Vincent V. Severski

Nielegalni


Скачать книгу

zawodzie nie można rządzić za pomocą rozkazów i poleceń. Może to trochę cyniczne – jak uważał – ale wszyscy świadomie się na to godzą. Więcej! Chcą i potrzebują tego, bo to odruch samoobronny przed ciemną stroną ich codziennego życia w Wydziale Specjalnym Q Agencji Wywiadu.

      To lekkie, podobne do wstydu skrępowanie czuł zawsze wtedy, gdy Sara robiła dla niego o jeden krok więcej, niż było to normalnie potrzebne.

      Uczucie to towarzyszyło mu od czasu, gdy wyszedł ze szpitala w Sarajewie i zrozumiał, że żyje dzięki niej. Do dzisiaj nie potrafił pojąć, jak ta dziewczyna zdołała wyciągnąć go nieprzytomnego z płonącego domu, z kulą w nodze, i dowieźć do odległego o pięćdziesiąt kilometrów Sarajewa. Ilekroć prosił ją o szczegóły tamtych wydarzeń, odpowiadała z uśmiechem: „Zaniosłam cię na rękach, szefie”.

      Za tę i za wiele innych akcji Sara cieszyła się uznaniem wszystkich oficerów, którzy z nią pracowali i znali jej dorobek. Dlatego tak naprawdę to ona liczyła się najbardziej w Wydziale Q, a nie kapitan Marek Belik, którego przyniósł jeden z zakrętów historii.

      Sara paliła kolejnego papierosa, wydmuchiwała dym przez lekko uchylone okno samochodu i nie widziała, że Konrad na nią patrzy. Nie widziała, ale zawsze potrafiła wyczuć na sobie czyjś wzrok.

      Wróciła z zakupami i włożyła je do lodówki. Marcin siedział w kuchni i przeglądał stary numer „Polityki”.

      – Zaraz jedziemy! Musisz odpocząć – zarządziła zdecydowanie, wchodząc do pokoju, gdzie rozpakowywał się Konrad. – Zapalę jeszcze papierosa… na balkonie… chodź ze mną! Chcę ci coś powiedzieć – mówiąc to, spojrzała na Marcina.

      Usiedli w słońcu na balkonie, a Konrad opuścił markizę.

      – Posłuchaj… – zaczęła – dzieje się coś dziwnego. Wydział Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadzi dochodzenie, prawdopodobnie w sprawie Marcina. Nie mam najmniejszego pojęcia, o co chodzi, wiem tylko, że wzywali go już kilka razy. Próbowałam z nim rozmawiać, ale unika odpowiedzi i bagatelizuje sprawę. Jestem pewna, że dostał polecenie, by nic nam nie mówić. To go męczy! Widać jak na dłoni… znasz Marcina… Mam też wrażenie, że od pewnego czasu trochę się zmienił, jakby się czegoś wstydził. Zaczyna mnie to wszystko irytować, wiesz przecież, w jakich operacjach w tej chwili uczestniczy. Kończy przygotowania przed wyjazdem do Afganistanu, a to trudna i niebezpieczna akcja, wymaga koncentracji i opanowania. To ja ją nadzoruję, to mój pomysł, moja koncepcja i moje decyzje. – Sara mówiła szybko, cicho i z głęboką determinacją. – Marcin jest w wyraźnym stresie… i boję się, że może popełnić błąd. Nie powinno być żadnych niedopowiedzeń! Ale nie chciałam na niego naciskać i pomyślałam, że zaczekam na ciebie.

      Nagle zmieniła ton i zaczęła mówić spokojnie, Konrad jednak zdawał sobie sprawę, że takie dwuznaczne sytuacje działają na nią wyjątkowo irytująco.

      – I jeszcze coś – kontynuowała. – Rozmawiałam z Belikiem, pytałam go wprost, o co chodzi z Marcinem. Zupełnie zlekceważył sprawę, a przecież wiesz, że szef WBW jest jego kumplem. I właśnie to mnie zastanowiło! On musi wiedzieć, o co chodzi, ale ukrywa to przede mną, mimo że jestem przełożoną Marcina. – Zgasiła niedopalonego papierosa, co jasno oznaczało, że jest wściekła.

      – Nie denerwuj się. Jutro zajmę się tą sprawą – powiedział uspokajająco Konrad.

      Sara zawsze przejawiała nadwrażliwość na punkcie lojalności i zaufania – i nic dziwnego, bo sama była uczciwa wobec firmy i przyjaciół. Ale nie do końca rozumiała – lub nie chciała tego zaakceptować – że istnieje też szara strefa życia wywiadu. Konrad takie sprawy zawsze brał na siebie, bo chciał chronić Wydział przed demoralizacją, teraz jednak zrozumiał, że na dłuższą metę to nie ma sensu. Sara jest zbyt inteligentna, by tego nie widzieć, i już na tyle doświadczona, że powinna sama się zmierzyć z tymi problemami – pomyślał Konrad.

