humanizmem, który nie stawia człowieka w centrum świata, który opiera się na rozpoznaniu, że nie tylko człowiek ma świadomość. Przekonanie to jest powszechne wśród społeczeństw współżyjących z innymi gatunkami, głęboko zakorzenionych w świecie przyrody209. Nie uznają one innych istot za gorsze lub pozbawione podmiotowości. Uważają, że również rośliny, a nawet minerały są obdarzone umiejętnością mowy, formułowania i komunikowania myśli210.
„Rzecz” w polszczyźnie pierwotnie odnosiła się do słowa. Mamy ślad tego w wyrazie „rzeczony” – czyli ten, o którym jest mowa211. W czasach nienaznaczonych instytucją niewolnictwa rzeczy miały głos. Miały podmiotowość. Dziś pozostało tylko odległe echo tych wyobrażeń, na przykład w sformułowaniu o złośliwości rzeczy martwych. Rzeczywistość utraciła swój ożywiony i wielogłosowy charakter.
Jednym z wyznaczników współczesności jest ugruntowanie przekonania, że materia dzieli się na ożywioną i nieożywioną; że świat biologiczny i świat