Magdalena Majcher

Cud grudniowej nocy


Скачать книгу

kilka razy zamrugała. Myślała, że wszystko jest już ustalone…

      – Tak jak w ubiegłych latach, nic się nie… – zaczęła, ale Maria jej przerwała.

      – Najwyższa pora z tym skończyć! – Zastanawiałaś się, jak my się z ojcem czujemy, kiedy na stare lata przychodzi nam spędzać Wigilię tylko we dwoje? Mamy córkę, rodzinę, a jakby nikogo nie było… – W jej oczach pojawiły się łzy.

      Magdalena westchnęła zniecierpliwiona. Łzy matki działały na nią drażniąco. Nie potrafiła być wobec nich obojętna.

      – Mamo, możemy spędzić ze sobą każdy dzień w roku, tylko nie ten – powiedziała łagodnie.

      – Kiedy mnie właśnie o ten wyjątkowy dzień chodzi! – Maria podniosła głos, ale błyskawicznie się zreflektowała i dodała już nieco ciszej: – Dziecko, my z ojcem jesteśmy starzy. Nie wiadomo, co będzie za rok, kto ze skraju… Nie możesz ciągle udawać, że dwudziesty czwarty grudnia to dzień jak każdy inny! Wigilię spędza się w gronie najbliższych, z rodziną, a nie w pracy. No jak to tak? Córciu, jakie wartości zaszczepisz swoim dzieciom, jeśli kiedyś będziesz je mieć?

      Magdalena zastygła w bezruchu. Zaczęła szybciej oddychać. Nie, nie, to niemożliwe. Matka tego nie powiedziała, prawda? Nie zasugerowała, że ona będzie kiedyś mieć dzieci!

      – Nie będę mieć więcej dzieci – oświadczyła z furią w głosie. – Ja już jedno miałam.

      Po jej słowach zapadła cisza. Maria skuliła się, przez cały czas ściskając tę nieszczęsną tacę. Cezary poruszył wąsem i spojrzał na córkę z niepokojem.

      – Mama nie miała nic złego na myśli. Chodziło jej o to, że warto pójść przed siebie, zamiast tkwić w miejscu – odezwał się nieśmiało.

      Maria powoli podniosła głowę i z niedowierzaniem zerknęła na męża. Poparł ją? Niesłychane!

      Magdalena również musiała odnotować ten niecodzienny fakt, gdyż z powątpiewaniem pokręciła głową.

      – Widzę, że zawarliście przeciwko mnie koalicję – podsumowała.

      – Nikt cię nie atakuje, broń Boże! My się po prostu o ciebie martwimy – zapewniła Maria. – A poza tym… wiesz dobrze, że to mogą być moje ostatnie święta – dodała słabym głosem.

      – Równie dobrze to mogą być ostatnie święta ojca, a nie biadoli tak jak ty – żachnęła się Magdalena. – Przepraszam, tato, ja cię na tamten świat nie wysyłam! – Posłała ojcu uspokajające spojrzenie.

      Maria powoli pokręciła głową.

      – Nie, nie, Madziu… – odezwała się, a przez ciało Magdaleny przeszedł dreszcz. Jeśli zwracała się do niej „Madziu”, coś musiało być na rzeczy. Coś złego. – Nie zrozumiałaś. Ja wiem, że co roku mówię, że nadchodzące święta mogą być tymi ostatnimi, ale tym razem – przełknęła ślinę – mam podstawy, aby przypuszczać, że tak będzie.

      W pierwszej chwili Magdalena parsknęła śmiechem. Wszyscy w rodzinie zdawali sobie sprawę z hipochondrii Marii, ale tym razem mówiła tak, jakby… jakby rzeczywiście coś wiedziała. I ta „Madzia”. Matka nie zwracała się tak do niej bez wyraźnego powodu.

      Śmiech zastygł na jej twarzy. Wciągnęła gwałtownie powietrze.

      – Nie rozumiem, co masz na myśli.

      Cezary próbował ściągnąć na siebie uwagę Marii, wymachując rękami i robiąc dziwne miny, ale żadna z kobiet nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Żona, bo nie chciała dostrzec jego wymownych gestów, a córka, bo słowa matki ją zszokowały.

