Kacper Pobłocki

Chamstwo


Скачать книгу

i pańszczyzna stanowiły dwie strony jednej monety. Ale folwark zależny był zarówno od przymusowej, jak i wolnej siły roboczej.

      Takie łączenie różnych reżimów pracy nie było wcale wyjątkiem, lecz regułą. Na przykład czarnoskórzy niewolnicy na amerykańskim Południu zbierali bawełnę, którą potem przetwarzały białe robotnice w fabrykach tekstylnych Północy czy w zakładach brytyjskich. Obie grupy były ze sobą powiązane nicią coraz to silniej zglobalizowanej gospodarki. Brytyjska i amerykańska rewolucja przemysłowa nie wydarzyłyby się bez niewolnictwa. Brytyjczykom udało się zalać tanimi tekstyliami cały świat, a przez to wzbić się na szczyty globalnej dominacji, bo dzięki wykorzystaniu darmowej siły roboczej amerykańskich niewolników obniżono koszty produkcji bawełny do zupełnego minimum155.

      Praca wolna i niewolna nie są swoimi przeciwieństwami, lecz się wzajemnie dopełniają. Nie można też powiedzieć, że są przypisane do poszczególnych okresów historycznych. O starożytności często myślimy przez pryzmat niewolników, ale w Imperium Rzymskim na przykład stanowili oni raptem dziesięć procent populacji156. To wolni chłopi i wolni rzemieślnicy wytwarzali większość dóbr157. Byli też pracownicy najemni – zatrudnieni w armii, gdzie narodziła się instytucja pracy zarobkowej. Pierwsza grupa pracowników najemnych na średniowiecznych ziemiach polskich to też wojskowi: drużyna Mieszka I, której książę płacił islamskim srebrem za usługi polowania na niewolników158. Obok pracowników najemnych żyli wówczas i niewolnicy w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale przytłaczającą większość populacji w czasach piastowskich stanowili wolni chłopi.

      O współczesności z kolei myślimy przez pryzmat pracy najemnej, która faktycznie stała się najpopularniejszą formą utrzymania, ale jest ona o wiele mniej rozpowszechniona, niż się nam wydaje. We współczesnej Ameryce tylko połowa populacji utrzymuje się z pracy za pieniądze159. Co więcej, niewolnictwo sensu stricto wcale nie zniknęło. Szacuje się, że dziś na świecie jest czterdzieści milionów niewolników – większość z nich pracuje w przemyśle rolniczym czy wydobywczym oraz w usługach, na przykład na zmywaku, również w Polsce160. W USA z kolei obserwujemy powrót do niewoli penitencjarnej: więziennictwo zastąpiło niewolnictwo, a więźniów w Stanach jest obecnie dwa razy więcej, niż było niewolników u progu abolicji. Wykonują praktycznie darmową pracę; niektóre branże zupełnie zdominowali161. Cena niewolnika jest dziś najniższa w historii – na targach libijskich można go kupić za kilkaset dolarów.

      Pańszczyzna, jak inne odmiany nowożytnej niewoli, zasadzała się na archaicznych instytucjach. Jednocześnie przejawiała wiele na wskroś współczesnych cech. Widać to zwłaszcza w tym, jak zarządzano wówczas pracą. Czas na pańszczyźnianej wsi nie płynął naturalnym nurtem, regulowanym przez cykle przyrody, pory roku. Wyznaczał go rytm folwarcznych zajęć. Praca na roli jest sezonowa, co oznacza, że rok dzieli się na okresy bardziej i mniej intensywnych robót. Dla dworu kluczowy był czas żniw, od których zależało wszystko – to wtedy zbierano plony całorocznego wysiłku. Żniwa wymagały zmobilizowania sporej siły roboczej. Do tego chłopi chcieli też żniwić na „własnych” (przydzielonych im przez pana) polach.

      W ten sposób znalazło się w strukturze społecznej Polszczy miejsce dla ludzi luźnych: pracowników sezonowych, którzy najmowali się do doraźnych robót. Można ich uznać za trwały element ówczesnego krajobrazu; w niektórych regionach stanowili nawet kilkanaście procent populacji162. Ludzie luźni byli społecznością klasowo skundloną, rekrutującą się zarówno z włościan, jak i z uboższej szlachty, ale odmienną pod względem stylu życia od jednych i drugich. Żyli etosem drogi i nie chcieli rezygnować z mobilności. Latem zatrudniali się przy żniwach, zimą, gdy zapotrzebowanie na dodatkowe ręce było mniejsze, zajmowali się pomniejszymi pracami, wykonywanymi na dworach i w chłopskich gospodarstwach, ostatecznie żebractwem. Żyli z dnia na dzień, od roboty do roboty, od wsi do wsi.