      – Jeżeli jest tak, jak mówisz, to najprawdopodobniej sprawa nie dotyczy Marcina, tylko Wydziału… może jakiejś naszej sprawy lub kogoś z kierownictwa. – Zastanowił się przez moment. – Pewnie mnie, bo, jak widzisz, zajęli się Marcinem podczas mojej nieobecności, a szef przecież powinien o wszystkim wiedzieć… Mogli na mnie zaczekać. – Zrobił krótką przerwę i po chwili zastanowienia rzucił już bardziej zdecydowanie: – Czuję, o co tu chodzi! Ludzie z WBW są więcej niż lojalni wobec kierownictwa, to wiadomo, ale mają zero doświadczenia i kompetencji. Najlepszy dowód, że od razu wyczułaś, że coś się dzieje. Może to właśnie w tej sprawie numer dwa chce mnie pilnie widzieć… Jednego jestem pewien: to nie dotyczy ciebie… nie dotyczy też Belika, z oczywistych powodów. W sprawach zawodowych Belik jest na przyzwoitym poziomie, ale nigdy nie będzie jednym z nas i dobrze o tym wie. Jest już u nas rok, nic sam nie zrobił, nic nie wymyślił i cały czas chodzi za naszymi plecami do Ciężkiego… Wiem o tym! Przecież muszą o czymś rozmawiać! O czym?! – Konrad zdał sobie sprawę, że chyba się zagalopował. – Nie denerwuj się, Saro. My wiemy dobrze, że nie mamy nic do ukrycia i że nie popełniliśmy żadnych błędów, a błąd w sztuce jest zawsze do obrony.

      W rzeczywistości Konrad wiedział, że nowe kierownictwo Agencji Wywiadu, zgodnie zresztą z panującą w kraju atmosferą i nowymi wzorami, używa WBW jako oręża do załatwiania swoich spraw.

      Zawsze tak było, ale tak źle jak teraz to jeszcze nigdy. Wśród kierownictwa pojawiają się pierwsze symptomy kompleksu Angletona1, a to zaczyna już być groźne – pomyślał Konrad.

      Wiedział, że mimo oficjalnych zapewnień Generała, jakoby liczyły się tylko kompetencje zawodowe, trzy lata jego służby w wywiadzie PRL dyskwalifikują wszystkie następne i to, co w tym czasie zrobił. Nie czuł żalu, wiedział, że będzie musiał wkrótce odejść. To jedna z naszych polskich paranoi i dotyczy nie tylko wywiadu. Miał poczucie zawodowego spełnienia i satysfakcję, że przygotował takich oficerów jak Sara, Lutek czy Marcin, którzy są nadzieją polskich służb specjalnych, a co najważniejsze – jego towarzyszami broni i jedynymi przyjaciółmi.

      Gehlen2 miał więcej szczęścia – pomyślał z sarkazmem.

      – Będziesz rozmawiał z Marcinem? – zapytała Sara, wstając.

      – Nie! Po co? – ocknął się Konrad. – Nie teraz… nie chcę go stawiać w niezręcznej sytuacji. Zobaczymy, co sam zrobi – odpowiedział bez emocji, bo nie pierwszy raz spotykał się z podobną sytuacją.

      – Zbieraj się, Marcin. Jedziemy! Trzeba dać szefowi odpocząć! – powiedziała Sara głośno, stojąc już w przedpokoju.

      Marcin poderwał się tak gwałtownie, że aż przewrócił krzesło.

      – Zaczekaj, Saro. O czymś zapomniałem. – Konrad wrócił do pokoju i wyjął z plecaka niedużą paczkę. – To prezent! Dla ciebie… kupiłem go na suku w Sanie. Ręczna robota. Mam nadzieję, że ci się spodoba.

      Wyjęła z opakowania inkrustowany miedziany dzbanuszek.

      – Piękny! Dziękuję! Pamiętałeś o mnie… to miłe! – powiedziała to tak serdecznie, jak tylko potrafiła, i pocałowała go w policzek.

      Gdy wychodzili, Konrad wyszeptał Marcinowi do ucha:

      – Zrób coś ze sobą, to nie jest twój styl!

      Zmrużył oko, pokręcił głową i włożył mu do kieszeni woreczek z herbatą imbirową.

      Drogę do Visby przećwiczył wcześniej wielokrotnie, więc nie musiał się specjalnie przygotowywać. Prawdę mówiąc, znał ją na pamięć.

      Do Nynäshamn, skąd odchodził prom na Gotlandię, udał się kolejką podmiejską z przesiadką w Västerhaninge. Zajęło mu to półtorej godziny.