      – Cóż, po świętach czeka mnie terapia. Ubłagałam lekarza, żeby nie kładł mnie do szpitala przed Wigilią…

      – Mario! – Cezary nie wytrzymał. Nie mieściło mu się to wszystko w głowie. Co ta kobieta wyprawia!

      – Spokojnie, Czarku, Madzia chyba powinna o wszystkim wiedzieć, nie sądzisz? – Posłała mu miażdżące spojrzenie.

      Co miał począć, no co? Zadzwonić pod sto dwanaście i poprosić, żeby wysłano na Wajdy karetkę wyposażoną w kaftan bezpieczeństwa, bo jego żona zwariowała? Uznał, że to kiepski pomysł. Maria nigdy by mu tego nie wybaczyła. Wolał siedzieć cicho.

      – Ale o czym? – Magdalena zamrugała nerwowo.

      Próbowała odpędzić od siebie złe myśli.

      – Chciałabym, żebyście z Danielem spędzili z nami Wigilię, bo ja… bo ja jestem chora – dokończyła Maria dramatycznym tonem.

      – Czy to rak? – zapytała Magdalena drżącym głosem.

      – Jezus Maria! – krzyknął Cezary, łapiąc się za głowę, ale i tak nie zwrócił na siebie uwagi żony i córki, zbyt pochłoniętych rozmową.

      – Córciu, nie chciałam ci o niczym mówić, żebyś się nie martwiła, ale w tej sytuacji… – urwała znacząco.

      Magdalena nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. W jednej chwili runęła cała namiastka świata, którą zbudowała po śmierci Oli.

      – Mamo, może nie ma sensu czekać? Może powinnaś jak najszybciej pójść do szpitala? – powiedziała. Tak bardzo się bała o mamę! Wiedziała, że oboje z tatą nie są już pierwszej młodości, ale nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że kiedyś mogłoby ich zabraknąć. – Co to w ogóle za lekarz?

      – Bardzo dobry – zapewniła Maria. – Nie ma potrzeby, żebym już teraz szła do szpitala. Sytuacja jest poważna, ale nie… aż tak poważna.

      – Dobry Boże, co to znaczy? – Magdalena zasłoniła usta dłonią. – Poważna, ale nie aż tak poważna?

      Cezary już zamierzał się wtrącić, ale Maria skutecznie powstrzymała go gestem.

      – Jestem pod dobrą opieką – powiedziała. – Kochanie, poradzę sobie, naprawdę. O nic innego cię nie proszę, tylko… Spędź z nami święta, dobrze?

      Ta prośba była ciosem poniżej pasa. Magdalena nie miała najmniejszej ochoty siadać przy wigilijnym stole, dzielić się opłatkiem, wymieniać prezentami i kolędować. Jeszcze kilka lat temu w tym pokoju… Rozejrzała się wokół. Tak, dokładnie w tym pokoju i przy tym stole cała rodzina zasiadała do wigilijnej kolacji. W tym kącie stała ogromna choinka. Ola nie mogła się doczekać, aż rozpakuje prezenty, ale Magdalena jej na to nie pozwoliła. Kazała czekać. Dlaczego, u licha, kazała jej czekać? Dlaczego nie była dla swojej córki mniej surowa?

      Dom rozbrzmiewał głośnym dziecięcym śmiechem. Serca przepełniała prawdziwa radość ze świętowania w rodzinnym gronie. Miała powód, aby usiąść przy wigilijnym stole, podziękować za kolejny, jak się potem okazało – ostatni – wspólnie spędzony rok. Miała co świętować. A teraz?

      Już chciała odmówić, ale spojrzała na zmęczoną twarz matki. Ile czasu jej jeszcze zostało? Chyba mogła sprawić mamie tę drobną przyjemność, nawet kosztem siebie, nawet kosztem własnego strachu i bólu?

      Westchnęła z rezygnacją.

      – Porozmawiam o tym z Danielem…

      Nie zauważyła oburzenia na twarzy ojca.

      Idealna randka? Jeszcze do niedawna Kamila miała w głowie gotową wizję: dobra restauracja, jeszcze lepsze jedzenie, nastrojowa muzyka, wytrawne wino, a może nawet coś mocniejszego. Ewentualnie teatr, może kino, ale ambitne, nie masówka. Mieszkańcy Katowic