      Wysokość zobowiązań pańszczyźnianych ustalano w zależności od tego, na jak dużym gruncie osadzona była rodzina chłopska: im więcej miała ziemi do dyspozycji, tym więcej pańszczyzny musiała oddać. Lecz samą pracę pańszczyźnianą mierzono w jednostkach czasu, tak samo jak dziś mierzymy pracę najemną. Dniówka wynosiła zwykle dwanaście lub osiem godzin, w zależności od pory roku. We wsi Zawada wyglądało to tak: „Do roboty musiał się każdy stawić na miejscu pracy przed wschodem słońca, a z pola schodził po zachodzie słońca. Na śniadanie mógł usiąść i zjeść chleb w pół godziny; w porze obiadowej musiał za robotnika stanąć do pracy ten, kto mu obiad przyniósł, a tego, by pracy nie przerywano, pilnował ekonom jeżdżący na koniu po polu z batem w ręce”163.

      Jak czytamy w Katechizmie poddanych galicyjskich Konstantego Słotwińskiego, rok dzielił się nie na cztery, ale na dwie pory: robót zimowych i robót letnich. „W lecie, to jest od pierwszego kwietnia do ostatniego września przez dwanaście, a w zimie, to jest od pierwszego października do ostatniego marca, przez ośm godzin za pańsczyznę dworowi robić należy”. Zimą pracownikom oraz zwierzętom należała się jedna godzina, a latem dwie odpoczynku; do czasu roboczego nie wliczano posiłków. W czasie żniw dwór miał prawo „poddanego o jedną lub dwie godziny dłużej, gdy tego potrzeba, nad wymierzony czas przy pańsczyznie zatrzymać”164.

      Dwie pory roku dzielono następnie na tygodnie robocze. „Pierwszy dzień [tygodnia] – pisał Łukasz Gołębiowski o poniedziałku – nazywa się u nich ciężkim, […] bo po hulance niedzielnej ciężkim jest zwykle do pracy”165. W niedzielę, oprócz odpoczynku, ustalano szczegółowy plan pracy na kolejny tydzień. Plan ten był potem dostosowywany do warunków atmosferycznych. Słotwiński: „Jeżeli deszcz lub niepogoda przed południem zapadnie, to się należy poddanymu na pańsczyznę już przybyłemu pół dnia zapisać, a drugie pół dnia w tym samym lub też następującym tygodniu dorobione być powinno; przeszkodzi zaś deszcz robocie po południu, to cały dzień zapisać potrzeba, ale wolno jest poddanego przez zostające do wieczora godziny do innej roboty użyć”166.

      Dzień roboczy tak opisywał Bućkiewicz: „Ojciec budził [niedorostki] przed świtem i musieli gnać woły dla napaszenia. […] Gospodyni, równo ze dniem powstawszy, paliła w szabaśniku i przyrządzała jedzenie na cały dzień od razu dla wszystkich, bo w południe nie było czasu do przyrządzania jadła. O godzinie szóstej gospodarz i cała rodzina zwykle pośniadawszy szli do roboty”. I dalej: „Matki zabierały małe dzieci prawie śpiące ze sobą i na łąkach pod drzewem, w cieniu, układano je do dalszego snu. Równo ze dniem podrosłe dzieci goniły woły i pasły, a kiedy woły poszły do roboty, dzieci, które pasły, mogły iść spać na chwilę, bo jak ojciec wrócił z wołami, też same dziatki musiały też woły spracowane paść aż do późnej pory, do dziesiątej godziny z wieczora. Starsze dzieci szły albo na pańszczyznę do grabienia siana, albo w domu zajmowały się pieleniem ogrodu”.

      Czas był dobrem deficytowym. „W gospodarstwie, czy to wielkiem, czy też małem, nie braknie roboty, tylko nie dostaje najczęściej rąk do pracy albo też czasu, osobliwie włościaninowi poddanemu, którego czasem rządził dwór”167.

Karby jak pieniądze

      Najważniejszym wynalazkiem współczesności nie była wcale maszyna parowa, tylko zegarek